Chicago w finale
Chicago Blackhawks, pierwszy raz od 1992 roku, w finale Stanley Cup!
Niedzielny mecz Chicago Blackhawks i San Jose Sharks zaczął się bardzo śpiąco dla kibiców miejscowej drużyny. Zawodnicy chicagowskiego zespołu zaczęli pojawiać się bowiem na lodowisku United Center jakby ratami.
W międzyczasie, a dokładnie do 34 minuty, goście prowadzili już 2:0, po golach Patrick'a Marleau i Logana Couture. Na domiar złego od 3 minuty gry, z powodu kontuzji, na lodowisku nie pojawił się już Andrew Ladd (będzie gotowy na finał), a Duncan Keith, uderzony krążkiem w twarz, stracił siedem zęboów! Jak określił to na pomeczowej konferencji Joel Quenneville, była to minuta paniki. Na szczęście dla Hawks, hokeiści to nie ... (proszę wybrać najbardziej nielubianą dyscyplinę sportu) i Keith powrócił po paru minutach na lód i był najlepszym zawodnikiem do końca meczu.
We wspomnianej 34 minucie gry, w sytuacji 4x4, partner Keith'a z linii obrony Brent Seabrook zdobył kontaktową bramkę, która zapoczątkowała super powrót z krainy snów pozostałych hokeistów Blackhawks. Sharks zapadli natomiast w sen zimowy i po zaaplikowaniu trzech kolejnych goli (Bolland, Byfuglien i Versteeg) musieli pakować swoje torby.
Trener San Jose - Todd McLellan, powiedział, że jest zadowolony z gry swoich podopiecznych, ale nie z wyniku ostatniej serii. Podkreślił, że strzelanie goli powinno rozłożyć się na więcej niż trzech zawodników (w serii z Chicago celnie trafiali tylko Marleau - 5, Couture i Demers po 1).
Przypomniał również, że i Blackhawks musiało przełknąć gorycz porażki rok temu, przegrywając z Detroit Red Wings w ubiegłorocznym finale Konferencji Zachodniej, zanim osiągnęło Stanley Cup Final.
Leszek Zuwalski
Komentarze