Cichy bohater Capitals nie wybiera się do Trumpa. Ostry atak na prezydenta
Jeśli Washington Capitals zdobędą Puchar Stanleya, to przynajmniej jednego z bohaterów mistrzowskiej drużyny zabraknie na tradycyjnym spotkaniu w Białym Domu. Napastnik "Stołecznych" zamierza zbojkotować wizytę ze względu na wypowiedzi prezydenta Donalda Trumpa.
Capitals dziś w nocy polskiego czasu staną przed szansą zdobycia Pucharu Stanleya w piątym meczu finału w Las Vegas przeciwko miejscowym Golden Knights. W całej serii drużyna trenera Barry'ego Trotza prowadzi 3-1 i jest już bardzo blisko zdobycia trofeum. W historii finałów tylko raz na 33 przypadki zdarzyło się, by drużyna będąca w takiej sytuacji nie sięgnęła po mistrzostwo.
A mistrzowie najlepszych amerykańskich lig zawodowych tradycyjnie są zapraszani do Białego Domu na spotkanie z urzędującym prezydentem USA. Jeśli Capitals zdobędą puchar, to na takim spotkaniu nie należy się spodziewać ich napastnika Devante Smith-Pelly'ego. Ciemnoskóry zawodnik zapowiedział to w wywiadzie dla kanadyjskiej agencji informacyjnej Postmedia, w którym ostro skrytykował prezydenta Donalda Trumpa, zarzucając mu m.in. rasizm. - Rzeczy, które on z siebie wyrzuca są po prostu rasistowskie i seksistowskie. Niektóre jego wypowiedzi są dość obrzydliwe - mówi napastnik czwartej formacji Capitals. - Nie śledzę za bardzo polityki, więc nie znam innych jego poglądów, ale nie zgadzam się z tą retoryką.
Choć Smith-Pelly występuje w czwartym ataku drużyny z Waszyngtonu, to stał się jednym z cichych bohaterów rozgrywek o Puchar Stanleya. O ile w sezonie zasadniczym w 75 meczach strzelił tylko 7 goli, to w play-offach wpisywał się na listę strzelców 6 razy w 23 spotkaniach. Dwa razy trafił do siatki w rywalizacji finałowej z Golden Knights.
Pytanie do zawodnika Capitals o ewentualną wizytę u prezydenta pojawiło się w związku z odwołaniem przez Trumpa zaproszenia dla zwycięzców futbolowej ligi NFL Philadelphia Eagles, a to dalszy ciąg konfliktu między prezydentem, a zawodowymi sportowcami amerykańskich lig, głównie NFL i NBA. Zaczęło się od ataku prezydenta na futbolistów klękających przed meczami podczas wykonywania amerykańskiego hymnu w proteście przeciwko brutalności amerykańskiej policji wobec ciemnoskórych obywateli. Trump nazywał to brakiem szacunku dla hymnu i kraju oraz nawoływał kluby do zwalniania protestujących graczy. W ich obronie występowało z kolei także wielu koszykarzy.
Gdy przed rokiem futbolistów poparł gwiazdor mistrzów NBA Golden State Warriors Stephen Curry, prezydent Trump powiedział, że nie ma dla niego wstępu na tradycyjne mistrzowskie spotkanie w Białym Domu. W odpowiedzi drużyna podjęła decyzję, że żaden z zawodników na tym spotkaniu się nie pojawi. Wizytę Philadelphia Eagles Trump odwołał, mimo że w ostatnim sezonie żaden z zawodników "Orłów" nie klękał podczas hymnu. Wielu jednak nie miało zamiaru wziąć udziału w spotkaniu u prezydenta.
Najprawdopodobniej nie wybiorą się także nowi mistrzowie NBA, niezależnie od tego, kto wygra trwający właśnie finał. Gwiazdor Cleveland Cavaliers LeBron James powiedział publicznie, że ani on, ani Curry nie chcą spotykać się z Trumpem, co raczej przesądza sprawę. - Niezależnie od tego, kto wygra ten finał, to nikt nie chce zaproszenia od niego, więc ani Cleveland, ani Golden State tam nie pójdą - skomentował James.
W hokeju jednak do takich protestów dotąd nie dochodziło. Rzadko się zdarza, by zawodnicy klubów NHL publicznie zabierali głos w kontrowersyjnych sprawach. Protesty podczas hymnu ograniczyły się właściwie do zawodnika Tampa Bay Lightning J.T. Browna, który przed jednym ze spotkań towarzyskich podniósł w górę zaciśniętą pięść, co było kiedyś popularnym symbolem oporu ciemnoskórych mieszkańców Stanów Zjednoczonych. Najbardziej znanym zawodnikiem, który skrytykował Trumpa podobnymi słowami, jak teraz Smith-Pelly, był Blake Wheeler. Przed rokiem Pittsburgh Penguins w komplecie wybrali się do Białego Domu jako zdobywcy Pucharu Stanleya.
W 2011 roku dość szerokim echem odbił się bojkot wizyty u ówczesnego prezydenta Baracka Obamy przez bramkarza Boston Bruins Tima Thomasa, który zarzucał prezydentowi rozrost administracji i roli państwa, zagrażający jego zdaniem wolnościom obywatelskim. Teraz Smith-Pelly mówi, że decyzja drużyny jeszcze nie zapadła, ale on już swoją podjął. - Właściwie ten temat w zespole jeszcze się nie pojawił, ale ja już wiem, co zrobię - mówi zawodnik, który w lutym został w rasistowski sposób obrażony podczas meczu przez kibiców Chicago Blackhawks. - Nie wydaje mi się, żeby w drużynie był ktoś, kto zgadza się z rzeczami, jakie Trump mówi o imigrantach czy kolorowych. W końcu mamy wielu zawodników z Europy czy z Kanady.
Obrońca Capitals Brooks Orpik, który był już w Białym Domu w 2009 roku jako mistrz NHL w barwach Pittsburgh Penguins, przekonuje, że spotkanie z prezydentem jest bardzo krótką częścią całej wizyty. - Jest się tam przez 3 czy 4 godziny, a prezydenta się widzi może przez 2 minuty. Chodzi bardziej o samo przeżycie niż jakąś interakcję z prezydentem. Ale wiem, że to dość wrażliwa kwestia - mówi i dodaje, że decyzję o wizycie zespołu podejmie najprawdopodobniej Aleksandr Owieczkin. - Jeśli najlepszy zawodnik w drużynie powie, że idzie, to jakiś mniej znaczący gracz nie bardzo ma jak się temu sprzeciwić. Sam jestem ciekaw, jak to się zakończy.
Jeden z graczy Capitals anonimowo zażartował, że jeśli zdecydować ma Owieczkin, to może zamiast do prezydenta Trumpa drużyna wybierze się do prezydenta Rosji Władimira Putina, którego popularny "Ovi" jest zagorzałym zwolennikiem. On sam jednak nie chce na razie spekulować na temat odwiedzin w Białym Domu. - Jeszcze nie wygraliśmy - mówi. - Nie rozumiem, dlaczego ludzie już zaczynają o tym mówić. Najpierw musimy wykonać swoją robotę, a później będziemy rozmawiać na inne tematy.
Komentarze