Stroje służbowe Łukasza Kulika
Wiemy, kto niebawem będzie najlepszym hokeistą wśród policjantów oraz najlepszym (i chyba jedynym) policjantem wśród hokeistów. Na lodzie zawsze prezentował kilkudniowy zarost, nie stroniąc od twardych starć, a gdy zdejmował kask i odkładał hokejowy kij, ze swadą opowiadał o wydarzeniach na tafli.
Od kilkunastu dni nieco się zmienił - starannie ogolony na treningi wpada niczym błyskawica. Niebawem występy w ekstralidze będzie musiał chyba ograniczyć tylko do rodzimego lodowiska.
Łukasz Kulik, 28-letni rosły (189 cm) obrońca Naprzodu Janów, zdecydował się na ważny życiowy krok. Po przejściu testów psychologicznych i sprawnościowych dostał się do Szkoły Policji w Katowicach-Piotrowicach. Nauka, mecz, treningi... Jego dzień jest wypełniony od bladego świtu do późnego wieczora.
- Od dwóch lat mam rodzinę, z żoną Mariką snujemy plany na przyszłość. Jeżeli ktoś jest odpowiedzialny, musi dokonywać wyborów - mówi nasz bohater. - Sytuację w naszym hokeju wszyscy doskonale znają. Tak naprawdę jest pięć klubów zawodowych, reszta ledwo wiąże koniec z końcem. To proza tej dyscypliny. Trudno mieć do kogokolwiek pretensje. Chwała wszystkim, że mój macierzysty klub istnieje! W rodzinnym gronie zastanawialiśmy się jednak, co robić. Postanowiłem spróbować sił w nowym fachu. Rodzina mocno mi kibicowała, zresztą mój tata jest emerytowanym policjantem. Nie, żadnych nacisków nie wywierał, bo doskonale zdawał sobie sprawę, co dla mnie znaczy hokej. Dzięki uprzejmości moich przełożonych, mogę dzielić czas na naukę, zajęcia w szkole policyjnej oraz treningi i mecze w weekendy. Od pobudki o piątej rano do piątej popołudniu mam zajęcia w szkole, a na siódmą pędzę na treningi. Potem znów wracam do książek. Już wcześniej uzgodniłem z trenerem i działaczami, że na dalekie wyjazdy jeździł nie będę (Kulik nie grał we wtorek w Sanoku - przyp. red.), bo o tak długą przepustkę swoich przełożonych nawet nie śmiem prosić. Ale w meczach rozgrywanych na Jantorze będę wspierał kolegów. Oczywiście, narzekam na chroniczny brak czasu. Z żoną widujemy się przelotem w weekendy, więc trochę na mnie psioczy. Czy można jednak zrezygnować z gry, skoro moje całe dotychczasowe życie było wypełnione hokejem? - kończy pytaniem hokeista, a niebawem policjant.
Kuler - tak już od lat mówią o nim koledzy - miał spełnić marzenia dziadka Pawła i dlatego pierwszą wizytę na Jantorze zaliczył, gdy miał 4 lata. - Za mną już 24 lata na lodzie, ale przede mną wciąż jeszcze wiele kolejnych, bo jestem przesiąknięty hokejem - przekonuje z uśmiechem Łukasz. - Przechodziłem różne koleje losu, byłem w Szkole Mistrzostwa Sportowego, a gdy klub w Janowie upadł, przeniosłem się do grup młodzieżowych HC GKS Katowice. W seniorach często wpadałem z deszczu pod rynnę. No ale tak to wygląda w tej dyscyplinie...
Gdy Naprzód nie miał zespołu seniorów, przeniósł się do Zagłębia Sosnowiec, gdzie miało być sielsko i anielsko. Ale klub zalegał m.in. z wypłatami. Jednak to właśnie w Sosnowcu ten hanys z krwi i kości poznał swoją przyszłą żonę i teraz... - Jeżdżę do teściów bez paszportu - uśmiecha się.
Najlepszy sezon - 2011/12 - zaliczył w Cracovii, z którą zdobył wicemistrzostwo Polski, przegrywając finałową rywalizację z Sanokiem. Powrócił jednak do macierzystego Naprzodu, by wraz z kolegami odzyskać miejsce w ekstralidze. Teraz marzy o tym, by pogodzić wszystkie obowiązki i by zespół zajął jak najwyższe miejsce w rozgrywkach. Dodajmy, że Kulik jest ważnym ogniwem zespołu, tym bardziej że dobrych obrońców nie ma zbyt wielu. To jeden z większych kłopotów ekipy Waldemara Klisiaka. Takich jak Kulik, łączących pasję z pracą, jest w Naprzodzie więcej.
Włodzimierz Sowiński - Dziennik Sport
Komentarze