Wędrówka "Kosy"
Wychowanek JKH GKS Jastrzębie, Kamil Kosowski przed rokiem zdecydował się na odważny krok i wyjechał za granicę. Sezon 2013/2014 rozpoczął w Kazachstanie, a zakończył na Wyspach Brytyjskich. - Pod kątem czysto sportowym ten sezon może nie był zbyt dobry, bo nie zdobyłem wielu laurów, ale pod kątem doświadczeń, jak najbardziej - mówi 27-letni bramkarz.
HOKEJ.NET: - Tuż po zakończeniu sezonu podjąłeś decyzję o wyjeździe do ligi kazachskiej. Co cię do tego skłoniło?
Kamil Kosowski, bramkarz Cardiff Devils i reprezentacji Polski: - Od dawna planowałem wyjazd za granicę. Chciałem, aby w moim cv widniał klub z innej ligi. Prawdę mówiąc oferta z Kazachstanu była wówczas jedyną, dlatego nie zastanawiałem się zbyt długo. Poza tym na moje miejsce było dwóch Czechów i jeden Słowak.
Jak wrażenia po pobycie w obwodzie akmolskim?
- Liga na pewno była bardziej wymagająca. Ciężko było mi się przyzwyczaić do nowego miasta i do nowej kultury. Proces aklimatyzacji był utrudniony, bo na początku nie znałem rosyjskiego. Z wiadomych przyczyn najlepszy kontakt miałem ze Słowakami.
Dobrą grą w sparingach wywalczyłem sobie miejsce w składzie, ale później zdarzyła się pewna sytuacja, która rzutowała na mój dalszy pobyt w Kazachstanie.
Co dokładnie się stało?
- Na razie przemilczę ten temat. Wszystko opowiem, gdy przyjdzie na to odpowiedni moment. Nie da się jednak ukryć, że ta sytuacja spowodowała, że moja pozycja w kazachskim klubie pogorszyła się. Najlepiej świadczy o tym fakt, że w ciągu dwóch miesięcy zagrałem tylko osiem spotkań. Potem pojechałem do domu.
Zapomniałeś dodać, że z Arłanem Kokczetaw zdobyłeś krajowy puchar...
- Zgadza się. Dane mi było zagrać w finale, bo kontuzji nabawił się Vlastimil Lakosil. Utrzymaliśmy korzystny wynik do końca i sięgnęliśmy po puchar Kazachstanu. Później wróciłem do Polski.
Długo czekałeś na nowy klub...
- Oj długo. Miałem sporo ofert z polskich zespołów, nawet z pierwszoligowych, ale za wszelką cenę chciałem grać w zagranicznym klubie. I dopiąłem celu.
Warto było czekać?
- Pewnie, że tak. Spędziłem w Cardiff niespełna trzy miesiące, a czułem się tam, jakbym grał od co najmniej trzech sezonów. Atmosfera była niesamowita. W JKH, moim macierzystym klubie również było fajnie, ale to, co działo się na Wyspach Brytyjskich przeszło moje najśmielsze oczekiwania.
Cała drużyna jest jednością, choć było w niej sporo Kanadyjczyków i hokeistów z różnych zakątków Europy.
Czy liga brytyjska jest lepsza od polskiej?
- To samo pytanie zadali mi koledzy z reprezentacji. Naprawdę trudno powiedzieć... Na pewno hokej na Wyspach jest inny. Gra się po kanadyjsku. Jest dużo strzałów, pracy na bramkarzu i fizycznych kontaktów pod bandami. Nie brakuje też bójek. W naszej drużynie specjalistą w tym elemencie był Brad Plumton (w 60 spotkaniach zarobił aż 269 minut karnych – przyp. red.). Nie dał sobie w kaszę dmuchać i w meczu potrafił stoczyć dwie czy nawet trzy bójki. Sędziowie nie odsyłają zawodników do szatni. Jest bijatyka, kara mniejsza, a później gra się normalnie.
Pozytywnie wypowiadasz się na temat ligi i swojego nowego zespołu. Oznacza to, że planujesz zostać w Cardiff?
- Rozmawiałem niedawno ze swoim menedżerem, który przekazał mi, że klub jest ze mnie zadowolony i jest ogromna szansa na to, żeby podpisać kontrakt na nowy sezon. Za dwa tygodnie wszystko powinno być jasne, bo ma dojść do spotkania działaczy ze sponsorami. Wtedy zapewne zostanie określony budżet i cele na nowy sezon...
Teraz jestem o wiele spokojniejszy niż przed rokiem i gorąco wierzę, że jeśli nie dane mi będzie zostać w Cardiff, to znajdę sobie inny klub.
walesonline.co.uk
Trenerzy wypytywali cię o grę Brytyjczyków, czyli naszych najgroźniejszych rywali podczas Mistrzostw Świata Dywizji IB?
- Tak, ale wypowiadałem się raczej na temat całej ligi. Nie da się jednak ukryć, że Brytyjczycy będą grali stylem podobnym do tego, który obowiązuje w EIHL.
Po przerwie wróciłeś do reprezentacji. Jak czujesz się w biało-czerwonych barwach?
- Cieszę się z tego faktu, że trenerzy nie postawili na mnie krzyżyka. Podczas ostatniego meczu z Białorusią czułem się dziwnie. Z czego to wynikało? Być może z faktu, że nie zakładałem bluzy z orzełkiem od roku. Ze względu na 4 tysiące kilometrów, które dzieliły Kazachstan z Polską nie byłem powoływany na zgrupowania.
Pod kątem czysto sportowym ten sezon może nie był dla mnie zbyt dobry, bo nie zdobyłem wielu laurów , ale pod kątem doświadczeń jak najbardziej.
Jak oceniasz wasze szanse na Mistrzostwach Świata?
- Nie da się ukryć, że poza awansem, każda inny wynik będzie dla nas, jak i dla całego polskiego hokeja porażką. Trenujemy ostro i jesteśmy dobrze przygotowani. Możemy się cieszyć, że mamy taki sztab szkoleniowy.
Każdy z nas myśli pozytywnie. Mamy nadzieję, że całe polskie środowisko hokejowe również wierzy tak jak my.
Wydaje się, że najtrudniejszym rywalem będzie Wielka Brytania, ale nie można skreślać Litwinów, Holendrów czy Chorwatów. Wszystko zweryfikuje lód.
Wiecie już, który z bramkarzy pojedzie do Wilna jako ten podstawowy?
- Na razie nie ma oficjalnej informacji. Rywalizacja dalej trwa. Oczywiście, każdy bramkarz chce grać. Chce wyjść na lód i zrobić dużo dobrego dla drużyny, ale nie możemy zapominać, że jest to sport drużynowy. Jeśli zdarzy się tak, że ja nie będę grał, a trener zdecyduje się na mojego kolegę po fachu, to zaakceptuje to i będę trzymał za niego kciuki.
Cztery dni pozostały do rozpoczęcia mistrzostw, czujecie już dreszczyk emocji?
- Powoli tak. Mamy jeszcze dwa dni do wyjazdu, więc to najlepszy okres na to, by jeszcze dobrze potrenować.
Czego można wam życzyć?
- Przede wszystkim awansu. Oczywiście chcielibyśmy, żeby sportowe szczęście było z nami. Niech chronią nas słupki i poprzeczki, a bramka rywala niech będzie „większa” od naszej.
Rozmawiał: Radosław Kozłowski
Komentarze