MŚ Elity 2019: Nasi południowi sąsiedzi wygrali w komplecie (WIDEO)
Zarówno Czesi, jak i Słowacy rozpoczęli swój udział w mistrzostwach świata od wygranych. W obu przypadkach było to niespodzianki. Zarówno Szwedzi, jak i Amerykanie byli faworytami, ale na ich kontach dalej widnieją zera.
Grupa A (Koszyce)
To raczej miał być ciężki początek mistrzostw dla gospodarzy, tymczasem okazało się, że Słowacy mają receptę na faworyzowanych „Jankesów”, co jest zasługą kanadyjskiego trenera Craiga Ramseya. Poukładał drużynę, zorganizował ją i pokazał dumnym Amerykanom, że nie są w stanie zagrozić jego podopiecznym.
W koszyckiej Steel Arenie panowała prawdziwa fiesta. Pewnie jeszcze długo po zakończeniu spotkania będzie trwać w otoczeniu chóralnych śpiewów i hektolitrów złocistego trunku.
Matúš Sukeľ wyrwał z krzeseł całą publikę, gdy w 5. minucie dał prowadzenie miejscowym, choć pierwsze minuty należały do Amerykanów. Podopieczni Jeffa Blashilla odwdzięczyli się Słowakom przy pierwszym okresie gry w liczebnej przewadze. Alex DeBrincat perfekcyjnie przyłożył, będąc tuż za kołem bulikowym. Krążek wpadł przy samym słupku, a Patrik Rybár był bez szans.
Dobra gra gospodarzy trwała w najlepsze. Dwie minuty po rozpoczęciu środkowej części meczu znów prowadzili, choć trudno się dziwić, bo okoliczności ku temu byłe wyśmienite. Na ławce kar znaleźli się w jednym czasie Brady Skjei oraz Ryan Suter, więc o zdobycie gola mając dwóch zawodników więcej nie było trudno. Zza kół bulikowych precyzyjnie przyłożył Erik Černák, a niedługo potem pozostawiony kompletnie bez opieki obrońców Tomáš Tatar podwyższył na 3:1. O ile zdobycie gola w tych okolicznościach było jego obowiązkiem, to podanie Sukeľa należy uznać za wyborne. Napastnik Montreal Canadiens został przez niego obsłużony z centymetrową dokładnością.
Gra Amerykanów była zbyt miękka jak na drużynę, która potrzebuje odrobić dwie bramki różnicy. Nie można „Jankesom” odmówić, że nie próbowali. Wręcz przeciwnie, dużo jeździli, konstruowali akcje, starali się, ale nie było w tym przysłowiowego zęba, a przede wszystkim agresywnego forecheckingu. Osobną sprawą jest postawa Rybára, którego należy uznać za jednego z ojców tej niespodzianki w postaci łatwej wygranej Słowaków.
Wynik końcowy ustalił Michal Krištof. Napastnik fińskiego Kärpät Oulu przymierzył w okienko, ale to, że „guma” tam wpadła jest dużą zasługą Tatara dzielnie odcinającego Cory’ego Schneidera od jakiegokolwiek kontaktu wzrokowego z najważniejszym przedmiotem na tafli. Doświadczony 28-letni Słowak był jednym z najlepszych zawodników tego spotkania. Pracował bardzo dużo i był tym, o którym można powiedzieć, że robił różnicę.
Doskonałej sytuacji do zmiany rezultatu nie wykorzystał Alec Martinez. Rybár leżał już na lodzie, a defensor Amerykanów miał odsłoniętą górną część bramki, a zdecydował się na uderzenie dołem, co słowacki golkiper sparował kijem. Gdyby ta próba powiodła się, to nie wiadomo jak potoczyłyby się losy meczu.
Słowacja – USA 4:1 (1:1, 2:0, 1:0)
1:0 – Matúš Sukeľ - Marián Studenič (4:02)
1:1 – Alex DeBrincat – Patrick Kane, Jack Eichel (12:05, 5/4)
2:1 – Erik Černák - Andrej Sekera (21:52, 5/3)
3:1 – Tomáš Tatar - Matúš Sukeľ (24:58)
4:1 – Michal Krištof - Martin Marinčin (55:54)
Strzały: 36-26
Kary: 4-4
Widzowie: 7430
Grupa B (Bratysława)
Mistrzowie świata naszpikowani największymi gwiazdami skandynawskiego hokeja mieli rozpocząć zmagania w stolicy Słowacji od zdobycia punktów w pojedynku z Czechami. Cóż, nie upłynęły dwie minuty meczu, a Henrik Lundqvist dal znać wszystkim obserwującym ten pojedynek, że nie jest już takim „królem Henrykiem”, jak go malują. Najstarszy zawodnik w kadrze Rikarda Grönborga przepuścił dość łatwe uderzenie Jakub Vrány. W innych czasach, kiedy był w zdecydowanie wyższej formie, Lundqvist nie pozwoliłby sobie na wpuszczenie takiego „babola”.
Gra Szwedów nie wyglądała dobrze. Za dużo w niej było chaosu, niedokładności. Hokeiści „Trzech Koron” musieli się obudzić, jeśli nie chcieli, żeby karawana odjechała. Narada w szatni zrobiła swoje, czego efektem był gol wyrównujący Patrica Hornqvista zaledwie 24 sekundy po wznowieniu gry po przerwie. Prawoskrzydłowy Pittsburgh Penguins kontrolował krążek do końca, co pozwoliło mu na odpowiednią korektę po pierwszej udanej interwencji Patrika Bartošáka.
Dwie i pół minuty później Szwedzi już byli na prowadzeniu. Oskar Lindblom przyłożył jak należy spod niebieskiej i wydawało się, że czeskie harce zostały spacyfikowane, a dalsza część meczu będzie pod kontrolą „Trzech Koron”.
Podopieczni Miloša Říhy faktycznie przeżywali cięższe chwile w środkowej części meczu, ale nie na tyle, żeby pozwolić rywalom zrobić sobie większą krzywdę. Mający już na koncie asystę Dominik Kubalík wykorzystał z zimną krwią podanie Jana Kovářa. Lot krążka obserwowali trzej hokeiści szwedzcy, którzy stali jak zaczarowani ustawieni w jednej linii.
Po 33 sekundach ostatniej partii prowadzenie z początku meczu odzyskali Czesi. Michael Frolík uderzał na raty, a Grönborg reklamował jeszcze przeszkadzanie bramkarzowi przez Dominika Simona, z czym jednak sędziowie pozwolili sobie nie zgodzić się, ale po wcześniej dogłębnej wideo analizie.
Wszystkie szwedzkie demony z pierwszej tercji powróciły. Gra nie wyglądała, tak jak można by się spodziewać po mistrzach świata i to występujących w wyśmienitym zestawieniu.
Adrian Kempe stracił krążek podczas ataku na bramkę świetnie spisującego się w tym spotkaniu Bartošáka, a Filip Hronek przejętą „gumę” posłał ze swojej tercji aż pod linię niebieską po drugiej stronie lodowiska. Tam na takie podanie czekał Vrána i będąc sam na sam z Lundqvisem zdobył swojego drugiego gola w tym dniu. Jego postawa została nagrodzona wybraniem skrzydłowego Washington Capitals najlepszym czeskim zawodnikiem meczu.
Szwedzi dosyć szybko kazali opuścić swojemu golkiperowi posterunek, ale ich rywale nie potrafili wykorzystać tej sytuacji. Wydawało się, że już nic nie wpadnie, co było błędną teorią. Kovář do swojej wcześniejszej asysty dopisał jeszcze gola i ustalił końcowy rezultat na 5:2 dla naszych południowych sąsiadów, którzy w tak przekonywujący sposób rozpoczęli zmagania o tytuł najlepszej drużyny globu.
Czechy – Szwecja 5:2 (1:0, 1:2, 3:0)
1:0 – Jakub Vrána - Dominik Kubalík (1:55)
1:1 – Patric Hornqvist – William Nylander, Elias Pettersson (20:24)
1:2 – Oskar Lindblom – Erik Gustafsson, Jesper Bratt (23:01, 5/4)
2:2 – Dominik Kubalík - Jan Kovář (36:36)
3:2 – Michael Frolík - Dominik Simon, Jakub Voráček (40:33)
4:2 – Jakub Vrána - Filip Hronek (55:50, 3/3)
5:2 – Jan Kovář - Jakub Voráček (59:04, pusta bramka)
Strzały: 32-32
Kary: 14-14
Widzowie: 8723
Komentarze