Na ostrzu łyżwy
Czy jeszcze kilka miesięcy temu ktoś by pomyślał, że skrócony sezon może przynieść tyle wrażeń? Wtedy pewnie jeszcze nikt. Tymczasem wrażenia mieliśmy do samego końca a ostatni mecz finałów Pucharu Stanley’a przeszedł swoją dramaturgią do historii ligi. Koniec sezonu nie był jednak końcem hokejowych emocji. Niedługo potem mieliśmy draft, kilka ciekawych wykupień kontraktów a piątego lipca otwarto okienko transferowe wolnych graczy (UFA – Unrestricted Free Agents). Jednym słowem – działo się!
Wyobraźcie sobie taką sytuację. Jesteście kibicem, zawodnikiem, członkiem sztabu trenerskiego (niepotrzebne skreślić) Boston Bruins. Na 76 sekund przed końcem szóstego meczu finałów Niedźwiadki prowadzą 2-1. Właśnie przed chwilą wybronili ciężki okres przewagi rywali. Jeden z liderów Bostonu Patrice Bergeron gra z tyloma urazami, że bardziej powinien leżeć w szpitalnym łóżku niż śmigać prawie 18 minut na tafli TD Garden. Już w oczach masz te tytuły gazet doceniające poświęcenie tego gracza i zapowiedzi spotkania numer siedem. Cały Boston ma już w głowie tylko ten ostatni decydujący mecz i liczy na powtórkę sprzed dwóch lat w Vancouver. Niestety na wspomniane 76 sekund przed końcem następuje koniec świata Niedźwiadków, który trwa dokładnie 17 sekund:
Zasłużony mistrz. Kane MVP
Trzeba przyznać, że Blackhawks naprawdę wrócili w tych finałach z – może nie dalekiej – ale na pewno małej podróży za miasto. Po trzech spotkaniach to Bruins prowadzili 2-1 i wraz ze swoją ostoją bramki (Tuukka Rask) wydawali bliżej zdobycia Pucharu Stanley’a. Ostateczne słowo należało jednak do Jastrzębi, którzy wygrali trzy kolejne spotkania i jak najbardziej zasłużenie wygrali też całą ligę. Co ciekawe – bo nie jest to częsta sytuacja – udało im się to, mimo faktu iż byli najlepszą ekipą całego sezonu zasadniczego. A pamiętacie jeszcze ich rekord na starcie rozgrywek? Tak to właśnie ci sami Blackhawks, co zanotowali 24 spotkania z rzędu z przynajmniej punktem na koncie. Co warte podkreślenia Jastrzębie osiągnęli to wszystko równą grą całego składu. Liderzy mieli lepsze i gorsze momenty, ale zawsze znalazł się ktoś, kto potrafił przechylić szalę zwycięstwa na jastrzębią stronę. Jak choćby w końcówce szóstego meczu, kiedy to trafiali Bryan Bickell i Dave Bolland. Ważnym ogniwem była też dwójka bramkarzy – Corey Crawford i Ray Emery.
W zwycięskiej ekipie MVP może być jednak tylko jeden. Tytuł Najbardziej Wartościowego Zawodnika tegorocznych playoff przypadł Patrickowi Kane. 24-letni napastnik zdobył łącznie 19 punktów za dziewięć bramek i 10 asyst. Początek finałów miał jednak szczerze mówiąc dość przeciętny, notując w trzech meczach tylko asystę. W dwóch kolejnych uzbierał cztery oczka, za trzy gole i asystę. Można powiedzieć, że to on był jednym z ojców wygranej w pojedynku numer pięć, gdzie jako jedyny dwukrotnie pokonywał Tuukkę Raska, zachowując się bardzo przytomnie pod jego bramką.
Pomeczowe podziękowania, feta i wręczenia Pucharu Stanley’a oraz Conn Smythe Trophy
Ofiarność liderów. Seabrook przechodzi do historii
Hokeiści to twardy naród i z pewnością gdyby chodziło np. o graczy NBA, to większość z nich nie wyszłaby na parkiet w takim stanie, w jakim był Patrice Bergeron. Czołowy gracz Bruins doznał kontuzji w spotkaniu numer pięć, przez którą musiał nawet w trakcie gry udać się do szpitala. Nie zrezygnował jednak z występu w kolejnym pojedynku, w którym grał z… połamanym żebrem, ogólnymi potłuczeniami i urazem ramienia. Jak już wspominałem wytrzymał na tafli aż 18 minut, a po meczu ponownie trafił do szpitala, gdzie zdiagnozowano mu przebite płuco…
Problemy z urazami górnych partii ciała miał także kapitan Blackhawks Jonathan Toews. W meczu numer pięć w trzeciej tercji tylko dlatego nie opuścił lodowiska, żeby w razie ewentualnej kary za nadmierną liczbę graczy odsiedzieć ją za kolegów. W decydującym spotkaniu nie czuł się wcale lepiej, ale zagrał i to jak najlepiej potrafił, strzelając pierwszą bramkę dla Chicago i asystując przy kolejnej. Omawiając bohaterów Blackhawks nie sposób nie wymienić Brenta Sebrooka. 28-letni defensor uzbierał co prawda tylko cztery punkty w tej fazie posezonowej, ale jego dwie bramki przejdą do historii drużyny. Najpierw wprowadził swój zespół do finału konferencji, trafiając w dogrywce siódmego meczu z Detroit Red Wings a potem powtórzył to w czwartym pojedynku finałów Pucharu Stanley’a. Tym zwycięstwem Jastrzębie wyrównali stan serii finałowej na 2-2, a potem już wiecie co było dalej
Patrice Bergeron zakończył playoff z przebitym płucem, połamanym żebrem i urazem ramienia
NHL draft 2013. Napastnicy na czele
Ledwo sezon się zakończył a już emocjonowaliśmy się naborem młodych graczy. Jeszcze kilkanaście tygodni temu zdecydowanym numerem jeden w rankingach był obrońca Seth Jones. Po turnieju Memorial Cup na czoło rankingów wysunął się Nathan MacKinnon z Halifax Mooseheads (QMJHL). Wspomniany Jones był o tyle elektryzującym nazwiskiem, że pierwszy numer w tegorocznym drafcie posiadali Colorado Avalanche a to właśnie w Denver młody Seth spędził swoją młodość. Co więcej zdarzyło się, że jego ojciec – koszykarz, grający w NBA m.in. w Denver Nuggets, prosił o porady związane z karierą syna kapitana Lawiny Joe Sakica. Ten ostatni, który od maja tego roku, jest wiceprezesem ds. hokejowych Avalanche, nie kierował się jednak sentymentami i wybrał najlepszego dostępnego młodzika w tym drafcie, czyli Nathana MacKinnona. Seth Jones znalazł się dopiero na czwartym miejscu (wybór Nashville Predators). Wcześniej zaskoczyli Florida Panthers, wybierając już z drugim numerem Alexandra Barkowa. Jako trzeci wyboru dokonywali Tampa Bay Lightning, którzy zdecydowali się na kolegę MacKinnona – Jonathana Drouina.
Colorado Avalanche wybierają Nathana MacKinnona
Dalsza część wyborów pierwszej rundy draftu przyniosła kilka ciekawych wydarzeń. Menedżer Jay Feaster nie zaszalał w swoim stylu i Calgary Flames wybrali utalentowanego środkowego Seana Monahana, choć potem z #22 wskazał zdecydowanie za szybko na Emile Poiriera. Swoje problemy z bogactwem w bramce rozwiązali Vancouver Canucks, którzy wplątali w to gospodarzy draftu New Jersey Devils. To właśnie Diabły oddały wybór numer dziewięć w zamian za bramkarza Vancouver Canucks Corey’a Schneidera. A potem Orki wybrały z tym numerem Bo Horvata, choć jeszcze ciekawszym ruchem było wysoko notowany spośród graczy z Ameryki Północnej Hunter Shinkaruk (#24). Szybko, z „dwunastką” trafił do NHL syn Tie’a Domi, Max, na którego zdecydowali się Phoenix Coyotes. Bardzo interesujących obrońców z Europy pozyskali Buffalo Sabres, wybierając Rasmusa Ristolainena (#8) i Nikitę Zadorowa (#16). Z kolei wyjątkowo długo, bo do drugiej rundy (#36 Montreal Canadiens) ostał się najlepszy bramkarz tegorocznego draftu Zachary Fucale. A już najbardziej wzruszający moment mieliśmy w siódmej rundzie, kiedy to Devils pozyskali z 208. numerem bramkarza Anthony’ego Brodeura, syna bramkarskiej legendy New Jersey i całej ligi – Martina Brodeura. Wyczytania nazwiska i wręczenia koszulki dokonał ojciec młodzieńca i był to jeden z najpiękniejszych momentów w całej historii draftów NHL.
Brodeuer wybiera… Brodeura
Podsumowując liczbowo podczas draftu 2013 wybrano łącznie 211 graczy, z czego 98 Kanadyjczyków, 55 Amerykanów, 25 Szwedów, 11 Finów, 8 Rosjan, 4 Słowaków, 4 Szwajcarów, 3 Czechów oraz po jednym przedstawicielu Łotwy, Danii i Norwegii. Aż 101 zawodników spośród tej grupy to przedstawiciele Canadian Hockey League (CHL), w skład której wchodzą ligi OHL, WHL i QMJHL. Stanowiło to prawie połowę wszystkich wybranych młodzieńców, z czego aż 22 nazwiska z CHL ogłoszono już w pierwszej rundzie, co jest rekordem w historii ligi.
Ruszył rynek UFA. Szok w Ottawie
Otwarte w piątek okienko transferowe dla wolnych graczy przyniosło wiele ciekawych zmian kadrowych. Po 17 sezonach spędzonych w Ottawa Senators, Daniel Alfredsson wzmocni Detroit Red Wings, do których dołącza także Stephen Weiss mający załatać lukę po Valtteri Filppula (podpisał z Tampa Bay Lightning). Apropos Błyskawic, to w minionym tygodniu zadecydowali o wykupieniu kontraktu swojego wieloletniego kapitana Vincenta Lecavalier, który związał się następnie z Philadelphia Flyers pięcioletnim kontraktem, wartym 22,5 milionów dolarów. Tuż przed 5. lipca umowę z Pittsburgh Penguins przedłużył z kolei obrońca Kris Letang, który pozostanie z Pingwinami na kolejne osiem lat (58 mln USD).
Daniel Alfredsson opuszcza Senators
Lecavalier nie był jedynym znanym wykupionym nazwiskiem ostatnich dni. Taki sam los spotkał Daniela Briere (Flyers) i Michaiła Grabowskiego (Maple Leafs). Pochodzący z Quebecu Briere wybrał potem dwuletni kontrakt z Canadiens a Lotnicy zajęli się sprawami kontraktowymi Claude Giroux, który podpisał z klubem ośmioletnią umowę, opiewającą na 66,2 miliony dolarów. O pięć lat krócej i to w New Jersey pozostanie z kolei Patrik Elias (16,5 mln USD).
Oprócz Red Wings także Ottawa Senators byli bardzo aktywni tuż po otwarciu okienka transferowego. Kilka godzin po odejściu Alfredssona kanadyjski zespół pozyskał Bobby’ego Ryana z Anaheim Duckis, oddając w zamian Jakoba Silfverberga, Stefana Noesena i wybór w pierwszej rundzie draftu. Ponadto Senatorzy uzupełnili skład lewoskrzydłowym Clarkiem MacArthurem. Ten ostatni grał w minionym sezonie dla Toronto Maple Leafs, którzy dokonali głośnych (ze względów finansowych) ruchów podpisując kontrakty z Tylerem Bozakiem na kolejne pięć lat (21 milionów) oraz z Davidem Clarksonem (siedem lat, 36,75 mln). Z kolei wielcy przegrani ostatnich finałów – Boston Bruins dopięli swego i w końcu pozyskali Jarome’a Iginlę (rok gry, sześć milionów dolarów). Bruins stracili jednak Nathana Hortona, który wybrał siedmioletni kontrakt (37,1 mln) w Columbus Blue Jackets oraz defensora Andrew Ference’a (czteroletnia umowa w Edmonton Oilers).Z innych ciekawych ruchów warto wspomnieć o trójce: Ryan Clowe, Michael Ryder i Rostislav Olesz, którzy wzmocnili Devils. W mistrzowskiej ekipie Blackhawks nie pozostanie natomiast Ray Emery. Czarnoskóry golkiper wybrał Philadelphia Flyers.
Komentarze