W Tychach wielki smutek
Nie tak wyobrażali sobie udział w Pucharze Polski zawodnicy i kibice GKS-u Tychy. Bieżąca edycja miała spiąć klamrą tryptyk pod tytułem „trzy Puchary z rzędu w rękach tyszan”, a nie mogło być ku temu lepszej okazji niż podczas turnieju organizowanego na Stadionie Zimowym przy de Gaulle’a.
Tychy gościły finalistów pucharowych zmagań po raz pierwszy od 2009 roku, kiedy to dzień przed Sylwestrem miejscowa drużyna pokonała Akunę Naprzód Janów 4:2. Dziewięć lat później miało dojść do powtórnego triumfu przed własną publicznością, ale przeszkodą nie do pokonania okazała się drużyna TatrySki Podhale Nowy Targ.
–Ciężko po takim meczu cokolwiek powiedzieć. Jesteśmy bardzo źli na siebie – powiedział Filip Komorski. –Od kilku tygodni żyliśmy tym turniejem, a tu taka klapa. Zepsuliśmy to hokejowe święto w Tychach. Dawno w naszym mieście nie było finału Pucharu Polski.
Hokeiści z piwnego miasta mieli w tym roku zaliczyć pucharowego hat-tricka. Na ich koncie znajdowały się bowiem triumfy w dwóch ostatnich edycjach. W zeszłym roku pokonali w finale 6:5 po dogrywce Comarch Cracovię, a dwa lata temu z tym samym rywalem rozprawili się 3:0.
–Wierzyliśmy, że możemy po raz trzeci z rzędu wznieść w górę to trofeum – mówi Komorski. –Źle podeszliśmy do tego meczu. Konsekwentnie traciliśmy bramki, zamiast konsekwentnie je zdobywać. Do tego jeszcze te niewykorzystane przewagi. To nie był hokej, jaki chcielibyśmy prezentować. Daliśmy plamę.
Przegranej 0:3 w półfinale nie potrafił wytłumaczyć również defensor Michael Kolarz, który wskazał na specyfikę towarzyszącą rozgrywkom Pucharu Polski, odmienną od innych form rywalizacji (PHL, europejskie puchary).
–Sam nie wiem, dlaczego tak się stało. Czasami zdarzają się takie pojedynki – mówi Czech z polskim paszportem. –Puchar Polski to specyficzna rywalizacja. Tutaj o wszystkim decyduje jeden mecz. Jeżeli drużynie w tym momencie przytrafi się takie spotkanie, w którym nic nie chce wpaść, a do tego bramkarz rywali jest świetne dysponowany, to jest koniec. W mistrzostwach Polski margines błędu jest dużo większy. Tam się gra do czterech wygranych. W pucharze nie ma mowy o żadnej chwilowej niedyspozycji. W tych rozgrywkach każdy błąd jest surowo karany. To na pewno bardzo ciekawe dla kibiców.
Obie ekipy, którym przyszło rywalizować w czwartkowy wieczór znają się bardzo dobrze. Trudno było zatem mówić o elemencie zaskoczenia. Gdyby natomiast spojrzeć w historię najnowszą to GKS Tychy należałoby uznać za zdecydowanego faworyta tego pojedynku. Otóż w bieżącym sezonie tyszanie trzy razy pokonali nowotarżan, nie zaliczając jak dotąd ani jednego potknięcia. 21 września wygrali w na terenie gości 3:1, po czym w połowie listopada pokonali ich u siebie 4:1, a na koniec przedostatniego miesiąca roku ponownie triumfowali nieopodal stolicy polskich Tatr 5:3.
–Mecze z Podhalem, czy to w tym sezonie, czy w poprzednim były bardzo wyrównane – ocenił Komorski. –Spodziewaliśmy się zatem takiego spotkania, ale liczyliśmy na wygraną. Nie można powiedzieć, żeby nowotarżanie czymś nas zaskoczyli. Po prostu pokazali charakter, którego u nas zabrakło.
Z perspektywy lodowiska wydawało się, że gracze Podhala dużo częściej atakowali niż ich rywale, o czym przekonują słowa Michała Kotlorza. Okazuje się jednak, że statystyki strzeleckie były niemalże na remis, a nawet nieznaczną przewagę osiągnęli w nich tyszanie (31-30). Morał z tego taki, że uderzenia nowotarżan były groźniejsze, lepsze jakościowo, co sprawiało takie, a nie inne wrażenie.
–Za mało uderzaliśmy na bramkę Odrobnego. Podhale oddało dużo więcej strzałów w naszym kierunku – powiedział przed kamerami klubowej telewizji Kotlorz. –To był taki typowy mecz jak z play-offów, albo wygrywasz i przechodzisz dalej, albo żegnasz się z rywalizacją.
Na pewno zabrakło wczoraj skuteczności i to właśnie ten element zadecydował o tak jednostronnym wyniku spotkania. Patrząc raz jeszcze w statystyki można powiedzieć, że gdyby gospodarze trafiali chociaż raz na 10 prób, to sędziowie zmuszeni byliby zarządzić dogrywkę. Z innej perspektywy patrząc, Podhalu do wygranej wystarczyła skuteczność na poziomie jednego gola na 10 uderzeń oddanych w stronę świątyni Johna Murraya.
–Mieliśmy swoje okazje, ale nie potrafiliśmy zdobyć nawet kontaktowego gola – zauważył Kolarz. –Z biegiem czasu było coraz gorzej, ponieważ goście powiększali przewagę bramkową, a my stawaliśmy się coraz bardziej nerwowi.
Kluczem do dobrego wyniku nowotarżan okazała się obrana taktyka, która opierała się na konsekwentnym powiększaniu przewagi bez prowadzenia jakichś szaleńczych ataków, a wyczekiwaniu na błąd rywala i grze z kontry, z właściwym zabezpieczeniem tyłów.
–Zabrakło nam argumentów w ofensywie. Podhale zagrało za to zdyscyplinowany hokej – ocenił spotkanie kapitan Kotlorz dla GKS Tychy TV. –Bronili się, czekali na kontrę i zdobyli pierwszego gola. Wtedy zamurowali się jeszcze bardziej, a my zamiast trafiać w bramkę, to uderzaliśmy po bandach, rażąc nieskutecznością. Podhale było lepsze i zasłużyło na to zwycięstwo.
Komentarze