Blackhawks blisko finału
Pierwszy raz byłem świadkiem meczu, kiedy drużyna wygrała nie tylko z zawodnikami drużyny przeciwnej, ale także z sędziami.
Nie jestem zwolennikiem teorii spiskowej dziejów, ani także usprawiedliwiania sportowców złym postępowaniem arbitrów, ale to co wyprawiali panowie w biało-czarne pasy we wczorajszym meczu Chicago Blackhawks - San Jose Sharks, wolało o pomstę do nieba. Żeby było jeszcze ciekawiej, mecz rozgrywany był w Chicago i to drużyna z "Wietrznego Miasta" zbierała razy od sędziow. Na szczęście dla Hawks mieli oni w swojej bramce Antti Niemiego, ktory bronił jak w transie (44 obronione strzały). Brak przymiotników na opisywanie wyczynów Fina, który zamiast mówić o swojej grze, woli po prostu pokazywać na co go stać... na lodowisku.
Od początku spotkania pojedynek drużyn nr 1 i nr 2 Konferencji Zachodniej, był widowiskiem bardzo wyrównanym. W pierwszej odsłonie gry po dwie okazje do strzelenia goli dla Blackhawks zmarnowali Dave Bolland i Patrick Kane. San Jose rewanżowało się bardzo groźnymi kontrami.
W drugiej tercji inicjatywę przejęli goście, którzy grając w przewadze dwóch zawodników, po strzale Patrick'a Marleau objęli prowadzenie. Hawks odpowiedzieli 3 minuty później golem, także podczas gry w przewadze,Patrick'a Sharp, po doskonałym krosowym podaniu Jonathan'a Toews.
Od tego momentu San Jose jeszcze bardziej podkręciło tempo i do połowy trzeciej tercji miało lekką przewagę, z większą ilością okazji do zmiany rezultatu. Przewaga ta wynikała także ze wspomnianych na początku pomyłek sędziowskich, których goście nie potrafili jednak wykorzystać. W 54 minucie spotkania swoje 3 "grzechy" (czytaj kary), odkupił Dave Bolland, który po podaniu Jonathan'a Toews, znalazł się sam na sam z Evgeni (pisownia z protokołu meczu) Nabokovem i okazji tej nie zmarnował.
Jednak tym razem to goście odpowiedzieli błyskawicznie. Po kolejnej błędnej decyzji sędziowskiej, przyznającej San Jose wznowienie w tercji gospodarzy, Patrick Marleau w zamieszaniu pod bramką, trafił tego wieczoru po raz drugi. 2:2 i dogrywka, w której Sharks cisnęli niesamowicie i to bez pomocy sedziów (jednak można nie przeszkadzać w grze zawodnikom).
Gdyby goście mieli lepiej nastawione celowniki, mecz zakończyłby się dużo wcześniej. Blackhawks przetrzymało jednak 12-minutową nawałnicę i po jednej z kontr Dustin Byfuglien, po przepięknym podaniu zza bramki Dave'a Bolland, nie dał szans bramkarzowi gości, strzelając z bliskiej odlegości na 3:2.
Przedmeczową ciekawostką był fakt, że trenerzy chicagowskiej drużyny, po porannym treningu, skoszarowali cały zespół w hotelu. Powód: Blackhawks grają lepiej na wyjazdach (7-1) niż w domu (do wczoraj 3-3) i wspólne przebywanie lepiej wpływa na późniejszą grę.
Jonathan Toews (25 punktów w tegorocznym play-off) pobił rekord klubowy Stana Mikity z 1962 roku - 12 kolejnych meczów z minimum punktem na koncie.
Chicago Blackhawks - San Jose Sharks 3:2 (0:0, 1:1, 1:1, 1:0)
0:1 Marleau - Pavelski - Boyle 23:58 PP2
1:1 Sharp - Toews - Kane 26:59 PP
2:1 Bolland - Toews 53:05
2:2 Marleau - Heatley - Boyle 55:37
3:2 Byfuglien - Bolland - Campbell 72:24
Strzały: 38-46.
Minuty kar: 12-4.
Widzów: 22 311.
Stan rywalizacji: 3-0. Czwarty mecz w niedzielę w Chicago.
Leszek Zuwalski
Komentarze