Sarnik: Tremy nie będzie
Piotr Sarnik przejął drużynę Zagłębia Sosnowiec po dymisji Grzegorza Klicha. 46-letni szkoleniowiec opowiedział o planach na drużynę z Zamkowej 4 i swoich dotychczasowych doświadczeniach. – Wychodzę z założenia, że pod kątem play-of nie można liczyć tylko na poszczególnych zawodników i piątki. Każdy musi wykonać swoją pracę i powierzone zadania – przyznał Sarnik.
Mówi się, że dwa razy do tej samej rzeki się nie wchodzi. Co zadecydowało o tym, że Piotr Sarnik ponownie zasiądzie na ławce trenerskiej Zagłębia?
Piotr Sarnik, nowy trener Zagłębia: – Tak naprawdę przekonało mnie to, że jestem z Sosnowca, tutaj się wychowałem i uczyłem hokeja. Gdy byłem za pierwszym razem trenerem, to była wtedy zawarta umowa, żeby poprowadzić drużynę w play-off i utrzymać drużynę w lidze. W tamtym czasie byłem trenerem reprezentacji do lat dwudziestu i SMS, więc w dwóch miejscach naraz nie da się pracować. Albo poświęca się czas głównie jednej pracy albo w ogóle. Takie jest moje zdanie. Dlatego w tym przypadku nie przytaczałbym tego powiedzenia o rzece, gdyż tutaj była trochę inna sytuacja.
Jak po tych latach zmieniło się podejście do hokeja?
– Oczywiście na pewno postrzeganie różnych systemów gry trenerów, postrzeganie zachowań, w jaki sposób motywują drużynę trenerzy, z jakimi pracowałem pozwoliło nabyć dużo nowych informacji. Moja wiedza się powiększyła i na pewno nabrałem doświadczenia. Praca asystenta nie polegała tylko na byciu statystykiem, tylko trzeba było ciężko pracować podczas meczów i po ich zakończeniu. Na przykład z Risto Dufvą czy Tomem Coolenem spędzaliśmy na lodowisku wiele godzin dziennie.
Czy w tak krótkim czasie da się poznać swój zespół?
– Generalnie to jest tak mało czasu, żeby dopracować taktykę oraz zachowania zawodników. By je zmienić lub poprawić potrzeba trochę czasu, a tego nie mamy. Wychodzę z założenia żeby dużych zmian nie było, gdyż jeżeli drużyna ma wyuczone nawyki taktyczne przez cały sezon, to nie możemy zrobić jej mówiąc potocznie prania z mózgu. Muszą zostać przy tym samym, jednak podchodzić do niektórych tematów z innym nastawieniem. Niektórzy zawodnicy mają niestety dużo strat krążków, a w play-off to może mieć dramatyczne konsekwencje.
Czy oglądał Pan mecze Zagłębia w tym sezonie?
– Kilka meczów oglądałem i uważam, że ta drużyna naprawdę grała dobre mecze, bo wyniki z dobrymi rywalami często kończyły się jedną bramką. Wiadomo, że zdarzały się też słabsze pojedynki. Te spotkania w szczególności przegrane jedną bramką mogły zakończyć się inaczej i ta drużyna byłaby wtedy w innym miejscu. Nie chcę mówić, że źle grała, ja przyjdę i zrobię rewolucję. Może potrzeba więcej wiary w siebie?
Nie obawia się trener komunikacji z niektórymi zawodników, z którymi wcześniej grał w jednej drużynie jako zawodnik?
– Ja myślę, że wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że jest czas pracy i treningu. Ja jestem trenerem, a oni zawodnikami i robią to, co wymagam od nich. Poza szatnią jesteśmy kolegami tak jak byliśmy podczas zgrupowań reprezentacji czy w klubach gdy graliśmy w jednej drużynie.
W kim pokłada trener największe nadzieje?
– We wszystkich. Wychodzę z założenia, że pod kątem play-of nie można liczyć tylko na poszczególnych zawodników i piątki. Każdy musi wykonać swoją pracę i powierzone zadania. Tylko to pozwoli nam osiągnąć wynik. Na pewno ważny jest bramkarz. Większość drużyn ma słabsze momenty podczas meczów i wtedy właśnie bramkarz często trzyma drużynę. To po jakimś czasie pozwoli wrócić całemu zespołowi na właściwe tory.
W piątek debiut na ciężkim terenie, lecz dobrze znanym. Jest trema?
– Po dziesięciu latach na ławce trenerskiej nie odczuwam już żadnej tremy. Wiadomo, że jeżeli jest to mecz finałowy, decydujący o mistrzostwie to pojawiają się emocje i adrenalina trochę buzuje. Generalnie jednak po tylu latach emocje schodzą na bok.
Czy takie integracyjne wyjścia jak np. do Laser House scalają drużynę?
– Hokej i sport to nie tylko siłownia i lodowisko ale również wspólne wyjście gdzieś całej drużyny. To różnego rodzaju zabawy, wyjście do pubu, by razem pośmiać się i porozmawiać o meczu. Kiedyś bardzo fajną rzecz powiedział Martin Opatovsky, z którym grałem w Sosnowcu. Mecz trwa trzy tercje, ale bardzo ważna jest ta "czwarta" po meczu jak się idzie do szatni i na luzie rozmawia o tym co było dobre, a co złe.
Czego możemy życzyć trenerowi?
– Połamania tablicy, bo lepiej by kije się nam nie łamały.
Komentarze