Faworyt był, ale na papierze: GKS Tychy - KTH 5:3
Jeśli ktoś liczył dzisiaj na sportową niespodziankę w wykonaniu GKS-u, to wybrał się na mecz Pucharu Polski, a nie na Stadion Zimowy. W piłce lepszy okazał się faworyt, czyli Lech Poznań, za to zaskakująco mogło skończyć się na lodowisku. Gdyby sędzia Rokicki nie nałożył w 3 tercji na gości aż 22 minut kar, to KTH wcale nie musiało przegrać.
Mecz zaczął się dosyć spokojnie, kateheci umiejętnie niwelowali różnicę w umiejętnościach i nie pozwalali tyszanom rozwinąć skrzydeł. GKS nie grał źle, ale zawsze brakowało na końcu celnego uderzenia bądź dokładnego podania. Goście mogli wykorzystać nieporadność gospodarzy, ale ani Horný, ani Ovšák nie pokonali rozpaczliwie interweniującego Sobeckiego, a innych okazji z obu stron było jak na lekarstwo.
Senną atmosferę na lodzie przerywał tylko sędzia, odgwizdując kolejne wykluczenia. Gra w przewadze tyszanom wychodziła słabo i dopiero w 19 minucie dało się zauważyć, że na lodzie jest o jednego zawodnika w białej koszulce więcej - po akcji, w której wzięła udział cała(!) piątka, Woźnica skorzystał z okazji i otworzył wynik.
Kiedy na początku drugiej tercji Bagiński wykorzystał zagranie zza bramki, mogło się wydawać, że tyszanie złapali wiatr w żagle. Stało się jednak inaczej, bowiem goście nie mieli zamiaru kapitulować, jakby czując, że nie muszą dziś pełnić roli "chłopców do bicia". I mieli rację - gdy po starciu pod bramką Sobeckiego, Śmiełowski dołączył na ławce kar do Galanta, Valušiak dość długo rozgrywał krążek z Ovšákiem, ale w końcu przymierzył w samo okienko. Sędzia gola uznał, choć kibice głośno reklamowali spalonego. Goście złapali kontakt, a szybko wyrównać mógł Buček, po zagraniu Brocławika, lecz na posterunku był bramkarz gospodarzy.
Trzecia część zaczęła się od solówki Vítka w osłabieniu. Tyszanie znów jednak nie poszli za ciosem. Wykorzystali to goście i po składnej akcji Dzięgiel wyrównał. Potem na ławkę kar wędrowali kolejno Dzięgiel, Valušiak i Kruczek, a GKS zaczął grać dwoma piątkami z czterama napastnikami. Mimo tego potrzebował aż 89 sekund gry w podwójnej przewadze, by gola strzelić, a i tak sędzia miał przy nim wątpliwości i długo sprawdzał zapis z kamery.
KTH się nie poddawało i kto wie jak zakończyłoby się to spotkanie, gdyby sędzia nie nałożył na zespół kolejnych kar, bo i na trafienie Vítka odpowiedział Ovšák.
W kolejnej podwójnej przewadze gola zdobył Bagiński, a po wycofaniu bramkarza strzał Parzyszka, będący w tej sytuacji tylko formalnością, ostatecznie pogrążył gości.
GKS Tychy - KTH Krynica
5:3 (1:0; 1:1; 3:2)
http://bloghokejowy.blogspot.com/
Komentarze