Blackhawks o krok od tytułu
Ani poziom gry, ani postawa sędziów nie wydawały się w meczu numer 5 godne Finału NHL. Nikogo w Chicago to jednak nie obchodzi, bo Blackhawks są po nim o jedno zwycięstwo od zdobycia Pucharu Stanleya.
Hokeiści z Chicago pokonali wczoraj w United Center Philadelphia Flyers 7:4 i jeśli w środę zwyciężą na wyjeździe zakończą trwającą 49 lat passę bez wywalczenia najcenniejszego hokejowego trofeum. Wczorajsze spotkanie bardzo dobrze pokazało, ile warte są analizy dotyczące rzekomych zmian legendarnego "momentum" w serii. Po dwóch zwycięstwach Flyers mówiło się, że to oni są rozpędzeni i mają bliżej do końcowego sukcesu. Tymczasem w pierwszej tercji goście z Filadelfii zostali stłamszeni przez grających paradoksalnie najlepsze 20 minut tych play-offów rywali. Michael Leighton zaczynał mecz jeszcze całkiem dobrze broniąc w bardzo trudnych sytuacjach, ale w końcu i on się poddał.
W 13. minucie Blackhawks wreszcie, po raz pierwszy w tej serii wykorzystali przewagę 5 na 4 i objęli prowadzenie po strzale Brenta Seabrooka, a jeszcze przed końcem pierwszej odsłony swoje gole dołożyli Dave Bolland i Kris Versteeg. Gospodarze prowadzili po pierwszej tercji 3:0 i właściwie rozstrzygnęli spotkanie, a Leightona w drugiej tercji zmienił Brian Boucher. Później goście częściowo odrabiali straty i byli blisko kolejnych goli, ale w żadnym momencie nie zbliżyli się nawet na odległość jednego trafienia. Na każdego gola Flyers zespół Joela Quenneville'a miał dobrą odpowiedź i nie pozwolił rywalom poważnie sobie zagrozić. Znakomity mecz rozegrał jakby nieobecny w piątek Dustin Byfuglien. Potężny napastnik tym razem strzelił dwa gole, zaliczył dwie asysty, +3 w klasyfikacji +/- i 9 ataków ciałem.
Gola i dwie asysty miał Kris Versteeg, a po bramce i asyście Dave Bolland, Patrick Kane, Brent Seabrook oraz Patrick Sharp. Kane wreszcie rozegrał dobry mecz, a pomogło mu w tym rozdzielenie go w ataku z Jonathanem Toewsem. Dopóki grali razem Chris Pronger świetnie radził sobie z obydwoma, ale zmiany w atakach dały Blackhawks nowy impuls. Toews znów nie grał najlepiej, tym razem z Mariánem Hossą i Tomášem Kopeckim, ale już formacja Kane'a z Andrew Laddem oraz Patrickiem Sharpem spisywała się bardzo dobrze. Jednak największe spustoszenie w szeregach gości siał atak Bollanda, Byfugliena i Versteega, który zdobył 9 punktów i +9 w +/-. Toews mimo kolejnego przeciętnego występu wciąż jest z 28 punktami najskuteczniejszym graczem fazy play-off.
Podczas gdy fani Blackhawks będą liczyć, że tym razem ich zespół wygra w Filadelfii, a kibice Flyers, że rywalizacja wróci w piątek do Chicago neutralny kibic powinien trzymać kciuki za to, by mecz numer 6 stał na wyższym poziomie, niż ten wczorajszy w którym oba zespoły zaprezentowały bardzo radosny hokej momentami przypominający grę rekreacyjną. Przez 17 lat w żadnym meczu Finału NHL nie padło 11 goli, a w tej serii były już dwa takie spotkania. Duża w tym zasługa słabych bramkarzy po obu stronach. Antti Niemi ma w finale skuteczność obron 88,3 %, Michael Leighton 86,7, a Brian Boucher wchodzący z ławki w dwóch spotkaniach 84,6. Wczoraj także wejście Bouchera niczego nie zmieniło, ale i po drugiej stronie Niemi nie prezentował się najlepiej.
Chris Pronger kończący mecz numer 4 z bilansem +4 wczoraj grał katastrofalnie i zanotował -5. Do niskiego poziomu gry dostosowali się również sędziowie. Bill McCreary i Dan O'Halloran mają olbrzymie doświadczenie w prowadzeniu meczów finałowych, ale wczoraj spisywali się słabo. Flyers mogą mieć pretensje o karę za rzekome zahaczanie dla Prongera, która doprowadziła do piątego gola rywali, czy brak czterominutowej kary dla Duncana Keitha, który rozciął kijem skórę pod okiem Danny'ego Brière'a, Blackhawks mogliby domagać się kary meczu lub przynajmniej 5 minut za brutalny, celowy faul łokciem Scotta Hartnella na Kopeckim i choć to nie sedziowie dali gospodarzom zwycięstwo, to jednak ich wczorajszy poziom nie odpowiadał prestiżowi rywalizacji.
Philadelphia Flyers pierwszy raz w tych play-offach przegrali mecz oznaczony wyższym numerem, niż 3. Dotąd w spotkaniach 4-7 każdej serii mieli bilans 9-0. Jeśli "Lotnicy" w środę nie podniosą swojego poziomu gry, to nawet własna hala, w której w tych play-offach wygrali 9 z 10 spotkań może im nie pomóc w wyrównaniu stanu rywalizacji. Dotąd czterokrotnie ekipa Petera Laviolette'a grała mecze, które mogły ją wyeliminować z rywalizacji i za każdym razem wygrywała. Wszystkie te spotkania miały miejsce w serii z Boston Bruins w półfinale Konferencji Zachodniej. - Dotąd byliśmy dobrzy, kiedy staliśmy pod ścianą, a to mówi wiele o naszym charakterze- powiedział wczoraj z nadzieją Ian Laperrière.
Jeśli Flyers chcą szukać inspiracji muszą sięgnąć do przypadku swoich największych rywali. Pittburgh Penguins przed rokiem w finale toczonym wg identycznego schematu przegrali mecz nr 5 z Detroit Red Wings 0:5 będąc jeszcze bardziej zdominowanymi, niż wczoraj "Lotnicy". Stało się to także 6 czerwca, ale później "Pingwiny" wygrały dwa mecze i zdobyły puchar. Dziś jednak to ekipa z Chicago jest znacznie bliżej tytułu. Na 23 historyczne przypadki wyniku 3-2 dla ekipy grającej piąty mecz u siebie w finałach NHL 21 kończyło się ostatecznymi triumfami prowadzących zespołów. - Został nam jeden mecz do wygrania, a jeśli go wygramy będzie dobrze dla nas - mówi John Madden. Mecz numer 6 poprzedni dłuższa, niż zwykle, trzydniowa przerwa.
Chicago Blackhawks - Philadelphia Flyers 7:4 (3:0, 2:2, 2:2)
1:0 Seabrook - Versteeg - Brouwer 12:17 PP
2:0 Bolland - Sopel - Byfuglien 15:26
3:0 Versteeg - Seabrook - Byfuglien 18:15
3:1 Hartnell - Leino - Brière 20:32
4:1 Kane - Ladd - Sharp 23:13
4:2 Timonen - Brière - Leino 24:38
5:2 Byfuglien - Toews - Keith 35:45 PP
5:3 van Riemsdyk - Krajíček - Timonen 46:36
6:3 Sharp - Kane 56:08
6:4 Gagné - Leino 57:24
7:4 Byfuglien - Versteeg - Bolland 57:55 EN
Strzały: 28-27.
Minuty kar: 6-8.
Widzów: 22 305.
Stan rywalizacji: 3-2. Szósty mecz w środę w Filadelfii.
Komentarze