Ośmiokrotny zdobywca Pucharu Stanleya nie żyje
Tylko dziewięciu hokeistów ma zastrzeżone numery w dwóch klubach NHL. Tylko jeden sięgnął po osiem Pucharów Stanleya, mimo że nigdy nie grał w najbardziej utytułowanym klubie ligi. Legendarny obrońca "Red" Kelly zmarł w wieku 91 lat.
Naprawdę nazywał się Leonard Kelly, ale hokejowi kibice w czasach jego kariery znali go jako "Reda". Historia zapamięta go przede wszystkim jako zdobywcę aż ośmiu Pucharów Stanleya z dwoma różnymi klubami, z których żaden nie nazywał się Montréal Canadiens. Kelly sięgał po najcenniejsze hokejowe trofeum czterokrotnie z Detroit Red Wings, a następnie cztery razy z Toronto Maple Leafs. W barwach "Czerwonych Skrzydeł" triumfował w 1950, 1952, 1954 i 1957, a z Maple Leafs w 1962, 1963, 1964 oraz 1967 roku.
Gdy podpisał swój pierwszy kontrakt z Red Wings, otrzymał... 100 dolarów. Na lata został później jednym z najlepszych defensorów ligi. Kelly zaczynał w czasach, gdy właściwie nie istniało pojęcie ofensywnego obrońcy, ale on sam jeszcze w czasach juniorskich został przestawiony z ataku do obrony, więc umiejętności ofensywne miał duże, co później było widać w jego zdobyczach punktowych. Aż siedmiokrotnie był najlepszym strzelcem ligi wśród obrońców, a osiem razy zwyciężał na swojej pozycji w klasyfikacji punktowej, choć po transferze do Maple Leafs, znów był napastnikiem.
Przez 20 lat gry w NHL rozegrał 1 316 meczów sezonów zasadniczych, strzelił 281 goli i zaliczył 542 asysty. Ze wszystkich zawodników NHL w trakcie jego kariery lepszy dorobek punktowy uzbierało tylko czterech graczy, którzy jednak całe kariery spędzili występując w ataku. W play-offach wystąpił 164 razy i zdobył 92 punkty za 33 bramki oraz 59 asyst. W 1954 roku wybrano go najlepszym obrońcą NHL, a sześciokrotnie trafiał do Drużyny Gwiazd sezonu. Już dwa lata po zakończeniu sportowej kariery trafił do Galerii Sław Hokeja, mimo że zasadą dla takich nominacji jest odczekanie pięciu lat po zakończeniu kariery. W 1998 roku magazyn "The Hockey News" umieścił go na 22. miejscu listy najlepszych hokeistów w historii, a przed dwoma laty znalazł się na przygotowanej przez NHL liście 100 najlepszych graczy w jej 100-letniej historii.
Kelly jest jednym z zaledwie dziewięciu graczy, których numer został zastrzeżony przez dwa różne kluby - w jego przypadku Red Wings i Maple Leafs. W klubie z Toronto dzieli ten honor z Hapem Dayem, a w Red Wings jego nr 4 jest na zawsze przynależny tylko jemu. Oprócz niego takim "podwójnym" wyróżnieniem mogą się pochwalić tylko: Ray Bourque, Wayne Gretzky (nr 99 zastrzeżony także w całej lidze), Tim Horton, Gordie Howe, Bobby Hull, Mark Messier, Scott Niedermayer i Patrick Roy.
Kelly był znany także z bardzo sportowej postawy na lodzie. Czterokrotnie otrzymywał Trofeum Lady Byng dla gracza najlepiej łączącego dżentelmeńskie zachowanie na tafli z wysokimi umiejętnościami. Choć grał w czasach, gdy w NHL mnóstwo było bójek, to nigdy nie przekroczył liczby 40 karnych minut w sezonie. - Jeszcze w juniorach mój trener Joe Juneau nauczył mnie, że meczów nie wygrywa się na ławce kar - mówił po latach. I to mimo że w szkole średniej uprawiał boks.
W swoich dwóch ostatnich sezonach w Detroit Red Wings był kapitanem zespołu, ale jego przygoda z tym klubem kończyła się w niezbyt dobrej atmosferze. Władze wymusiły na nim grę z pękniętą kostką, co było utrzymywane w tajemnicy, a że z oczywistych względów grał słabiej, to był przez kibiców krytykowany. W końcu publicznie ujawnił powód swoich słabszych występów i krytyka zwróciła się przeciwko generalnemu menedżerowi klubu Jackowi Adamsowi. Ten postanowił więc oddać Kelly'ego w wymianie do New York Rangers. Ale zawodnik za żadne skarby nie chciał grać w drużynie z Nowego Jorku i ogłosił zakończenie kariery. Ba, wrócił nawet do domu i zaczął pracować w sklepie z narzędziami. Jego karierę uratował jednak wówczas generalny menedżer Toronto Maple Leafs Punch Imlach, który przekonał gracza do przejścia do "Klonowych Liści".
W Toronto - już jako napastnik - dołożył kolejne cztery Puchary Stanleya. Do Maple Leafs trafił z dużym opóźnieniem, bo klub był nim zainteresowany jeszcze w latach juniorskich, ale jego ówczesne władze uznały, że Kelly nie wytrwa w NHL dłużej niż 20 meczów. Dziennik "Toronto Sun" opisuje historię z 1964 roku, gdy po zdobyciu Pucharu Stanleya, w trakcie swojego dnia z trofeum popularny "Red" umieścił w misie pucharu swojego kilkumiesięcznego synka, który się do niej... załatwił. Kelly zawsze później opowiadał ze śmiechem, że przypomina mu się ta sytuacja, ilekroć widzi zdobywców pucharu, którzy piją z niego szampana.
Jeszcze zanim przestał grać, został... posłem do kanadyjskiego parlamentu z ramienia Partii Liberalnej. Przez trzy lata łączył karierę sportową z polityczną. Po odłożeniu łyżew na półkę zajął się pracą trenera. Prowadził w NHL Los Angeles Kings, Pittsburgh Penguins i Maple Leafs, ale bez większych sukcesów. Najdalej pięciokrotnie dochodził z każdym z tych zespołów do drugiej rundy play-offów.
- Liga NHL opłakuje odejście Leonarda "Reda" Kelly'ego - człowieka, którego kariera hokejowa była tak wspaniała i barwna, że być może nikt jej nie powtórzy - napisał w specjalnym oświadczeniu po śmierci Kelly'ego komisarz NHL Gary Bettman. - To był prawdziwy hokejowy człowiek renesansu, który umiał chyba wszystko. Przesyłamy nasze najgłębsze kondolencje rodzinie, pozostając w żałobie po śmierci jednego z najlepszych zawodników i ludzi, jakich znała nasza dyscyplina.
Komentarze