Themár: Nie poddamy się bez walki
– Przeciwko „GieKSie” musimy grać jako drużyna, wzajemnie sobie pomagać i być jednością na lodzie – mówi przed ćwierćfinałowym starciem z Tauronem KH GKS-em Katowice Andrej Themár. Słowacki napastnik Unii Oświęcim w sezonie zasadniczym triumfował w dwóch klasyfikacjach: kanadyjskiej i strzeleckiej, ale nie zdołał pokonać katowickiego bramkarza.
HOKEJ.NET:– Za Wami sezon zasadniczy i trzeba przyznać, że nie był on dla Was udany. Ósme miejsce to wynik poniżej oczekiwań.
Andrej Themár, napastnik Unii: – Każdy liczył, że do fazy play-off przystąpimy przynajmniej z szóstego miejsca. Sport jest nieobliczalny: czasami piękny, a czasami bardzo bolesny. Cóż, sezon tak się ułożył i trzeba z tego wyciągnąć wnioski.
Co Twoim zdaniem poszło nie tak?
– Wszystko zaczęło się od tego, że zbyt wiele punktów straciliśmy w pierwszej rundzie. Przypomnę, że po premierowych 11 spotkaniach mieliśmy na swoim koncie tylko 13 „oczek”. To było stanowczo za mało, prawdę mówiąc powinniśmy zaksięgować o sześć punktów więcej.
Ale i ostatnia runda nie była w Waszym wykonaniu zbyt dobra, bowiem zdobyliście w niej 11 „oczek”. Zapewne gdybyście wygrali mecze z KH Energą Toruń i MH Automatyką Gdańsk, to dziś rozmawialibyśmy w innych nastrojach.
– Te mecze były dla nas bardzo ważne, ale niestety rywale okazali się od nas lepsi. Obnażyli nasze słabości i zasłużenie wygrali. Niemniej zgodzę się z tym, że w przekroju całego sezonu straciliśmy zbyt wiele punktów. W meczach z JKH i Cracovią prowadziliśmy już 3:1, a ostatecznie schodziliśmy z lodu pokonani.
A jak wyglądała sprawa z treningami w grudniu?
– Nie uważam, że trenowaliśmy zbyt słabo i zbyt rzadko. Powodów naszej słabej postawy szukałbym raczej w tym, że niewłaściwie podchodziliśmy do tych spotkań. Na lodzie podejmowaliśmy złe decyzje, daliśmy sobie narzucić styl gry rywali i przez to traciliśmy bramki. A gdy w krótkim czasie dasz sobie strzelić dwa lub trzy gole, to ciężko jest z tym cokolwiek zrobić.
Czy te kontrowersyjne odejścia Miloslava Jáchyma i Aleša Ježka do Cracovii odbiło się na atmosferze w szatni?
– To jest trudny temat dla nas. Milo i Aleš są dobrymi obrońcami, ale jak gracz nie chce występować w jakimś klubie, to po co go trzymać na siłę? Owszem nie powinno opuszczać się zespołu przed końcem sezonu zasadniczego, ale hokej zna już takie przypadki.
W Polsce mówi się często w takich sytuacjach, że z niewolnika nie ma pracownika...
– I w tych słowach jest sporo prawdy. Hokej musi dawać ci radość. Musisz cieszyć się, że rano przychodzisz do szatni, trenujesz, a później wychodzisz na mecz i grasz dla kibiców. Każdy sportowiec jest w pewnym stopniu szczęściarzem, bo robi to, co kocha.
Przejdźmy do Twojej osoby. Po raz drugi z rzędu zdobyłeś tytuł króla strzelców i uczyniłeś to z dwoma różnymi zespołami. Jednak w tym roku musiałeś się „podzielić” tym wyróżnieniem ze skrzydłowym KH Energi Toruń Siemionem Garszynem.
– Bardzo się cieszę, że udało mi się tego dokonać. Muszę podziękować swoim kolegom, że często dogrywali do mnie krążek i tworzyli mi sytuacje bramkowe. Co prawda w poprzednim sezonie tych goli było trochę więcej, ale teraz udało mi się zaliczyć więcej asyst.
W konsekwencji wygrałeś też klasyfikację kanadyjską. Ale znów ex aequo z innym zawodnikiem „Stalowych Pierników” Daniiłem Oriechinem.
– To też powód do dumy. Pokazałem, że potrafię dobrze dograć krążek do lepiej ustawionego partnera, a nie tylko strzelać gole. W „GieKSie” mój profil i zadania na lodzie były jasno określone. Miałem zdobywać jak najwięcej bramek, a moim partnerem był Jesse Rohtla, który odpowiedzialny był za rozgrywanie akcji.
Jeśli głębiej zapoznamy się ze statystykami, to dowiemy się, że strzelałeś gole niemal wszystkim rywalom. Wyjątek stanowi Tauron KH GKS Katowice.
– Rzeczywiście nie udało mi się pokonać katowickiego bramkarza i naprawdę nie wiem dlaczego tak się stało. Być może wynika to z faktu, iż grałem tam w poprzednim sezonie i moi byli koledzy znają moje mocne strony. Mam jednak nadzieję, że ta zła karta odwróci się ode mnie w fazie play-off.
Nie da się ukryć, że w starciu z katowiczanami nie jesteście faworytem.
– Owszem, nie jesteśmy, ale to nie znaczy, że poddamy się bez walki. W każdym meczu postaramy się zaprezentować z jak najlepszej strony. Znamy klasę rywala i wiemy, że rywale wygrali sezon zasadniczy i teraz chcą wywalczyć tytuł mistrzowski. My zrobimy wszystko, by utrudnić im to zadanie i uprzykrzyć życie. Przypomnę, że oni muszą, a my jedynie możemy. Nie ciąży już na nas żadna presja.
Wasze dotychczasowe starcia za wyjątkiem tego ostatniego były bardzo wyrównane. Jednak w każdym z nich zeszliście z lodu pokonani.
– Mecze w Oświęcimiu pokazały, że potrafimy się im skutecznie postawić. Prawdę mówiąc, żeby odnieść zwycięstwo zabrakło nam wtedy kilku detali: odrobiny szczęścia, chłodnych głów czy skuteczności. Teraz wiemy, że przeciwko „GieKSie” musimy grać jako drużyna, wzajemnie sobie pomagać i być jednością na lodzie.
Rozmawiał: Radosław Kozłowski
Komentarze