Diabeł wstąpił w hokeistów Naprzodu
Spore emocje w hokejowej pierwszej lidze. W każdej z czterech par rywalizujących w miniony weekend nie zabrakło ciekawych meczów, kończonych niejednokrotnie zaskakującymi wynikami. Naprzód Janów przegrał w Sosnowcu z "lepszą drużyną" SMS-u PZHL-u, a Nesta Toruń uległa wysoko w Opolu Orlikowi.
Młodzież z sosnowieckiej Szkoły Mistrzostwa Sportowego nie pierwszy raz w tym sezonie udowodniła, że trzeba się z nią liczyć. W pierwszym, sobotnim meczu, z osłabionym kadrowo Naprzodem Janów, przegrała co prawda 1:5, ale już w rewanżu - m.in. dzięki świetnej postawie bramkarza Michała Kielera, triumfowała po rzutach karnych.
- Obydwa mecze wyglądały bardzo podobnie. W obu mieliśmy przewagę - powiedział Waldemar Klisiak, trener Naprzodu. - W drugim spotkaniu prowadziliśmy 3:1 i nic nie zapowiadało nerwów, ale w naszych zawodników nagle wstąpił jakiś diabeł. Zaczęli notorycznie faulować i to niepotrzebnie, w dziwnych sytuacjach. Popełniali błędy jak młodzicy. Jestem zawiedziony wynikiem (porażka 3:4 - przyp. red.), postawą zawodników w trzeciej tercji oraz ich skutecznością. Jak można oddać 60 strzałów i zdobyć tylko trzy bramki? Niesamowitych okazji do zmiany wyniku mieliśmy mnóstwo. Sami zawodnicy łapali się za głowy po zmarnowanych akcjach. Jeżeli dany gracz od połowy tercji ma przed sobą tylko bramkarza i takie sytuacje powtarzają się pięć, bądź siedem razy w meczu i ani razu nie strzeli gola, to co można zrobić? Chyba wyjść za niego i zdobyć przynajmniej tę jedną bramkę.
Sporą niespodzianką zakończył się także inny sobotni mecz, w Opolu. Tamtejszy Orlik pokonał Nestę aż 6:1. Dzień później lepsi byli torunianie, którzy triumfowali minimalnie 4:3.
- Od pierwszej zmiany pierwszego spotkania narzuciliśmy szybkie tempo. Rywale byli wyraźnie zaskoczeni. Nie pozbierali się do końca tej potyczki. Stworzyliśmy sporo sytuacji i zdobyliśmy swoje bramki. Pomimo zwycięstwa 6:1 nie był to dla nas jednak łatwy mecz, bo torunianie próbowali walczyć - powiedział Jacek Szopiński, trener Orlika Opole. - W niedzielę był to zupełnie inny mecz. Torunianie podeszli inaczej. Podjęli walkę. Losy meczu ważyły się raz w jedną, raz w drugą stronę. Błędy popełniały obie drużyny, ale tempo tego spotkania nie odstawało od wielu meczów w ekstraklasie. Bardzo długo na lodzie był remis. Wiadomo było to, że kto strzeli drugą bramkę wygra ten mecz. Strzelili ją torunianie, ale nie był to koniec emocji. Przy odrobinie szczęścia mieliśmy szansę na walczenie remisu, w ostatnich sekundach krążek tańczył w polu bramkowym Michała Plaskiewicza, ale ostatecznie nie wpadł do bramki torunian. Cieszyć można się z tego, że był to mecz na dobrym poziomie, szybki. Kibice zobaczyli bardzo dobre widowisko.
Dodajmy, że w miniony weekend komplet punktów zebrała jedynie drużyna z Krynicy, choć również ona nie uniknęła problemów. KTH ograło w dwa razy Legię Warszawa 4:0 i po ciekawym meczu 3:2.
Wartym odnotowania jest również fakt, iż pierwsze punkty, a także pierwsze zwycięstwo w lidze, zapisał na swoje konto UKH Dębica, który najpierw przegrał po rzutach karnych z drugą drużyną SMS-u PZHL-u Sosnowiec, zaś w rewanżu wygrał dwiema bramkami.
Komentarze