Trener Cracovii o klubowych legendach. "Oceniam pracę Rafała o wiele wyżej"
Rudolf Roháček udzielił obszernego wywiadu „Gazecie Krakowskiej”. Opowiedział w nim o minionym sezonie, otwartej lidze na obcokrajowców, szkoleniu młodzieży i reprezentacji Polski.
Jak pan przyjął srebrny medal?
– Trener jest w stu procentach zadowolony, gdy ostatni mecz sezonu jest wygrany. Niestety, to się nie udało, ale z drugiej strony zrobiliśmy olbrzymią pracę z drużyną, by w ogóle dotrzeć do finału. Myślę, że mało kto wierzył, że wygramy z Toruniem, który grał dobry, kombinacyjny hokej, a tym bardziej, że pokonamy Tychy. Eksperci, byli kadrowicze na portalu hokej.net typowali, że nie mamy szans. Zagraliśmy bardzo dobrze, a niektóre mecze fenomenalnie. A finał? Przegraliśmy 1:4, ale oprócz pierwszego meczu nawiązaliśmy wyrównaną walkę. Duży wpływ na wynik miał fakt, że nasz bramkarz Dienis Pieriewozczikow pojechał do Rosji na pogrzeb swojego taty. Nie chcę się usprawiedliwiać. Detale decydowały, że przegraliśmy. Gdy narasta zmęczenie, błędy się zdarzają. Popełniliśmy ich więcej, dlatego finał przegraliśmy, ale to i tak jest wielki sukces.
Dlaczego nie można było stworzyć zespołu, który jest w obecnym kształcie w październiku, listopadzie?
– Na początku mnóstwo naszych zawodników młodych grało w ekstraklasie – Dziurdzia, Bezwiński, Gosztyła, Musioł i inni. Mieli szansę grać. Występowali do końca listopada, mieli szansę, ale nie są w takiej dyspozycji, by konkurować z najlepszymi. To jeszcze nie ich czas. Dlaczego? Bo ligi juniorskie i młodzieżowa gra mało meczów. Gdyby grali 60 – 80 spotkań w sezonie, byliby gotowi do gry. Gdy zobaczyliśmy, że nie mamy szans, zaczęliśmy wzmacniać zespół. Nie każdy ma to szczęście, że ma klub 20 km o czeskiej granicy. Wszyscy mówią, że Jastrzębie stawia na młodzież, a nikt nie pisze, że 10–12 zawodników od żaka, niektórzy do juniora włącznie grali w czeskich ligach, w Karwinie, Witkowicach, mieli to szczęście, że fundament umiejętności budowali tam.
Finałowa rywalizacja miała swój podtekst. Dyrektorem JKH jest Leszek Laszkiewicz. Czy to najlepszy hokeista jakiego pan trenował?
– Powiem tak, ostatnio był plebiscyt na najlepszego hokeistę 115-lecia Cracovii. Kibice wybrali go na najlepszego zawodnika. 115 lat to kawał czasu. Era powojenna to inny hokej, ciężko go porównywać z dzisiejszym. Potem była era, gdy grał Roman Steblecki. Klub był biedny, a on był dwukrotnie królem strzelców ligi, grał na igrzyskach olimpijskich, MŚ elity. A Cracovia nie grała wtedy o wysokie cele. To robi wrażenie. Wreszcie ostatnia epoka, nasze mistrzostwa Polski od w 2006 r. Leszek też był królem strzelców. Mistrzostw nazbierało się siedem. Szanuję wybór kibiców, ale powiem tak. Leszek był bardzo dobrym zawodnikiem, ale w bramce stał Rafał Radziszewski. Gdyby nie on, to byśmy nie wygrali ani jednego mistrzostwa. To nie było 50 procent, a 80 procent zespołu. Bez Leszka Laszkiewicza możliwe, że mielibyśmy o jedno mistrzostwo mniej. Oceniam pracę Rafała dla zespołu o wiele wyżej. Był też wyżej doceniany w premiach.
Wróćmy jednak do pytania – czy Leszek Laszkiewicz to najlepszy hokeista jakiego pan trenował?
– Przez tyle lat przewinęło się mnóstwo zawodników. To była wyraźna postać. Jeśli chodzi o napastników, to był liderem. Ale cenię Radziszewskiego, powtarzam, jemy przyznałbym tytuł hokeisty 115-lecia.
Zabolały pana słowa Laszkiewicza, cytowane przez hokej.net: - Rzeczywiście znam trenera Roháčka i sądzę, że… żadnej konstrukcji tam nie widać. Szkoleniowiec Cracovii dzięki prof. Filipiakowi ma takie możliwości, o jakich inni trenerzy w Polsce nie mogą nawet pomarzyć. Czy Roháček przyłożył rękę do awansu drużyny do finału? Śmiem wątpić?
– Nie komentuję takich głupot, to urojenia. Jestem w Polsce ponad 20 lat. Zdobywałem medale z młodymi zawodnikami w Krynicy, w Polonii Bytom, Tychach. W Cracovii nie mieliśmy nigdy lepszego zespołu niż Tychy, one zawsze miały lepszą drużynę, a jednak wygrywaliśmy. Każdy rozsądny człowiek niech popatrzy na moje CV. Dodam, że w 2019 r. wygraliśmy z JKH w ćwierćfinale, trener Róbert Kaláber pogratulował, jego asystent też, a Leszek Laszkiewicz nie. Trzeba umieć wygrywać i przygrywać.
Cały wywiad autorstwa Jacka Żukowskiego dostępny tutaj.
Komentarze