Frölunda Göteborg wygrała Hokejową Ligę Mistrzów (WIDEO)
Frölunda Göteborg po raz trzeci wygrała Hokejową Ligę Mistrzów. W rozegranym dziś finale wszystkie gole padły w przewagach, w których zdecydowanie lepsi byli Szwedzi.
Zespół z zachodniej Szwecji pokonał w decydującym spotkaniu Red Bulla Monachium 3:1. Był to czwarty w pięcioletniej historii rozgrywek finał "Indian" i trzeci wygrany.
Wygrany przede wszystkim dzięki świetnej grze w przewagach. Gospodarze spotkania rozgrywanego w wypełnionej 12 tysiącami kibiców hali Scandinavium zamienili na gole każdą ze swoich pierwszych trzech okazji do gry w liczebniejszym składzie. Wszystko zaczęło się w 11. minucie, gdy na ławce kar siedział w zespole Red Bulla Mark Voakes. Wtedy właśnie potężnym strzałem z dystansu popisał się 18-letni wychowanek Frölundy Samuel Fagemo. Gracz, który w tym roku zostanie zapewne wybrany w drafcie NHL, szerszej publiczności europejskiej pokazał się, gdy w fazie grupowej tej edycji Hokejowej Ligi Mistrzów zanotował hat trick w meczu z Aalborg Pirates. Do dzisiejszego finału były to jego jedyne gole w tych rozgrywkach, ale ten w finale był ważniejszy od tamtych trzech.
- Miałem po prostu szczęście. Cieszę się, że wpadło - skomentował skromnie chwilę po pierwszej tercji. Młody napastnik w pierwszej odsłonie prezentował się jednak znakomicie. Po jej zakończeniu miał zdecydowanie najlepszy w drużynie procentowy współczynnik Corsi, wyrażający relację między strzałami oddawanymi przez drużynę i przez rywali podczas obecności danego gracza na lodzie. U Fagemo po 20 minutach wynosił aż 80 %.
W drugiej tercji gospodarze dalej dominowali na lodzie i dołożyli jeszcze dwa kolejne gole. W 25. minucie szybką akcję w kolejnej przewadze wykończył najlepiej punktujący gracz tej edycji i całej historii Hokejowej Ligi Mistrzów Ryan Lasch. Amerykanin dostał podanie od Joela Lundqvista i pokonał stojącego w bramce Red Bulla Danny'ego aus den Birkena. Lasch zdobył swój 22. punkt w tej edycji, a 69. łącznie w HLM. Z kolei w 34. minucie na środku tafli Yannic Seidenberg bardzo ostro zaatakował Rhetta Rakhshaniego, wysyłając Amerykanina do szatni z kontuzją. Faulujący Niemiec miał sporo szczęścia, że sędziowie nie wyrzucili go z tafli z karą meczu, ale i tak uznali, że za atak na głowę zasłużył na czterominutowe wykluczenie.
A Frölunda ukarała go dodatkowo, wykorzystując przewagę i podwyższając na 3:0. Gola strzelił Ponthus Westerholm, który prawdopodobnie razem ze swoim bratem bliźniakiem Pathrikiem po tym sezonie pożegna się z zespołem "Indian" i trafi do Malmö Redhawks. W tym momencie gospodarze mieli w przewagach stuprocentową skuteczność, bo zamienili na gole wszystkie 3. Red Bullowi w tym elemencie szło znacznie gorzej. Jeszcze w końcówce drugiej tercji przez pół minuty grał w przewadze podwójnej, ale i wtedy nie potrafił strzelić gola, a generalnie w liczebniejszym składzie stwarzał małe zagrożenie pod bramką Johana Gustafssona.
Dopiero w trzeciej tercji podopieczni Dona Jacksona pokazali, że również potrafią wykorzystać przewagę. Doświadczony szkoleniowiec na niemal 9 minut przed końcem tej odsłony zdecydował się wycofać bramkarza, gdy na ławce kar w ekipie gospodarzy siedział Oliwer Fjellström. Chwilę później na tafli doszło do przepychanki i sędziowie nałożyli kolejne kary, ale mistrzowie Niemiec dalej grali w przewadze. Aus den Birken do bramki nie wrócił, a goście w grze 6 na 4 w polu wreszcie trafili do siatki po strzale mającego tureckie korzenie Yasina Ehliza.
Okazało się jednak, że to wszystko, na co było ich stać, bo Frölunda dobrze rozbijała ich ataki i zmuszała do oddawania strzałów z trudniejszych pozycji. Kolejne wycofanie bramkarza w ostatnich dwóch minutach też nic już nie dało. Gustafsson obronił 35 z 36 strzałów oddanych przez gości. Puchar za zwycięstwo w Hokejowej Lidze Mistrzów wrócił więc do Göteborga. "Indianie" zdobywali go w 2016 roku w fińskim Oulu i rok później przed własną publicznością po zwycięstwie nad Spartą Praga. Wtedy jednak grali w mniejszej hali rezerwowej. Dzisiejszy finał z frekwencją 12 044 był najliczniej oglądanym z trybun w historii rozgrywek.
- Wygrać mecz finałowy przed pełnymi trybunami u siebie to jest coś magicznego - cieszył się po spotkaniu Joel Lundqvist, który każdy z trzech pucharów podnosił w górę jako kapitan. - To jest cudowne uczucie. Wygraliśmy trzy razy, ale trudno się tym znudzić.
Red Bullowi na pocieszenie została nagroda MVP dla jego napastnika Trevora Parkesa, który został wybrany we wspólnym głosowaniu kibiców i ekspertów. Kanadyjczyk z 9 golami był także najlepszym strzelcem rozgrywek. Bawarski zespół grał dziś także o czwarte miejsce w rozgrywkach dla Niemiec. Nasi zachodni sąsiedzi mogli je zdobyć kosztem Czechów, gdyby zespół "Czerwonego Byka" sięgnął po trofeum. Wobec porażki pozostaną jednak z 3 zespołami w przyszłorocznej edycji rozgrywek.
- Oczywiście jesteśmy dumni z naszego osiągnięcia, ale kiedy przegrywasz finał, to zawsze jesteś rozczarowany - skomentował po spotkaniu kapitan Red Bulla Michael Wolf. Najlepszy strzelec w historii DEL miał ostatnią szansę na wygranie Hokejowej Ligi Mistrzów, bo po tym sezonie kończy karierę. - Kluczowe były te drobne elementy, które Frölunda wykonała lepiej od nas i to, że strzelili nam trzy gole w przewagach.
Frölunda Göteborg - Red Bull Monachium 3:1 (1:0, 2:0, 0:1)
1:0 Fagemo - Genoway - Friberg 10:32 (w przewadze)
2:0 Lasch - Lundqvist - Hjalmarsson 24:16 (w przewadze)
3:0 Ponthus Westerholm - Hjalmarsson - Lundqvist 34:27 (w przewadze)
3:1 Ehliz - Seidenberg - Voakes 51:29 (w przewadze)
Strzały: 31-36.
Minuty kar: 14-14.
Widzów: 12 044.
Komentarze