Mistrzostwa Świata już za nami i chociaż wielu z nas marzyło, że za rok nasi dalej będą lać się ze Szwedami czy Amerykanami, to ten etap na razie mamy za sobą. Najwięcej zawsze mówi się o tych, którzy występują w pierwszych liniach, którym udało się strzelić bramkę czy zaliczyć asystę. Moim osobistym bohaterem został jednak zawodnik, którego kilka gwiazd tych mistrzostw z pewnością zapamięta, głównie dzięki siniakom na pośladkach. To nie Krzysztof Maciaś, nie Filip Komorski. Moim herosem tej imprezy jest Maciej Urbanowicz.