Valtonen: Praca z kadrą? Będę ją miło wspominał
O rozstaniu z reprezentacją Polski, zawodnikach, którzy zrobili największy postęp oraz o planach na przyszłość porozmawialiśmy z Tomkiem Valtonenem, byłym już selekcjonerem biało-czerwonych.
HOKEJ.NET: – Po dwóch latach zakończyła się Pana przygoda z reprezentacją Polski. Oficjalny komunikat głosi, że nie udało się Panu porozumieć z szefostwem Polskiego Związku Hokeja na Lodzie. Co o tym przesądziło?
Tomek Valtonen, były już selekcjoner reprezentacji Polski: – Rozmowy były bardzo dobre, ale od samego początku zaznaczałem, że prowadzę rozmowy z zagranicznym klubem i nie będę mógł na stałe zamieszkać w Polsce, a nawet spędzać tutaj więcej czasu niż dotychczas. Przez ostatnie dwa lata pracowałem bez przerwy. Była liga, potem zgrupowanie reprezentacji i na dobrą sprawę zapomniałem, że odpoczynek też jest ważny.
Związek chyba nie mógł zaoferować zbyt dużo, zwłaszcza jeśli chodzi o finanse. Bo w myśl decyzji ministerstwa sportu kwota maksymalna, przeznaczona na pensję selekcjonera wynosi 9 tysięcy złotych brutto.
– Gdyby chodziło mi wyłącznie o kasę, to pewnie nie pracowałbym ani w Podhalu, ani w reprezentacji Polski. Z naszych rozmów nie wyjawiała się wspólna wizja. W dużym uproszczeniu chodziło mi o to, by wiedzieć co robimy, jak robimy, z kim robimy i jakie są nasze cele.
A fakt, że rozpadł się sztab z którym pracował Pan w poprzednim sezonie też miał wpływ na ostateczną decyzję? W trakcie sezonu wyjechał Risto Dufva, a GKS Katowice nie przedłużył umowy z Tommim Satosaarim, którzy mieli być Pana oczami w Polsce.
– Na pewno też miało to wpływ. Owszem możemy teraz rozpocząć rozważania typu „co by było gdyby”, ale decyzji już nie zmienimy.
Prezes Minkina wspominał, że byłoby łatwiej dla dwóch stron, gdyby pracował Pan w Polsce. Nie miał Pan propozycji od naszych klubów?
– Nie, nie było takich ofert. Na obecną chwilę wiem tyle, że będę pracował poza granicami Polski. Mam kilka propozycji, zobaczymy, co przyniosą najbliższe dni.
Poza tym doskonale wiecie, że nie mogę zaangażować się w pracę z kadrą, dopóki moja przyszłość klubowa nie będzie jasna.
Do jakiego klubu chciałby Pan trafić? Media informują, że jednym z nich jest choćby Barys Nur-Sułtan z KHL.
– Chciałbym trafić do stabilnego klubu, z którym mogę coś zbudować i coś wygrać.
Mam na karku dopiero czterdzieści lat i jeszcze nie nadaję się do tego, by siedzieć na miejscu i oglądać mecze z trybun.
Nowy klub to też sporo pracy „na już”.
– Jasne. Gdy przychodzisz do nowej drużyny, to musisz wszystko dokładnie poznać. Zawodników, swoich współpracowników i szefostwo klubu. Bez tego ani rusz.
Moja rodzina znów zostanie w Finlandii i chcemy wykorzystać przerwy międzynarodowe na to, by się spotkać. Trochę ze sobą poprzebywać. Ostatnio bardzo mi tego brakowało.
Odchodzi Pan w poczuciu, że Pana misja nie została w pełni zrealizowana? Bo nie udało się wywalczyć awansu na zaplecze elity i zagrać w finałowym etapie kwalifikacji olimpijskich, do którego wywalczyliście przepustkę.
– Oczywiście, ale los okazał się kapryśny. Naprawdę fajnie dogadywałem się z chłopakami i żałuję, że to się skończyło. Wielokrotnie powtarzałem, że polscy gracze są niezwykle pracowici i chcą się uczyć. Tego będzie mi brakowało najbardziej.
Szkoda, że tegoroczne mistrzostwa świata się nie odbyły. Mieliśmy fajną drużynę, ale cóż…
A Tallin i tamtejszy czempionat nie odbija się Panu czkawką?
– Byliśmy najlepszą drużyną na tym turnieju i graliśmy najlepszy hokej. Zabrakło nam skuteczności. Mieliśmy wiele szans, nawet w dogrywce, ale przegraliśmy mecz z Rumunią 2:3.
Minęło już trochę czasu od tego spotkania, więc zapytamy: czy można było wtedy zrobić coś lepiej?
– Nie mogę zarzucić zespołowi nic jeśli chodzi o pracę na lodzie i zaangażowanie. Wydaje mi się jednak, że my – jako sztab szkoleniowy – mogliśmy dokonać kilku innych wyborów. Ale na tym w tym momencie poprzestańmy.
Nie da się ukryć, że Rumunii wygrali mecz z nami, jak i całe mistrzostwa, bo świetnie grały ich formacje specjalne, czyli te odpowiedzialne za rozgrywanie przewag i bronienie osłabień.
– Zgadza się. Dodam tylko, że ten zespół miał dwóch wyrównanych bramkarzy.
Podczas Pana pracy wielokrotnie słyszeliśmy o strukturze gry. Powtarzaliście to słowo jak mantrę.
– Nie lubię słowa system gry. Struktura jest znacznie lepszym określeniem, które wiele wyjaśnia. Każdy zawodnik wie, co musi robić w konkretnej sytuacji i na określonym „terenie”.
OK, prosimy zatem o więcej szczegółów.
– Zacznijmy od tego, że strefa obrony to „work zone”, neutralna – „speed zone”, a ofensywna – „fun zone”. W defensywie trzeba mocno pracować, maksymalnie utrudniać życie rywalom.
Tercję neutralną trzeba jak najszybciej opuścić, a w ofensywnej pokazać swoją kreatywność, ale też spryt.
Na wideo oglądałem sporo meczów Polskiej Hokej Ligi z sezonu 2019/2020 i kilka zespołów grało właśnie w ten sposób. Ale tak właśnie wygląda nowoczesny i globalny hokej.
Jakie drużyny miał Pan na myśli?
– Choćby Unia Oświęcim i GKS Katowice z początku tego sezonu. Do kadry powoływałem zawodników, którzy rozumieją na czym to wszystko polega.
Ja wierzę w tę metodę i ona się sprawdza. Hokej pędzi do przodu, ewoluuje. Już teraz nie jeździ się po lodzie i bezsensownie goni krążek. Trzeba myśleć. Każda drużyna z czołowych lig ma swoje jasne zasady. Dzięki nim Finlandia, mając słabszych zawodników od Kanady, pokonała ją na mistrzostwach świata.
Zresztą jak trenowałem Podhale Nowy Targ, to w półfinale byliśmy bardzo blisko wyeliminowania GKS-u Tychy. Mieliśmy słabszą drużynę, składającą się z zaledwie trzech piątek, a rywale dysponowali pięcioma pełnymi formacjami. Jeśli zawodnicy są zaangażowani i grają swoją strukturę, to możesz wygrać z silniejszym rywalem. Gdybyśmy grali inaczej, to ten półfinał skończyłby się już po czterech meczach.
Kolejny przykład: pamiętny mecz z Kazachstanem, który wygraliśmy razem. Trzymaliśmy się razem i wygraliśmy. Świetnie bronił też John Murray, był zaje*****. Nie da się jednak ukryć, że każdy kazachscy zawodnicy mieli wyższe umiejętności od naszych graczy. Mimo to pokonaliśmy ich zaangażowaniem i serduchem.
I tu dochodzimy do kolejnych Pana słów. Na początku twierdził Pan, że reprezentacja Polski ma być jak wataha wilków.
– To kolejne fajne porównanie. Hokej jest grą zespołową, każdy ma swoje zadania, ale trzeba je wykonywać z sercem. A Polacy mają ogromne hokejowe serducha.
Pokusimy się o stwierdzenie, że zaszczepił Pan do naszej gry trochę fińskiego hokeja i tychże wzorców.
– Na pewno było mi łatwiej to zrobić, bo moi byli podopieczni z Nowego Targu, wiedzieli, czego od nich wymagam. Zresztą, gdy w Katowicach trenerem był Risto Dufva, to też dobrze to wyglądało. To było płynne przechodzenie z klubu do kadry. Zawodnicy nie mieli z tym żadnego problemu.
Zresztą praca w Polsce spowodowała, że poznałem wielu wspaniałych ludzi. W Nowym Targu mam wielu przyjaciół i zamierzam ich odwiedzać.
Widzimy, że Pana telefon cały czas wibruje. Od kogo te wiadomości?
– Głównie od moich byłych podopiecznych. Jest to bardzo miłe, chyba będą mnie dobrze wspominać (śmiech).
Skoro jesteśmy już przy zawodnikach kadry. To którzy z nich wykonali największy postęp?
– Na pewno Dominik Paś i Oskar Jaśkiewicz. Systematyczne postępy robili też Filip Komorski, Krystian Dziubiński, czy Marcin Kolusz, który zaczął świetnie grać na obronie. Fajnie wyglądali też Szymon Marzec, Maciej Urbanowicz i Martin Przygodzki. Wydaje mi się, że każdy z tych chłopaków rozwinął się jako zawodnik i to mnie cieszy.
Spójrzcie na Patryka Wajdę. Podczas pracy w Nowym Targu nawet nie myślałem, że powołam go do reprezentacji. Tymczasem podczas turnieju w Kazachstanie był jednym z naszych najlepszych defensorów. To był prawdziwy żołnierz do zadań specjalnych. Świetnie bronił osłabienia, potrafił skutecznie przeszkadzać rywalom. Dobrze funkcjonował też w drużynie, potrafił zrobić dobrą robotę w szatni. Świetny człowiek.
Wiemy, że był Pan jedną z osób, która wystawiła pozytywną rekomendację Marcinowi Koluszowi. Czy będzie dalej Pan starał się przecierać szlaki polskim zawodnikom?
– Oczywiście! Urodziłem się w Polsce, mieszkałem tu trochę czasu i utwierdziłem się w przekonaniu, że polscy zawodnicy lubią pracować i chcą się doskonalić. To niesamowicie ważne. Pracę z kadrą będę miło wspominał.
Co Wam mogę powiedzieć? Może jeszcze jeden z polskich graczy trafi wkrótce Finlandii, ale nie do Liigi tylko do Mestis. A może ktoś będzie też zawodnikiem mojego przyszłego klubu? Zobaczymy, co czas pokaże.
Rozmawiali: Sebastian Królicki i Radosław Kozłowski.
Komentarze