Radziszewski: W 2013 roku zdobyliśmy wszystko, co w kraju było do zdobycia
- Chcieliśmy zrobić wszystko, aby wryć się choć trochę w historię Cracovii. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że można tak cieszyć się z wygrania Pucharu Polski - mówi Rafał Radziszewski, reprezentant klubu spod Wawelu i najlepszy bramkarz turnieju finałowego Pucharu Polski.
HOKEJ.NET: - Długo musiał pan czekać na ponowne zdobycie Pucharu Polski...
- Oj tak, prawie dziesięć lat (w 2004 roku Rafał Radziszewski triumfował wraz z Podhalem Nowy Targ w finale turnieju rozgrywanego w Warszawie - przyp. red.). Wraz z drużyną Cracovii staraliśmy przez te osiem, czy dziewięć ostatnich sezonów sięgnąć po ten puchar. W minionych latach mieliśmy mocne drużyny, zdobywaliśmy medale mistrzostw Polski i graliśmy w finałach Pucharu Polski, ale nie udało nam się zdobyć tego trofeum. Niespodziewanie stało się to w minioną niedzielę. Radość z tego faktu, jest ogromna.
Niespodziewanie?
- No tak. Oczywiście wierzyliśmy w siebie, do Sanoka jechaliśmy walczyć o zwycięstwo, ale to rywalom dawano większe szanse. Tym bardziej cieszymy się z tego osiągnięcia.
Co, w porównaniu z poprzednimi latami, w których nie udawało się Cracovii zdobyć Pucharu Polski, zmieniło się teraz?
- Trudno powiedzieć. Mieliśmy chyba więcej szczęścia. Kilka razy rywale strzelali w słupki i poprzeczki naszej bramki. Z drugiej strony my częściej wykorzystywaliśmy swoje sytuacje. Nie mieliśmy za dużo takich okazji, ale bramki wpadały. Graliśmy dobrze całą drużyną. Wystarczy spojrzeć na wyniki. Wygrywaliśmy w dogrywkach, więc te mecze mogły zakończyć się zupełnie inaczej.
Który z momentów turnieju w Sanoku był najtrudniejszy dla Cracovii?
- Było ich kilka. Na przykład w pierwszym meczu bramka na 3:2 dla Tychów. Chwilę po niej szykowałem się do zjazdu z lodu, żeby na taflę wskoczył szósty zawodnik, a właśnie wtedy zdobyliśmy gola na 3:3. To był kluczowy moment tego meczu. W finale takim momentem była druga tercja, w której przetrwaliśmy kilka okresów gry w osłabieniu. Te mecze były bardzo wyrównane. Dwie dogrywki również były więc trudnymi chwilami, ale udało nam się je wygrać i dobrze, bo rzuty karne to przecież loteria.
Można więc zaryzykować stwierdzenie, że na zwycięstwa Cracovia złożyły się szczegóły...
- Tak, ale my graliśmy mądrze w defensywie i byliśmy dobrze ustawieni taktycznie. Wiedzieliśmy, że możemy liczyć tylko na kontrataki i oczywiście - jak już wspomniałem - mieliśmy szczęście. Ale ono sprzyja podobno lepszym. W najważniejszych momentach było z nami.
Zdaniem hokejowych ekspertów jednym z tych szczegółów, przemawiających na korzyść Cracovii, był fakt, iż posiada ona lepszego bramkarza, niż jej rywale...
- Miło to słyszeć. Cieszą takie słowa. Miałem dużo pracy, byłem więc cały czas rozgrzany. Inaczej mieli przeciwnicy, gdyż oddawaliśmy mniej strzałów na bramkę rywali. Wiem, że trudno broni się takie pojedyncze, albo rzadko oddawane strzały. Nawet najprostszy strzał staje się trudny.
Podczas relacji z finału Pucharu Polski Pan Roman Steblecki stwierdził na antenie telewizyjnej, że "Pasy" nie miałyby sporej części tytułów i medali, gdyby nie miały w swojej bramce Rafała Radziszewskiego. Co pan na to?
- Cóż mogę powiedzieć? Powtórzę jedynie, że miło mi takie słowa słyszeć, w szczególności od osoby, która obserwuje w zasadzie większość naszych spotkań, gdyż pochodzi z Krakowa. Cała drużyna pracuje jednak na te wyniki. Każdy daje z siebie wszystko. Dzięki temu zawsze jakiś medal udaje nam się zdobyć. W poprzednim sezonie dysponowaliśmy drużyną, która - wydawałoby się - nie miała prawa zdobyć medalu. A tu proszę. Przeszliśmy Sanok, ograliśmy też Jastrzębie. To zasługa całej drużyny, która potrafi zmobilizować się w najważniejszych momentach.
Czujecie, że napisaliście właśnie nowy, piękny rozdział na kartach historii klubu z Krakowa?
- Chyba tak. Wiem tyle, że radość ze zdobycia pierwszego Pucharu Polski w historii klubu, była ogromna. Chcieliśmy zrobić wszystko, aby wryć się choć trochę w historię Cracovii. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że można tak cieszyć się z wygrania Pucharu Polski. Cieszymy się również z tego, że w 2013 roku zdobyliśmy wszystko, co w kraju było do zdobycia, teoretycznie nie najmocniejszą drużyną.
Podróż z Sanoka do Krakowa trwa zazwyczaj ponad trzy godziny. Ile trwała tym razem?
- Nie dużo dłużej, niż zazwyczaj, aczkolwiek w Krakowie czekali na nas kibice, chcący świętować z nami ten sukces. Fajna sprawa, że tak świetnie nas przywitali.
Były śpiewy, tańce, szampany? O której kładliście się spać?
- Wszystko, co być powinno, było. Do domów wróciliśmy około godziny czwartej w nocy. Dziś mieliśmy wolne, więc można było cieszyć się ze zdobycia Pucharu Polski.
Komentarze