Więcej niż sprawa Pysza
Pewnie to dobry moment, by zastanowić się czy Wiktor Pysz nadal powinien być selekcjonerem reprezentacji Polski. Ale na odpowiedź czeka pytanie znacznie ważniejsze, którego "kwestia Pysza" jest jedynie symbolem.
Wiktor Pysz - temat trudny. Od początku jego powrót do reprezentacji wyglądał na pomysł chybiony, a po kolejnym fatalnym występie na Mistrzostwach Świata aż prosi się, by wołać o zmianę. Ale to wszystko nie jest takie proste. Nie tylko dlatego, że gdyby od polskiego hokeja odsunąć wszystkich, którzy mu w ostatnich latach szkodzili prawie nikt by nie został.
Występ w Kijowie trzeba ocenić jako fatalny. 4. miejsce w grupie w zależności od tego, jak IIHF zechce tym razem porównać wyniki obu nierównych liczebnie grup I Dywizji da w ogólnej klasyfikacji MŚ 23. lub 24. miejsce. Czyli najgorsze w historii ex aequo z trzema innymi lub najgorsze samodzielnie. Tłumaczenia, że przecież dwie tercje z Kazachstanem, że trzecia tercja z Ukrainą, że więcej strzałów z Wielką Brytanią przypominają mierzenie przez Antoniego Piechniczka siły piłkarskiej reprezentacji w skali uzyskanych rzutów rożnych. Wyniki są bezlitosne.
Ale to nie znaczy, że polski hokej spadł na dno. Tak jego nowe, 23. miejsce w światowym rankingu, jak pozycja w końcowej klasyfikacji Mistrzostw Świata plasują Polskę niemal idealnie w środku całej stawki. Z polskim hokejem nie jest ani tak dobrze, jak słyszymy w trakcie każdego ligowego sezonu wśród zachwytów kibiców, dziennikarzy i ekspertów nad poziomem kolejnych meczów i zawodników (zazwyczaj jedynie z ulubionej drużyny), ani tak źle, jak mówi się co rok w kwietniu po Mistrzostwach Świata.
Nie zagramy za rok z RPA, Izraelem ani Meksykiem (zawodowym czarnowidzom podsuwam fakt, że w ubiegłym roku powstało pierwsze lodowisko w Kenii). Nie jesteśmy na dnie, jesteśmy w samym środku. A kto lepiej pasuje do stanu idealnej przeciętności niż Wiktor Pysz?
I tu właśnie leży pies pogrzebany. Niech działacze PZHL-u wreszcie powiedzą nam, jak się sprawy mają. Czy naszym celem jest podążanie w górę, czy pozostanie na obecnym poziomie. Z Pyszem w górę nie pójdziemy. Żadne jego zaklęcia nie zmienią faktu, że pod tymi rządami reprezentacja Polski w najlepszym razie może utrzymać swój poziom, co jak pokazują ostatnie lata i tak powoduje staczanie się, bo do przodu idą inni.
Weźmy ostatni bolesny przykład porażki z Wielką Brytanią. To wciąż najbardziej zbliżony poziomem do Polski zespół i gdy spotkamy się z nim znów szanse będą wyrównane, a hokej brytyjski (w Polsce przezywany "angielskim") pod niejednym względem wciąż nie dorównuje polskiemu.
Ale Wielką Brytanię prowadzi Paul Thompson. Człowiek, który na organizowane przez siebie konferencje trenerskie ściągał m.in. Scotty'ego Bowmana, Mike'a Babcocka i Kevina Constantine'a. Sam w 2009 roku podczas jednej z tych konferencji miał prezentację na temat bronienia osłabień. Było akurat po Mistrzostwach Świata Dywizji I w Toruniu, podczas których Brytyjczycy wygrywając m.in. z Polską zdobyli brązowy medal między innymi dzięki fantastycznej skuteczności 96 % gier w osłabieniu. W Kijowie bronili się w takich sytuacjach z 90-procentową skutecznością, w tym perfekcyjnie przeciwko Polsce.
W trakcie ubiegłego sezonu Thompson wyjechał na krótki staż do Rockford, gdzie z bliska przyglądał się pracy trenerów drużyny "farmerskiej" Chicago Blackhawks, a w tym sezonie pojechał po naukę do Szwecji. Kiedy w 2007 roku obejmował reprezentację Wielkiej Brytanii traciła ona w rankingu światowym do Polski 11 miejsc. Tyle, ile dziś Bułgaria do Węgier. Od maja Brytyjczycy będą już od Polaków wyżej. Każdy z nas pod górę wolałby iść z Thompsonem, niż z Pyszem.
Może jednak na marsz w górę nie liczymy i ktoś powinien jasno powiedzieć: na zatrudnienie trenera z wyższej półki nas nie stać, więc musi być Pysz z całym dobrodziejstwem inwentarza i coraz bardziej groteskowymi wypowiedziami o wielkich postępach, czy tajnym spisku przy podziale I Dywizji na grupy. Ewentualnie inny przedstawiciel polskiej (bez?)myśli szkoleniowej. W końcu przy tej liczbie zawodników mogło być znacznie gorzej, a reprezentacja jest tylko wierzchołkiem góry lodowej i żaden szkoleniowiec nie zrobi z Polaków mistrzów świata i okolic. Hokej jest w Polsce dyscypliną niszową, biedną i lekceważoną.
Zostajemy w miejscu zadowalając się wygraniem jednej tercji z kimś lepszym i co najwyżej patrzymy, jak mijają nas inni, czy walczymy, by robić postępy i odrabiać to, co zostało w ostatnich latach stracone? To jest dziś zupełnie realny dylemat, który wątek trenerski przywołał najgłośniej jak mógł.
Komentarze