Gdy Mark Stone wznosił Puchar Stanleya miał pełną świadomość, ile kosztowało go dotarcie do tego momentu. Ale ciężka praca się opłaciła. Operacje pleców, rehabilitacja, powrót do formy i nadzieja, że wszystko jeszcze przed nim to tylko część elementów, które złożyły się na jego prywatny – poza, oczywiście drużynowym – sukces. Został kapitanem drużyny i zaliczył hat tricka w finale, a wszystko to po takich przejściach. Bo jak marzyć to na całego i wbrew wszystkiemu, prawda?