Wyświetleń: 5403
Reprezentacja Polski po raz pierwszy od dwóch lat wygrała turniej z cyklu EIHC. Co to oznacza dla polskiego hokeja? Na razie nic. Chyba że nauczymy się wygrywać ważne mecze o prawdziwą stawkę.
Polacy odnieśli w Budapeszcie zwycięstwa nad Rumunią i Ukrainą, nieznacznie przegrali z Węgrami i z 7 punktami zakończyli turniej na pierwszym miejscu. Warto jednak pamiętać, że turnieje EIHC to granie towarzyskie, a w hokeju mecze towarzyskie mają jeszcze mniejsze znaczenie niż w piłce nożnej i w ogóle nie są wliczane do rankingu światowego.
Żeby było jasne - w sporcie zawsze lepiej wygrać niż przegrać, a w gruncie rzeczy chodzi zawsze o to, by wygrali nasi, a przegrali inni. Tak właśnie było w Budapeszcie i dlatego nie należy zakładać masek wiecznie niezadowolonych Statlera i Waldorfa z Muppetów czy smerfa Marudy. Nie rozumiem też życzących reprezentacji jak najgorzej, na złość "Hałasikowi" i "Ruskim", bo i prezes Hałasik i rosyjscy trenerzy kiedyś odejdą, a reprezentacja Polski zostanie. Kadra zagrała na Węgrzech dobry turniej, jej zawodnicy wykonali swoją pracę jak należy i dali trochę radości kibicom w Polsce. Radość to może niewielka, ale pamiętajmy, że w ostatnich latach nie cierpimy na jej nadmiar przy okazji potyczek międzynarodowych, w tym zwłaszcza reprezentacyjnych.
Mimo to jednak nie można zapominać o rzeczywistości i do wyników z ostatniego weekendu trzeba zachować zdrowy dystans. Polacy już w ostatnich latach wygrywali towarzysko z Ukrainą i łudziliśmy się wtedy, że da im to "psychologiczną przewagę" przed Mistrzostwami Świata, na których również mierzyli się z tym rywalem. Uległ temu złudzeniu Wiktor Pysz, gdy 3 lata temu jego kadra ograła w Sanoku Ukraińców grających w składzie wyłącznie ligowym, uległ przed rokiem Igor Zacharkin po triumfie w Rumunii. Żadnej przewagi psychologicznej widać wówczas nie było, bo w obu przypadkach Ukraińcy ograli nas później na MŚ, a w zeszłym sezonie również wcześniej w preeliminacjach olimpijskich.
W tym roku przewagi mentalnej nie szukamy, bo Ukrainy w kwietniu w naszej grupie Mistrzostw Świata nie będzie, a wciąż pozostajemy bez zwycięstwa nad tym rywalem w meczu o punkty Mistrzostw Świata czy kwalifikacji IO. Stąd czytając na stronie PZHL-u, że Polacy wzięli w Budapeszcie "rewanż za Donieck" trzeba mocno przymrużyć oko i wziąć poprawkę na fakt, że akurat rolą PZHL-u jest lekkie kolorowanie rzeczywistości po to, by stworzyć wrażenie, że polski hokej jest trochę lepszy niż naprawdę jest, co może np. ułatwić poszukiwanie sponsora dla kadry/ligi... No dobrze, z tym sponsorem to nie był najlepszy przykład.
Gdyby bowiem potraktować zdanie o rewanżu za Donieck poważnie, to można zapytać, dlaczego nie jednocześnie za Kijów, gdzie odpadliśmy z walki o Igrzyska w Soczi? A może Polacy wygrywając towarzysko z Ukrainą zrewanżowaliby jej się za wszystkie dotychczasowe porażki w meczach o punkty? To bowiem takie mecze o prawdziwą stawkę z wyżej notowanymi rywalami będą decydować o przyszłości polskiego hokeja. Choćby "Biało-czerwoni" wygrali wszystkie turnieje EIHC, w których wystąpią, to i tak nie da im to awansu do grupy A I dywizji.
Nie chodzi tu nawet o tradycyjne w przypadku zwycięstw takich jak nad Ukrainą pytanie, w jakim składzie grali rywale. To naturalne, że w turniejach towarzyskich trenerzy eksperymentują ze składami, bo są one rodzajem castingów przed najważniejszą imprezą sezonu. W ten weekend robili to również silniejsi - Austriacy, szukający odmłodzenia kadry Szwajcarzy, czy Szwedzi, których zmogła plaga odmów ze strony pierwotnie powołanych graczy. W Budapeszcie zresztą poza Rumunią trudno o którymś zespole powiedzieć, że zagrał w zupełnie rezerwowym składzie. To prawda, że nie było kilku nazwisk, które z pewnością pojawią się w kadrach Ukrainy i Węgier na przyszłoroczne Mistrzostwa Świata grupy A I dywizji, ale i Zacharkin pominął przy powołaniach zawodników mistrza Polski.
Chodzi raczej o to, że w ostatnich latach wygrywaliśmy już towarzysko i z Ukrainą, i z Węgrami, a nawet z Francją i Norwegią. Zazwyczaj po tych meczach słyszeliśmy, że widać w grze drużyny postęp. Gdyby reprezentacja Polski rzeczywiście rozwijała się w takim tempie, to pewnie dziś byłaby w światowej elicie, a nie na swoim najniższym miejscu w historii rankingu IIHF. Tymczasem w meczu o poważną stawkę na Mistrzostwach Świata z wyżej notowanym rywalem po raz ostatni Polacy wygrali w 2007 roku.
Choć przeciwników, którzy są od nas w rankingu wyżej przybywa (od przyszłego roku także Korea Południowa), to w kwietniu 2014 w Wilnie będzie taki jeden - Wielka Brytania i prawdopodobnie będzie trzeba ją pokonać, żeby awansować do grupy A I dywizji. Zespół z Wysp w ostatnim turnieju, w którym zmierzył się zarówno z Ukrainą, jak i z Węgrami, ograł obu tych rywali. I nie zdarzyło się to na zawodach towarzyskich, a na Mistrzostwach Świata I dywizji w 2012 roku. Brytyjczycy zresztą pokonali również Polskę w ostatnim meczu o punkty i to oni zepchnęli w 2011 roku w Kijowie naszą reprezentację na trzeci poziom rywalizacji w Mistrzostwach Świata, na którym nigdy wcześniej jej nie było.
Polacy jednak w ten weekend w Budapeszcie nie mogli wygrać meczu Mistrzostw Świata, bo to nie były Mistrzostwa Świata. Mogli wygrać turniej EIHC i z tego zadania się wywiązali, wielu kibiców pozytywnie zaskakując. Kiedy wczoraj w Budapeszcie ukraińscy dziennikarze (tym razem to oni szukają przewag psychologicznych) podpytywali trenera Węgier, czy zwycięstwo Ukrainy nad jego drużyną będzie miało jakieś znaczenie, gdy obie drużyny spotkają się na Mistrzostwach Świata dywizji I, Rich Chernomaz rozsądnie odparł: - Dziś jest dziś, a kwiecień będzie w kwietniu.
Podobnie jest z naszą reprezentacją. Weekendowy sukces na Węgrzech nie będzie miał żadnego znaczenia, jeśli za 5 miesięcy na MŚ IB Polacy również nie będą triumfować. Jeśli jednak w Wilnie powtórzą Budapeszt, to na Brytyjczykach weźmiemy "rewanż za Kijów". Już bez przymrużenia oka.