Wojna domowa pchnęła go do Podhala
Powieczerowski w rodzinnym mieście stawiał pierwsze hokejowe kroki. W wieku 16 lat trafił do Kryla Sowietów Moskwa i tam jego kariera potoczyła się już błyskawicznie. Na czas służby wojskowej przeniósł się do Rygi, gdzie przez pięć sezonów bronił barw tamtejszego Dynamo. Później występował w zespole Charkowa i Kazania, a w sezonie 1991/92 w słoweńskiej drużynie HK Acroni Jesenice. Z zespołem uplasował się na pierwszym miejscu, a on zdobył 36 goli. Końcówkę sezonu 1992/93 spędził w Nowym Tagu zdobywając wraz z Podhalem tytuł mistrza Polski. - Tam jest bardzo niebezpiecznie. Trwa wojna domowa, kraj skłócony i gwarantuje bezpieczeństwa obcokrajowcom,. Dlatego wyjechał z Jesenic i znalazłem się w Nowym Targu - mówił o przyczynach wyjazdu ze Słowenii.
W lidze polskiej rozegrał 13 spotkań, zdobył w nich 12 goli, a przy 7 "maczał" palce, na ławce kar odsiedział 6 min. Był jednym z najlepszych obcokrajowców, grających w naszej lidze. Imponował świetnym wyszkoleniem technicznym, szybkością i skutecznością. Po opuszczeniu Nowego Targu grał w Słowenii w klubach: Celie i Bled. Jeszcze nie zawiesił łyżew na kołku, gra obecnie w łotweskiej drużynie Vilki Riga, wcześniej reprezentował barwy HK NIKs Brih Riga, Riga Alianse, HK Lido Nafta Riga, HK Riga 2000. W sezonach 1998/99 i 99/2000 był najlepszym strzelcem w lidze łotewskiej. Do tej pory, bez ligi polskiej, rozegrał 382 spotkania, w których zdobył 251 goli i przy 343 asystował. Na ławce kar przesiedział 186 minut.
Rzadko się mylili
Tak naprawdę to swoje wielkie umiejętności pokazali w play off. Ich gwiazdy najjaśniej świeciły w tej decydującej fazie mistrzostw. Odincow był graczem od czarnej roboty. Wypracowującym doskonałe sytuacje partnerom, często wracający się do obrony i likwidujący akcje przeciwnika. Pracuś, którego wszędzie było pełno i w dodatku potrafiący kąśliwie strzelić. Bramkarze mieli spore problemy z wyłapywaniem jego niesygnalizowanych strzałów z nadgarstka. Mówiono o nim "postrach bramkarzy". Wielokrotnie ośmieszał golkiperów. Od zdobywania goli był też Powieczerowski. To był zawodnik, który w decydujących momentach nigdy się nie mylił.
Podhale przystępowało do play off z trzeciego miejsca. Półfinał z bytomską Polonią, można śmiało powiedzieć, że był formalnością. Przeciwnik podopiecznych Ewalda Grabowskiego nie miał w trzech spotkaniach nic, a nic do powiedzenia. Był w każdym elemencie hokejowej sztuki gorszy. Pierwsze skrzypce w nowotarskim zespole grali stranieri. Oni bezbłędnie kierowali młodą drużyną.
W finale czekał na górali obrońca mistrzowskiego tytuł - oświęcimska Unia. Były to fantastyczne, pasjonujące pojedynki z rzędu tych, po których żaden kibic nie może zasnąć długie godziny. Aż dogrywki potrzeba było, by rozstrzygnąć pierwsze spotkanie. Gdy do końca pierwszej części dogrywki brakowało 4 sekund - Andrzej Kotoński dopadł do bezpańskiego krążka i .. zakończył pojedynek.
Dramatyczniejsze był również nowotarski pojedynek. Słowem 3,5 godziny nieprzeciętnych emocji, niesamowicie ambitna walka bez oszczędzania się, bez szanowania kości, wreszcie 10 minutowa dogrywka i aż 11 serii rzutów karnych. I w nich wyszła wielka klasa Powieczerowskiego. Ten pochodzący z Murmańska napastnik w ostatniej decydującej serii karnych wytrzymał wojnę nerwów i pewnie pokonał Gabriela Samoleja. To był majstersztyk. Podhale wygrało i był to przełomowy moment w rywalizacji o mistrzowski tytuł. Unia "pękła" (!) i w kolejnych meczach została "rozjechana" przez Podhale. Wyniki 5:0 i 10:0 mówią same za siebie.
Autor: Stefan Leśniowski