Drugi krok Chicago (VIDEO)
Chicago Blackhawks po siódmym z rzędu zwycięstwie w play-off NHL są najbliżej zdobycia Pucharu Stanleya od 1971 roku. Problem? W tamtym roku wcale trofeum nie zdobyli.
Podopieczni Joela Quenneville'a wczoraj po raz drugi pokonali w United Center w Chicago Philadelphia Flyers. Tym razem po pierwszym meczu, w którym padło aż 11 goli obie drużyny zagrały od początku dużo ostrożniej i mecz nieco bardziej przypominał Finał Pucharu Stanleya, niż pierwsze spotkanie. Z drugiej jednak strony toczył się on w pierwszych minutach dość leniwie i doskonale pasował do cichej atmosfery typowej dla trybun United Center. Dopiero druga i trzecia tercja przyniosły nieco więcej emocji i to w drugiej wydarzyły się rzeczy najważniejsze dla wyniku spotkania. W odstępie zaledwie 28 sekund najpierw Marián Hossa wepchnął z bliska krążek do bramki Michaela Leightona, a następnie Ben Eager z prawego koła wznowień podwyższył na 2:0.
Leighton był zasłonięty przez Matta Carle'a, ale z pewnością przy drugiej bramce się nie popisał. Oba gole padły nieco przeciwko rytmowi gry, ponieważ po słabym początku drugiej odsłony w miarę jej trwania Flyers przejęli inicjatywę i to oni mieli lepsze okazje do zdobycia gola, aż wreszcie przyszło wspomniane feralne 28 sekund. Wcześniej goście z Filadelfii w okresie między 7. minutą pierwszej, a 7. minutą drugiej tercji oddali zaledwie jeden strzał i było to uderzenie Kimmo Timonena z własnej strefy obronnej. Trzecia część gry to z kolei miażdżąca przewaga dążących do odrobienia strat graczy Petera Laviolette'a. Gospodarze bronili się desperacko długimi okresami marząc jedynie o wyjściu z własnej tercji. Świetnie w bramce "Hawks" spisywał się jednak Antti Niemi.
Po słabym pierwszym meczu wczoraj Fin się zrehabilitował broniąc 32 strzały, w tym aż 14 w trzeciej tercji. Jako jedyny pokonał go w niej Simon Gagné. Flyers podobnie jak w meczu numer 1 nie grali dobrze w przewagach. Mając 3 okazje do takiej gry oddali w nich zaledwie 3 strzały (Blackhawks tylko 2), ale jeden z nich doszedł celu. Na sekundę przed zakończeniem kary Patricka Sharpa w 46. minucie gryGagné korzystając z błędu Duncana Keitha dość szczęśliwie zdobył gola kontaktowego. 7 minut później ten sam gracz miał - jak się wydawało - podaną na tacy bramkę wyrównującą, ale tym razem Keith fantastycznie zablokował jego kij i strzał z dwóch metrów okazał się na tyle lekki, że Niemi go obronił. Fiński bramkarz już do końca meczu nie dał się pokonać, choć pod jego bramką się kotłowało.
Na niespełna dwie minuty przed końcem Peter Laviolette zdecydował się wycofać bramkarza. Zrobił to wcześniej, niż można było oczekiwać widząc sytuację na tafli. Blackhawks dwukrotnie w odstępie 8 sekund wybili krążek na uwolnienie i nie mogli zmienić formacji. Trener gości chciał to wykorzystać rzucając na bardziej zmęczonych gospodarzy sześciu graczy w polu. Brent Sopel, Niklas Hjalmarsson, Patrick Sharp, Jonathan Toews iMarián Hossa bronili się jednak bohatersko. Na tafli spędzili wówczas prawie dwie pełne minuty, w większości we własnej tercji, ale nie pozwolili rywalom na wyrównanie stanu gry. 25 sekund przed końcem meczu Patrick Sharp mógł ustalić wynik, ale z 18 metrów mając przed sobą pustą bramkę trafił w słupek.
Chwilę później Leighton nie wrócił do bramki gości nawet przy wznowieniu we własnej tercji obronnej, ale to ryzyko już nic nie dało. Blackhawks dotrwali do końca spotkania z wynikiem 2:1, który dał im siódme z rzędu zwycięstwo w play-off i prowadzenie w serii 2-0. Trener Quenneville nie był jednak do końca zadowolony z gry swojej drużyny. - Z pewnością nie chcieliśmy spędzić tyle czasu w swojej tercji obronnej- mówił po spotkaniu. -Oni mają dużo zawodników, którzy stwarzają okazje.Zwycięstwo dał nam nasz bramkarz. Mecz od samego początku był wczoraj bardzo fizyczny - pod względem ataków ciałem Flyers wygrali 37-35. Trener Laviolette poświęcił nawet Jamesa van Riemsdyka, by do składu wrócił Daniel Carcillo, ale ten najefektowniej znokautował kolegę z zespołu, Jeffa Cartera.
Gracze Flyers wiedzą, że po dwóch meczach zakopali się w głębokim dole, z którego trudno będzie wyjść. Blackhawks wygrali ostatnich 7 spotkań wyjazdowych , ale po raz ostatni poza własną halą grali 18 maja. Ogółem mają w tych play-offach bilans wyjazdów 7-1. Co ciekawe dokładnie taki sam wynik w meczach u siebie notują Flyers. Jeśli więc na cokolwiek mogą w tej chwili liczyć gracze z Filadelfii to właśnie na swoją pomarańczową publiczność w Wachovia Center, do której to hali hasło "dom wariatów" pasuje znacznie lepiej, niż do United Center w Chicago. - Nie tak chcieliśmy zacząć tę serię, ale teraz wracamy do domu, a tam dotąd graliśmy dobrze- mówi kapitan "Lotników", Mike Richards, który po dwóch spotkaniach ma na koncie tylko jedną asystę i -3 w klasyfikacji +/-.
34 razy w historii Finałów NHL zdarzyło się, by gospodarze obejmowali po dwóch meczach prowadzenie 2-0. Tylko dwukrotnie później przegrywali całą rywalizację. Ostatni taki przypadek kibice mają jeszcze świeżo w pamięci - przed rokiem będący po dwóch spotkaniach w identycznej sytuacji, jak dziś Flyers Pittsburgh Penguins pokonali 4-3 Detroit Red Wings. Pierwsza taka sytuacja miała miejsce w 1971 roku, kiedy właśnie Chicago Black Hawks nie utrzymali identycznego prowadzenia walcząc z Montréal Canadiens. Od 16 maja 1971 roku aż do obecnie trwającej serii klub z Chicago nie prowadził w rywalizacji finałowej NHL. Trzeci mecz w Wachovia Center już jutro.
Chicago Blackhawks - Philadelphia Flyers 2:1 (0:0, 2:0, 0:1)
1:0 Hossa - Brouwer - Sharp 37:09
2:0 Eager - Byfuglien 37:37
2:1 Gagné - Richards - Carter 45:20 PP
Strzały: 26-33.
Minuty kar: 18-18.
Widzów: 22 275.
Stan rywalizacji: 2-0. Trzeci mecz w środę w Filadelfii.
Komentarze