Stasiewicz: Chcę się rozwijać
- Atmosfera w szatni jest bardzo fajna, a nowi koledzy miło mnie przyjęli. Cieszę, że tu jestem i mam nadzieję, że rozegram w Unii cały sezon - mówi Jakub Stasiewicz, który po dobrych występach w pierwszoligowym Stoczniowcu Gdańsk przeniósł się do Unii Oświęcim.
HOKEJ.NET: - Zaczniemy od dość sztampowego pytania. Jak trafił pan do Oświęcimia?
- Po zakończeniu sezonu 2014/2015 zacząłem rozglądać się za klubem w ekstralidze, bo poziom pierwszej ligi nie był zbyt wysoki, a ja wciąż chce się rozwijać. Naturalną rzeczą było więc znalezienie klubu na wyższym poziomie rozgrywkowym.
I wybór padł na Unię.
- Dokładnie. Spotkałem się z Mikołajem Łopuskim i porozmawialiśmy na ten temat."Miki" przekonał mnie, że najlepszym rozwiązaniem dla mnie byłyby przenosiny do Unii Oświęcim. Zapewnił też, że poleci mnie prezesowi klubu. I tak też się stało. Później skontaktowałem się z panem Ryszardem Skórką, który zaproponował mi, żebym przyjechał się pokazać.
Jak przyjęła pana drużyna?
- Atmosfera w szatni jest bardzo fajna, a nowi koledzy miło mnie przyjęli. Cieszę, że tu jestem i mam nadzieję, że rozegram w Unii cały sezon. A jeśli będzie możliwość, to może nawet kolejne?
Jakie cele stawia sobie pan na nowy sezon?
- Na pewno chciałbym pokazać się z jak najlepszej strony. W pierwszej lidze to mi się udało. Grałem w ataku z moimi dobrymi znajomymi Kubą Serwińskim i z Filipem Pestą, a nasz atak w rozgrywkach pierwszej ligi zdobył ponad 150 punktów.
Ale to pan strzelił 29 bramek i sięgnął po koronę króla strzelców.
- Tak się jakoś złożyło. To dla mnie fajne wyróżnienie indywidualne. Wiem, że w Unii będzie znacznie ciężej trafić do siatki, bo to zupełnie inny poziom. Nie ma już takich drużyn jak SMS Sosnowiec czy UKH Dębica. Niemniej postaram się poprawić swój dorobek z sezonu gry w Polonii Bytom.
Skoro został wywołany temat Polonii Bytom, to ten epizod ma dla pana słodko-gorzki smak. Z jednej strony miał pan okazję grać z pięcioma krajanami z Gdańska, a z drugiej bytomski klub przeżywał wtedy spore problemy finansowe.
-Z pobytem w Bytomiu mam miłe wspomnienia, szkoda jednak, że pozostał pewien niesmak.Takie sytuacje zawsze wpływają na naszą grę. Żaden z zawodników nie jest w stanie skupić się na treningu i na meczu. Cały czas się zastanawia, co będzie jutro.
Niemniej, tworzyliśmy wspólnie naprawdę ciekawą i zgraną drużynę. A jeśli chodzi o moich krajanów: Krzyśka Kantora, Dawida Maciejewskiego, Tomka Witkowskiego, Marka Wróbla i Mateusza Strużyka, to na początku bardzo mi pomogli. Dla 19-latka mieszkanie na drugim końcu Polski zawsze jest sporym przeżyciem.
Jak znosi pan letnie przygotowania?
- Na razie pracujemy z dnia na dzień, skupiając się na każdym kolejnym treningu. Trener od nas wiele wymaga, ale wiemy, że przyniesie to efekty na lodzie.
Pewnie większość z was chciałaby mieć już ten okres za sobą.
- Prawda (śmiech). Im szybciej wyjdziemy na lód, tym dla nas lepiej. Nikt nie lubi treningów „na sucho”, ponieważ nie widać efektów tej pracy.
Na razie nie wiadomo, ile zespołów będzie grało w Polskiej Hokej Lidze. Póki co wygląda na to, że najmocniejsze składy mają GKS Tychy i Comarch Cracovia.
- Zgadza się, ale nie wiadomo, co będzie działo się w innych klubach. Na razie koncentruje się wyłącznie na treningach.
Gdy włożymy łyżwy, to lód zweryfikuje wszystko. A to, że drużyna nie jest mocna personalnie, nie oznacza, że nie może powalczyć. Posłużę się tutaj przykładem Stoczniowca Gdańsk, który był złożony z młodych i ambitnych zawodników. Naprawdę bardzo fajnie to wyglądało. W zespole czuć było tzw. team spirit. Potrafiliśmy pokonać Zagłębie Sosnowiec 6:1, a to właśnie ten klub wywalczył awans do ekstraligi. Sosnowiczanie mieli naprawdę mocny skład, w ich zespole grali choćby Jarek Dołęga, Tobiasz Bernat i Piotrek Sarnik, czyli zawodnicy z wielką przeszłością. My potrafiliśmy z nimi nawiązać walkę i nasze mecze były wyrównane do samego końca.
Jak trafił Pan do hokeja? Trójmiasto oferuje spory wachlarz sportowych możliwości.
- Cóż, mój tata jest trenerem w Gdańsku. Kiedyś, jak byłem mały, zaprowadził mnie na łyżwy. Na początku było to bardziej „zabawowo”, ale później zacząłem grać coraz lepiej, więc stwierdziłem, że to może być ta moja droga.
Czyli hokej ma pan w genach...
- No może nie do końca. Tata nigdy zawodowo nie grał w hokeja. Jest nauczycielem wychowania fizycznego oraz szkoli grupy młodzieżowe w Stoczniowcu.
Hokejowy konflikt pokoleń wciąż trwa?
- Trwa, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu (śmiech). Tato mówi mi, co robię nie tak. Te nasze wzajemne kłótnie są zdrowie i na pewno motywujące.
Rozmawiał Radosław Kozłowski
Komentarze