NHL: Spóźniony pościg "Klonowych Liści" (WIDEO)
Toronto Maple Leafs byli tej nocy polskiego czasu w NHL bliscy skompletowania niesamowitego pościgu i odwrócenia losów meczu, który wydawał się przegrany. Ostatecznie jednak zabrakło im jednego gola.
W poniedziałek "Klonowe Liście" przegrały z prowadzącą w całej NHL drużyną Tampa Bay Lightning 2:6. Szybko przegrywały wówczas 0:4 i nie miały już szans na podjęcie równorzędnej walki. Właśnie przy tym wyniku został zmieniony ich bramkarz Frederik Andersen. Trener Mike Babcock we wtorek odwołał trening i dał swoim graczom wolne, by ci wymazali z głów tamtą porażkę, co miało dać efekt we wczorajszym meczu z Chicago Blackhawks.
Tymczasem wczoraj start drużyny z Toronto do meczu z rywalem notowanym znacznie niżej niż Lightning wyglądał bardzo podobnie, a może nawet gorzej. Tym razem 0:4 gospodarze przegrywali nie w drugiej, a jeszcze w pierwszej tercji. Andersen znów stanął między słupkami i znów wpuszczał gola za golem. W 4. minucie pokonał go Duncan Keith. Duńczyk nie wiedział, że krążek po strzale obrońcy gości spadł mu za plecy i bardzo powoli wtoczył się tuż za linię bramkową. W 13. minucie gola na 2:0 dorzucił Brendan Perlini, a jeszcze w pierwszej tercji trafili: Dominik Kahun i Brandon Saad. Po pierwszej tercji Blackhawks prowadzili czterema golami, a na drugą już Andersen nie wyjechał. Zastąpił go Garret Sparks. Kibice Maple Leafs, tak jak dwa dni wcześniej, wybuczeli swoich ulubieńców.
W drugiej odsłonie tempo zdobywania bramek przez drużynę z Chicago spadło. Zdobyła jeszcze jedną za sprawą Alexa DeBrincata, który wykończył akcję najmłodszego ataku swojej drużyny z Perlinim i Dylanem Strome'em. Dopiero przy stanie 0:5 Maple Leafs zabrali się do odrabiania strat. Andreas Johnsson w końcówce drugiej tercji zmienił tor lotu krążka po strzale Morgana Rielly'ego i trafił po raz pierwszy dla gospodarzy. A w trzeciej odsłonie ruszył ich huraganowy atak. Ruszył na bramkę Collina Delii, a nie Coreya Crawforda, bo ten ostatni źle się poczuł. Maple Leafs w ostatnich 20 minutach oddali w stronę Delii 29 celnych strzałów.
Rozgrywający swój dwusetny mecz w NHL Auston Matthews zza bramki odbił krążek od Strome'a i trafił na 2:5, następnie w 51. minucie w przewadze najlepszy strzelec NHL wśród obrońców Rielly strzelił swojego 19. gola w tym sezonie, a wreszcie John Tavares zdobył bramkę kontaktową. Natychmiast po niej spojrzał w górę na tablicę świetlną, by zobaczyć, ile czasu zostało do końca meczu. Było jeszcze 91 sekund. Drużynie trenera Babcocka nie udało się jednak znaleźć piątego gola, by dokończyć swój niezwykły pościg i przegrała z teoretycznie słabszym przeciwnikiem 4:5, mimo że w całym meczu nie dostała ani jednej kary. Sędziowie nałożyli w ogóle tylko jedną na Patricka Kane'a w trzeciej tercji, co gospodarze wykorzystali golem Rielly'ego.
Po meczu gracze z Toronto narzekali, że drugie kolejne spotkanie oddali w taki sam sposób na początku. - Walczymy o przewagę swojego lodu w play-offach. Nie możemy robić takich rzeczy na tym etapie sezonu - skomentował Matthews. - To już jest drugi raz z rzędu, gdy zaczynamy w taki sposób i to nas drogo kosztuje. Chłopcy weszli do szatni wkurzeni po tamtym meczu z Tampą, a później wychodzimy na lód i znowu robimy to samo. Zespół Maple Leafs ma 89 punktów i zajmuje trzecie miejsce w dywizji atlantyckiej. Gdy już awansuje do play-offów, to najprawdopodobniej rozpocznie je rywalizacją z drugimi w tej dywizji Boston Bruins, którzy mają o 4 "oczka" więcej.
Tymczasem Blackhawks walczą o to, by w ogóle móc uczestniczyć w rywalizacji o Puchar Stanleya w tym sezonie. Wygrali już czwarty mecz z rzędu, ale ciągle mają stratę do pozycji premiowanej awansem do play-offów. 71 punktów daje im ostatnie miejsce w dywizji centralnej i piąte w klasyfikacji "dzikiej karty" w konferencji zachodniej. Na dziś 4 "oczka" dzielą ich od drugich w tym rankingu Arizona Coyotes.
Wczoraj gracze z pola mocno popracowali nad tym, by nieco mniej pracy mieli ich bramkarze. Zablokowali bowiem aż 28 strzałów gospodarzy. To ich najlepszy wynik w tym sezonie. A w ofensywie bardzo ożywił się Perlini, który oprócz bramki zaliczył dwie asysty. Nowe siły dał mu najwyraźniej poniedziałkowy mecz z Arizona Coyotes, którzy oddali go do Chicago w wymianie. Przeciwko swoim dawnym kolegom popisał się pierwszym w NHL hat trickiem. W dwóch ostatnich spotkaniach zdobył więc 6 punktów, podczas gdy w poprzednich 55 w tym sezonie miał ich na koncie 13.
Po wczorajszym spotkaniu Perlini przyznał, że końcówka była nerwowa, ale generalnie jego zespół znajduje się teraz w dobrej formie. - Wszyscy cieszymy się hokejem. W trzeciej tercji, gdy oni strzelili jednego, później drugiego gola i ożywili się ich kibice, to wkradła się w naszą grę panika - powiedział 22-letni gracz. - Wtedy trzeba się starać być spokojnym. To się zdarza. Najważniejsze, że wygraliśmy i mamy punkty.
Toronto Maple Leafs - Chicago Blackhawks 4:5 (0:4, 1:1, 3:0)
0:1 Keith - Saad - Perlini 03:19
0:2 Perlini - Strome - Gustafsson 12:55
0:3 Kahun - Kane - Anisimow 17:13
0:4 Saad - Sikura 18:46
0:5 DeBrincat - Perlini - Strome 32:32
1:5 Johnsson - Rielly - Nylander 38:27
2:5 Matthews - Johnsson - Nylander 47:57
3:5 Rielly - Matthews - Marner 50:55 (w przewadze)
4:5 Tavares - Marner 58:29 (bez bramkarza)
Strzały: 47-39.
Minuty kar: 0-2.
Widzów: 19 342.
Blackhawks w walce o "dziką kartę" zostawili za plecami Edmonton Oilers, którzy wczoraj przed własną publicznością przegrali 3:6 z New Jersey Devils. Kenny Agostino, Kevin Rooney i Damon Severson zaliczyli dla gości po bramce i asyście, a do siatki trafiali także: Blake Coleman, John Quenneville i Travis Zajac. Drużyna z Newark przerwała serię 7 porażek, ale 61 punktów nadal daje jej ostatnie miejsce w dywizji metropolitalnej. Żadnych szans na awans do play-offów nie ma. Dla Oilers Connor McDavid asystował dwukrotnie i jako drugi gracz w tym sezonie osiągnął granicę 100 punktów. "Diabły" pozostają jednak jedynym zespołem w NHL, któremu jeszcze nie strzelił gola. Jego drużyna ma 69 punktów i jest piąta w dywizji Pacyfiku oraz szósta w klasyfikacji "dzikiej karty" w konferencji zachodniej. Od pozycji dającej awans do play-offów dzieli ją 6 punktów.
Na 14 zakończyła się najdłuższa trwająca do wczoraj w NHL seria meczów ze zdobytym punktem Leona Draisaitla. Już w 4. minucie jeden z najdłuższych pięściarskich pojedynków w lidze w tym sezonie stoczyli: Milan Lucic (EDM) i Kurtis Gabriel.
Długa bójka Milana Lucica z Kurtisem Gabrielem
W trzecim wczorajszym spotkaniu Vancouver Canucks pokonali u siebie New York Rangers 4:1. Kluczowa była druga tercja, którą gospodarze wygrali 3:0. Ich bohaterem został Tyler Motte, strzelec dwóch goli w odstępie zaledwie 11 sekund. Na liście strzelców w zwycięskim zespole znalazły się także nazwiska: Brocka Boesera i Jake'a Virtanena, a Jacob Markström cieszył się ze zwycięstwa, 21 skutecznych interwencji i asysty przy zwycięskim golu. Motte trafił do bramki po raz pierwszy od 18 spotkań, a pierwszy raz w swojej karierze dał drużynie zwycięstwo. W 25. minucie z karą meczu za niesportowe zachowanie do szatni odesłany został napastnik Rangers Chris Kreider, który przy bandzie "latającym łokciem" uderzył w głowę najskuteczniejszego gracza Canucks Eliasa Petterssona. Młody Szwed na jakiś czas opuścił taflę, ale wrócił do gry pod koniec drugiej tercji. Jego drużyna ma 67 punktów i zajmuje siódme miejsce w tabeli "dzikiej karty" w konferencji zachodniej ze stratą 8 "oczek" do pozycji dającej awans do play-offów. Rangers mają o 2 punkty więcej i także są na siódmym miejscu w rywalizacji o "dzikie karty", tyle że w konferencji wschodniej. W ich przypadku oznacza to jednak aż 12-punktową stratę do miejsca "biorącego".
Atak Chrisa Kreidera łokciem na głowę Eliasa Petterssona
Komentarze