Flyers bliżej powrotu
Philadelphia Flyers przerwali serię siedmiu wyjazdowych zwycięstw Chicago Blackhawks i odnieśli "kontaktowe" zwycięstwo w meczu numer 3 Finału Pucharu Stanleya.
Gol Claude'a Giroux z szóstej minuty dogrywki dał gospodarzom wczorajszego spotkania w Wachovia Center zwycięstwo 4:3, które było ich pierwszym triumfem w rywalizacji finałowej. Ba, Flyers nie wygrali meczu w finale od 1987 roku. "Lotnicy" w tych play-offach zdołali już odrobić straty przegrywając z Boston Bruins w serii 0-3, ale taka historia zdarzyła się dotąd tylko trzy razy w historii NHL, mało więc prawdopodobne, by Flyers byli w stanie dokonać tej sztuki dwukrotnie w ciągu miesiąca. Stąd wczorajszy mecz był dla nich niezwykle ważny. Przegrana niemal na pewno przekreślała ich szanse na zdobycie trzeciego w historii klubu Pucharu Stanleya.
Widzowie w Filadelfii czekali jak na zbawienie na kolejne emisje refrenu utworu "Bro Hymn" grupy Pennywise tradycyjnie odtwarzanego w ich hali po golach Flyers. Dwa z tych odtworzeń ucieszyły ich szczególnie. Najbardziej oczywiście to po bramce Giroux, który zmienił tor lotu krążka zagranego przez Matta Carle'a i dzięki niepewnej interwencji Anttiego Niemiego mógł cieszyć się z kolegami z najważniejszego trafienia w karierze. Wcześniej jednak hala eksplodowała radością w 15. minucie, kiedy Danny Brière otwierał wynik spotkania podczas gry gospodarzy w przewadze. Były gracz Buffalo Sabres trafił z bliska korzystając z kapitalnej asysty Scotta Hartnella, kiedy ekipa Petera Laviolette'a grała w przewadze.
Zanim Flyers wygrali mecz dwa razy wychodzili na prowadzenie, ale rywale za każdym razem odpowiadali. W trzeciej tercji wydawało się, że szala zwycięstwa tak w spotkaniu, jak w całej rywalizacji przechyla się wyraźnie na stronę Blackhawks. Braydon Coburn popełnił błąd próbując wracać w stronę bramki zamiast zaatakować ciałem Jonathana Toewsa, który podał do Patricka Kane'a. Amerykanin w sytuacji "sam na sam" z Michaelem Leightonem nie dał rywalowi szans i dał gościom prowadzenie 3:2. "Lotnicy" jednak już nie takie straty w tych play-offach odrabiali. Zaledwie 20 sekund potrzebowali, by Ville Leino doprowadził do wyrównania i stał się wspólnie z Brianem Proppem najskuteczniejszym w play-offach debiutantem w historii klubu (15 punktów).
Ten gol wprawił największą w historii publiczność, jaka oglądała w Wachovia Center mecz hokejowy (20 297 widzów) w znakomity nastrój, ale to dopiero trafienie Giroux omal nie doprowadziło do podniesienia dachu hali. 22-letni skrzydłowy zaliczył także dwie asysty i choć w tej serii nie grał dotąd dobrze to ma on swój wielki udział w tym, że Flyers są tu, gdzie są. Jego gol z rzutu karnego zapewnił drużynie awans do play-off w ostatnim meczu sezonu zasadniczego, to także on dał wygraną w meczu nr 4 z Montréal Canadiens w finale Konferencji Wschodniej. Giroux w 20 meczach strzelił 9 goli i 11 razy asystował. Zanim on strzelił gola na tafli było nieco kontrowersji. Dwa razy sędziowie musieli porozumiewać się z Toronto, by ocenić, czy padły gole dla Flyers.
Tylko 50 % decyzji było korzystnych dla "Lotników", ale 100 % prawidłowych. W 30. minucie podczas gry w przewadze gospodarzy Scott Hartnell zmienił tor lotu krążka po strzale Chrisa Prongera, a "guma" powoli potoczyła się do bramki. Niklas Hjalmarsson zdołał ją wybić, ale analiza wideo pokazała, że zrobił to o ułamki sekund (kilka centymetrów) za późno. Akcja była analizowana ponad 100 sekund po zdarzeniu, ponieważ tyle trzeba było czekać na przerwę w grze. Na minutę przed decydującym golem Giroux doszło do podobnej sytuacji, ale tym razem krążek po strzale Simona Gagné toczył się po linii bramkowej, a Jeff Carter wbił go do bramki już po gwizdku sędziego.
Blackhawks nie pobili rekordu wszech czasów i nie wygrali ósmego z rzędu meczu play-off na wyjeździe. Po raz ósmy u siebie w tych rozgrywkach postsezonowych zwyciężyli za to Flyers. -To wielkie zwycięstwo- mówił po spotkaniu strzelec zwycięskiego gola, Claude Giroux. -Chłopcy nie chcieli znów wracać od stanu 0-3.Jeśli chcieliśmy mieć szansę, by wygrać serię potrzebowaliśmy zwycięstwa w tym meczu. Wszyscy więc pokazali się z dobrej strony. Żaden zespół, który zdołał wygrać serię play-off od stanu 0-3 nie odrobił w innej rywalizacji tego samego sezonu dwóch meczów straty. Flyers chcą być pierwszym, ale czeka ich niezwykle trudne zadanie, ponieważ ich obecni rywale w tych play-offach jeszcze nie przegrali dwóch spotkań z rzędu.
Blackhawks mają jednak powody do niepokoju. Wczorajszy gol Patricka Kane'a był dopiero pierwszym w całej rywalizacji zdobytym przez ich pierwszy atak. W przewadze "Hawks" nie strzelili dotąd ani jednej bramki. Dopóki wygrywali nie było to problemem, po meczu przegranym jest inaczej. - Byłoby miło prowadzić 3-0, ale wiedzieliśmy, że to prawdziwa bitwa i nic nie przyjdzie nam łatwo- mówi Brent Sopel, który strzelił wczoraj swojego pierwszego gola w tych play-offach. -Oni znaleźli sposób na tego gola w dogrywce, a my musimy się teraz odbudować i być gotowi na mecz nr 4. Ten odbędzie się jutro, także w Wachovia Center.
Philadelphia Flyers - Chicago Blackhawks 4:3 (1:0, 1:2, 1:1, 1:0)
1:0 Brière - Hartnell - Coburn 14:58 PP
1:1 Keith - Kane - Hossa 22:49
2:1 Hartnell - Pronger - Giroux 29:55 PP
2:2 Sopel - Madden 37:52
2:3 Kane - Toews - Eager 42:50
3:3 Leino - Giroux - Carle 43:10
4:3 Giroux - Carle - Brière 65:59
Strzały: 32-27.
Minuty kar: 6-6.
Widzów: 20 297.
Stan rywalizacji: 1-2. Czwarty mecz w piątek w Filadelfii.
Komentarze