Bogata kariera w NHL i przedwczesny koniec. Co słychać u Tomáša Fleischmanna?
Tomáš Fleischmann wciąż jest w wieku, który nie stanowi przeszkody w występach na najwyższym poziomie. Cztery lata temu podjął jednak decyzję o zakończeniu kariery, a niebagatelny wpływ miały na to odnawiające się kontuzje. Były skrzydłowy Washington Capitals czy Florida Panthers w wywiadzie udzielonym portalowi hokej.cz wspomina swoją przygodę za oceanem oraz opowiada o planach na przyszłość.
„The Flash”, jak pieszczotliwie nazywano go podczas występów w Ameryce, nie ukrywa, iż pełnymi garściami czerpie z wolnego czasu, jakim dysponuje po odwieszeniu łyżew na kołku. Obecnie poświęca się swojej rodzinie, ale przyznaje, że przyszłość wiąże ze szkoleniem młodzieży.
- Obecnie jestem rodzicem na pełen etat. Kiedy zakończyłem karierę, nie odczuwałem presji, by od razu szukać nowego zajęcia. Organizowałem obozy szkoleniowe dla młodzieży, trenowałem również w akademii Tomáša Vokouna i Radka Dvořáka. Teraz najważniejsza jest dla mnie rodzina, ale gdy dzieci nieco podrosną, chętnie pójdę w tym kierunku – rozpoczyna Tomáš Fleischmann.
Szkolenie młodzieży jest u nas gorącym tematem, ale nawet Czesi, którzy przecież żyją hokejem, muszą zmagać się z niedoborem młodych zawodników na odpowiednim poziomie. Fleischmann, jako potencjalny przyszły szkoleniowiec, pokusił się o diagnozę, porównując realia amerykańskie do rodzimych.
- Amerykanie mają olbrzymią bazę talentów, a nasze zasoby nawet nie mogą się z nią równać. Oni mogą wybierać spośród najlepszych, my nie możemy sobie na to pozwolić. Za oceanem nie muszą więc martwić się o luki w rocznikach, gwiazdy pojawiają się same. Młodzi ludzie uprawiają tam równolegle wiele sportów. Ta uniwersalność procentuje potem na lodzie. Nikt nie wywiera presji. Rodzice są dla swych dzieci niczym szoferzy – zawożą je na trening, odbierają i pytają się, czy im się podobało. Nie muszą się dosłownie niczym martwić, kluby wszystko zapewniają. W Czechach jest inaczej, tutaj już nawet 12-latkowie są pod presją wyniku – kontynuuje „Flash”.
Tomáš Fleischmann mieszka na stałe na Florydzie, ale często gości w swojej ojczyźnie. W wywiadzie wypowiedział się również o urokach życia w „Słonecznym Stanie”.
- Mieszkam na Florydzie, ale co roku przyjeżdżam na 2-3 miesiące do Czech, by spotkać się z rodziną, a także by naładować akumulatory w innym otoczeniu. Nie jestem osobą, która lubi osiedlać się gdzieś na stałe. Czeski klimat nie może się oczywiście równać z pogodą na Florydzie. Hokej nie jest tutaj najpopularniejszym sportem, sam nie jestem szczególnie rozpoznawalny. Futbol amerykański jest konikiem miejscowych, dzięki Miami Heat silną pozycję ma tutaj też koszykówka – opowiada 36-latek.
Były czeski skrzydłowy zakończył karierę w stosunkowo młodym jak na hokeistę wieku, gdyż liczył wtedy zaledwie 32 lata. Decyzję przyspieszyły nagminne kontuzje, które groziły nawet utratą sprawności.
- Kiedy byłem na testach w Minnesocie, lekarz powiedział mi, że nie jestem już zdolny do dalszej gry. Ze względów zdrowotnych nie dopuścił mnie nawet do obozu. Od blisko 6 czy nawet 7 lat grałem z pewnymi urazami, które mnie notorycznie trapiły. Lekarz zadał mi wtedy pytanie, jaki jest sens kontynuowania kariery. Rozważałem propozycję powrotu do Witkowic, dałem sobie jednak spokój. Oczywiście, są zawodnicy, którzy sztucznie wydłużają sobie kariery, ale potem ich kolana nie pozwalają im stawić kroku bez bólu – Fleischmann dodaje też, że wciąż czuje głód hokeja.
W ciągu swojej ponad 10-letniej kariery w NHL reprezentował barwy Washington Capitals, Colorado Avalanche, Florida Panthers, Anaheim Ducks, Montreal Canadiens i Chicago Blackhawks. Łącznie wystąpił blisko w 700 meczach najbardziej prestiżowej ligi świata. Teraz dzieli się swoim bogatym bagażem doświadczenia.
- Nie ma takiego klubu, który wspominałbym najlepiej spośród wszystkich. W każdym chwili cieszyłem się możliwością gry w najlepszej lidze na świecie. Poznałem tam wielu świetnych ludzi. Niczego nie żałuję. W Waszyngtonie pojawiłem się razem z Aleksandrem Owieczkinem. Wtedy rozpoczął się zupełnie nowy rozdział w historii klubu, zwieńczony Pucharem Stanleya. W młodym wieku kręcił niesamowite liczby, od razu pokazał swoją klasę. Gdy byłem nastolatkiem, to miasto nie przypadło mi do gustu. Każdy chodził tutaj w garniturach pośród wieżowców, zupełne przeciwieństwo Florydy. Z perspektywy czasu nie mogę jednak narzekać. Co do samej Florydy, to nie mogłem sobie wymarzyć nic więcej do szczęścia. Podczas pobytu w Chicago zdałem sobie sprawę z wielu detali, których wcześniej nie dostrzegałem. Dlatego też Blackhawks osiągnęło w ostatniej dekadzie tyle sukcesów. Natomiast nigdzie indziej nie spotkałem się z takim podejściem do zawodnika, jak w Montrealu – tak Fleischmann wspomina przygody z amerykańskimi klubami.
Początki młodego chłopaka z Kopřivnic nie należały do najłatwiejszych. Tuż po osiągnięciu pełnoletności zdecydował się na opuszczenie ojczyzny i podbój Ameryki. Zaczynał w klubie Moose Jaw Warriors z juniorskiej ligi WHL.
- Kiedy opuszczałem Czechy, w NHL grało wielu moich rodaków, chociażby Radek Bonk czy Václav Varaďa. Duzi faceci, a ja wtedy byłem jeszcze szczupłym nastolatkiem, dlatego też bałem się, że nie sprostam wyzwaniom ligi. Brązowy medal juniorskich mistrzostw świata i draft do Detroit Red Wings dodał mi jednak sporo pewności siebie. Musiałem zmierzyć się jednak z zupełnie nową rzeczywistością, z dala od rodziny. Konkurencja była ogromna, musiałem dać z siebie wszystko, tym bardziej, że byłem Europejczykiem. Szczególnie ważny był dla mnie pierwszy rok w AHL. Nigdy nie wiesz, co się wydarzy w następnym meczu, ale było tam sporo świetnych hokeistów, od których mogłem się uczyć – wspomina swoje początki za oceanem.
Fleischmann nie uniknął również tematu ostatniego skandalu, który ujrzał światło dzienne po zeznaniach byłych zawodników, występujących w juniorskich ligach kanadyjskich. W latach 2002-2004 występował w lidze WHL, w stronę której skierowany został pozew zbiorowy.
- Nie, w naszej szatni nie było żadnego prześladowania. Mieliśmy jedynie rytuał dla młodych zawodników, który polegał na zjedzeniu czegoś bardzo ostrego. Nie byłem przyzwyczajony do takiego jedzenia, ale chciałem udowodnić chłopakom, że niczego się nie boję. W Moose Jaw Warriors nie było jednak większych problemów, to była raczej niewinna zabawa – były zawodnik zdecydowanie zaprzecza, jakoby był świadkiem wydarzeń, o których opowiadał między innymi Daniel Carcillo.
Wypowiedział się również na temat dokończenia bieżącego sezonu NHL, który miał zapewne tyle samo przeciwników, co i zwolenników.
- Teraz patrzę na NHL tylko z perspektywy fana, a więc liczę, by obejrzeć w końcu jakieś mecze. Ale szanuję zdanie osób, dla których bezpieczeństwo jest najważniejsze i poniekąd się z nimi zgadzam – kończy wychowanek HC Vítkovice.
Komentarze