Milan Baranyk: Z każdą zmianą prezesa polski hokej podupadał
- Doświadczyłem w Polsce rządów trzech prezesów PZHL-u: Hajdugi, Ingielewicza i Hałasika. I wie pan co? Zamiast coraz lepiej, z nastaniem każdego z nich robiło się coraz gorzej. PZHL musi zacząć wszystko od początku, bo na razie jest w nim duży burdel. Nie wiem tylko, czy ci ludzie, którzy są teraz przy sterach, są w stanie go posprzątać - powiedział w rozmowie z portalem Interia.pl świetny czeski napastnik Milan Baranyk.
Interia.pl: Dlaczego ucieka pan do Anglii? Ma pan dość bałaganu w polskim hokeju, w którym znowu nikt nic nie wie, ani kiedy ruszy liga, ani tego, w jakim składzie?
Milan Baranyk: - Tak naprawdę nie powiem, że miałem dość, ale chciałem po prostu spróbować czegoś nowego. Dostałem propozycję z Anglii, z Peterborough. Długo się zastanawiałem, rozmawiałem z polskimi klubami - Podhalem, Unią. W Tychach mnie nie chcieli.
Ma pan ochotę jeszcze pograć, czy Anglię traktuje bardziej zarobkowo?
- Mam duże oczekiwania przed tą przygodą. Wiem, że nie będzie to jakiś superhokej, ale duże wyzwanie. Między mną a Bakrlikiem i Malasińskim wywiązała się zdrowa rywalizacja. W ciągu lata schudłem o siedem kilo, czuję się mocny, mam głód hokeja. Jak zwykle trenowałem razem z moim przyjacielem Zbynkiem Irglem, który z ligi KHL wrócił do czeskiej ekstraklasy, do Ocelarzi Trzyniec. Po indywidualnych przygotowaniach mam znacznie lepszą formę niż wówczas, gdy jakieś kluby, jak ostatnio Tychy, obligują mnie do trenowania latem z zespołem. Na lodzie ćwiczyłem z zespołem zaplecza czeskiej ekstraklasy - HC Havirzov. 23 sierpnia lecę do Anglii.
Dlaczego nie wrócił pan do Podhala, skoro była taka propozycja?
- Byłem w kontakcie z Podhalem, myślałem, że znowu zagram w Nowym Targu. Moje wymagania finansowe nie były wygórowane, o połowę mniejsze niż w Anglii. Odczułem jednak to, że nie przez wszystkich w Podhalu byłem mile widziany. Klub chce się podobno oprzeć wyłącznie na wychowankach. Dlatego przenoszę się do Anglii, nie chcę nikomu w Polsce robić "pod górkę". Zwłaszcza w Podhalu, ten klub mam w sercu i tak już zostanie. Przez jeden sezon wspierałem "Szarotki" finansowo jako członek "Grupy 100" i nie miałem z tym problemu. Niektórzy mnie zawiedli, ale to ich sprawa, są teraz szefami. Życzę im sukcesów ze mną, czy beze mnie.
- W Tychach, po dwóch latach gry poczułem, że menedżer mnie chciał, ale trenerzy nie byli za mną. Dlatego dziękuję bardzo za taką prace. Chcę grać tam, gdzie mnie chcą i wierzą we mnie.
Z Tychów do rodzinnej Ostrawy miał pan niewiele ponad godzinę jazdy samochodem. Przeprowadzka do Anglii oznacza rozłąkę z domem.
- Jest to problem tym bardziej, że rodzina nie może pojechać ze mną z tego powodu, że córka zaczyna chodzić do szkoły. Na szczęście, żyjemy w dobie tanich połączeń lotniczych. Z Peterborough będą miał blisko na lotnisko, więc będę szybko mógł się przenieść do Ostrawy, bądź nieodległych Brna, czy Katowic.
W Polsce spędził pan 10 lat, wyrobił sobie dobrą markę, ale też poznał problemy, które gnębią nasz hokej. Co w nim najbardziej denerwowało?
- Zostawiam w głowie same miłe wspomnienia z Polski, o tych złych staram się zapomnieć. Przeżyłem wspaniały okres w Podhalu Nowy Targ, także w Toruniu, czy ostatnio w Tychach. Może być tylko lepiej, nie zamierzam grzebać "w trupach". To, co było złe zostawiam za grubą kreską.
OK, ale przecież u nas z hokeja zaczyna się robić szopkę. PZHL nie ogłosił jeszcze, kiedy startuje liga. Mamy połowę sierpnia, teoretycznie powinna ruszyć za trzy tygodnie. Mało tego, za prawo gry w lidze, od najbardziej zasłużonego klubu - Podhala - związek chce pieniędzy, jakby zapomniał, że sam zalega "Szarotkom" za wykorzystanie ich graczy w realizowanym przed rokiem odgórnie projekcie "Dream Team" KTH Krynica. Związek jest zadłużony na 4 mln zł, a roczne wpływy ma niemal dziesięciokrotnie mniejsze. Sytuacja jest naprawdę fatalna.
- Już przywykłem do tego bałaganu. W Polsce co roku było to samo. Nie wiadomo ile drużyn wystartuje, kiedy liga ruszy, a niemal wszystkie zespoły mają problemy finansowe. Tak naprawdę z polskim hokejem jest gorzej niż było w czasach, gdy zaczynałem karierę w Podhalu. Stabilną sytuację mają tylko Cracovia, Jastrzębie, Sanok i Tychy. Inne kluby mają duże problemy. Jeżeli im PZHL nie pomoże, to czarno to widzę. Sęk w tym, że doświadczyłem w Polsce rządów trzech prezesów PZHL-u: Hajdugi, Ingielewicza i Hałasika. I wie pan co? Zamiast coraz lepiej, z nastaniem każdego z nich robiło się coraz gorzej. PZHL musi zacząć wszystko od początku, bo na razie jest w nim duży burdel. Nie wiem tylko, czy ci ludzie, którzy są teraz przy sterach, są w stanie go posprzątać.
Dobrą pracę dla polskiego hokeja wykonali rosyjscy trenerzy Bykow i Zacharkin, ale z przyczyn finansowych już odeszli.
- Nie spotkałem się z tym, aby którykolwiek z chłopaków grających w kadrze Polski na nich narzekał. Bykow i Zacharkin to trenerzy z innej półki, pokazali im inny hokej. Z drugiej strony, jeżeli się spojrzy na to, co po nich zostało - obiecywali, że będzie sponsor na superdrużynę w Krynicy, a powstał z tego bałagan. Prezes Hałasik obiecywał pieniądze, a wątpię, by kadrowicze mieli popłacone za starty w turniejach. Po Bykowie i Zacharkinie został nie tylko awans na MŚ, ale też duży dług w PZHL-u. Jeżeli nie stać mnie na bmw, to go nie kupuję.
Reprezentant Polski Aron Chmielewski z Cracovii trafił do silnego czeskiego Trzyńca. Myśli pan, że poradzi sobie w waszej ekstraklasie?
- Aron ma sporą szansę z kilku powodów. Po pierwsze, to oni sami go sobie wybrali, po drugie - jest młodym zawodnikiem, a po trzecie, mówię to zupełnie szczerze, on ma "papiery" na poważny hokej. Jest mądry, dobry technicznie, dobrze jeździ na łyżwach, więc powinien się dostosować do wymogów czeskiej ekstraligi.
- Trzyniec na pewno nie spodziewa się tego, że już w pierwszym sezonie Chmielewski strzeli 30 bramek. Byłem na meczu Ocelarzi z Dynamem Mińsk i Aron mi się podobał. Widać, że dużo pracuje, stara się. Grał w czwartej piątce i w niej pewnie pozostanie, ale jak będzie robił swoje w niej, to nikt na niego nie będzie narzekał.
- Chmielewski ma figurę poważnego hokeisty, czego nie da się niestety powiedzieć o moim utalentowanym koledze z Podhala - Damianie Kapicy, który jest za niski. We współczesnym hokeju wzrost zawodnika jest bardzo ważny. Patrzy się na niego na wyższym niż w Polsce poziomie. Dlatego w Polsce hokej jest bardziej techniczny, podczas gdy w Czechach się więcej pracuje na lodzie i wszystko jest taktycznie świetnie poukładane. Jeżeli zawodnik nie trzyma taktyki, to ma ciężko.
- Jestem przekonany, że Aron będzie nad sobą pracował. Od hokeistów z Trzyńca usłyszałem, że w szatni nie ma żadnych problemów, został dobrze przyjęty. Dlatego ma otwarte drzwi do kariery w Czechach.
Rozmawiał: Michał Białoński, Interia.pl
Komentarze