Rzeszutko: Nie planuję na dłużej niż dwa tygodnie, ale z Zagłębiem chcę przejść I rundę play-off
Nie chce już wracać do kuluarów odejścia z Tychów. Rozpoczął nowy rozdział, bije od niego energia i optymizm. Jarosław Rzeszutko w kolejnym odcinku „Rozmowy Tygodnia” opowiedział o swojej roli w Zagłębiu Sosnowiec, celach na obecny sezon PHL oraz przepisie na długą grę na najwyższym poziomie.
HOKEJ.NET: – Zabolało, kiedy dowiedziałeś się, że nie ma dla Ciebie miejsca w kadrze GKS-u Tychy?
Jarosław Rzeszutko: – Jak już wspominałem wcześniej, nie chciałbym wracać do tego tematu. Mogę jedynie powiedzieć, że życzę każdemu w GKS-ie wszystkiego dobrego. Mam w tyskiej szatni przyjaciół, a od wielu kibiców dostałem niesamowite wsparcie po decyzji władz klubu, za co bardzo im dziękuję. To było piękne osiem lat, może z wyjątkiem tego jednego, ostatniego dnia Nie boli mnie, że ze mnie zrezygnowano. Takie jest życie. Nie chcą cię tutaj, to może będą chcieli gdzieś indziej i dziś jestem bardzo wdzięczny Zagłębiu. Ogromnie się cieszę, że jestem w Sosnowcu. Czas na nową historię.
Długo rozważałeś ofertę Zagłębia? Miałeś na stole inne oferty?
–Mój agent rozmawiał z kilkoma klubami. Ja sam rozmawiałem tylko z trenerem Klichem i podobała mi się rola, w jakiej widział mnie w tym zespole.
Jaka to rola?
–Jestem najstarszym zawodnikiem. Wymaga się ode mnie, by ta drużyna wygrywała. Muszę jej dawać dużo dobrego w ofensywie i w defensywie. Na razie tych zwycięstw nie mamy tyle, ile byśmy chcieli, ale gra momentami wygląda naprawdę dobrze. Musimy je powielać i zastępować nimi momenty złe. Wciąż szlifujemy DNA tej drużyny. Wierzę, że będzie ono dobre i zwycięskie, czyli takie, na jakie liczą kibice Zagłębia.
Ta ważna rola dotyczy też pewnie szatni. Zdarza ci się często - przepraszam za kolokwializm - trzymać młodszych zawodników za wiadomo co?
–Ta drużyna jest ambitna. Wszyscy zawodnicy ciężko pracują na swoje nazwisko. Zdają sobie sprawę, że życie hokejowe jest różne i w każdym momencie trzeba być gotowym do pracy nad sobą. Tutaj jest dużo miejscowych chłopaków. Im bardzo zależy na klubie: tutaj się urodzili, tu wychowali, tutaj spędzili całe swoje hokejowe życie. Przyjezdni zawodnicy dobrze się zaaklimatyzowali i wszyscy patrzymy w jednym kierunku. Szatnia jest zdyscyplinowana. Nie trzeba nikogo trzymać za nie wiadomo co, raczej podpowiedzieć, zmobilizować, zmotywować.
Z czego wynika wasza niestabilność w tym sezonie? Pierwsza runda pokazała, że potraficie punktować przeciwko najlepszym, ale potraficie też wysoko przegrywać z drużynami o zbliżonym do was potencjale, jak choćby w Sanoku.
–Nie oceniałbym meczu w Sanoku przez pryzmat samego wyniku. Pierwsza tercja była zła w naszym wykonaniu. Druga była już niezła, ale nie strzeliliśmy bramki, a w trzeciej tercji poszliśmy va banque, dostaliśmy kontrę, trzeciego i czwartego gola. Za wszelką cenę chcieliśmy zdobyć bramkę, otworzyliśmy się i skończyło się jak skończyło. Z Jastrzębiem z kolei zagraliśmy świetną drugą tercję. Wydaje mi się, że to była najlepsza nasza tercja w pierwszej rundzie, ale strzeliliśmy tylko jednego gola.
A sytuacji mieliście bez liku.
–Właśnie. Kreujemy sytuacje, ale mamy kłopot, by zamieniać je na gole. Nad naszą skutecznością musimy pracować. Potrzeba też stabilizacji na naszym wysokim poziomie, który często pokazujemy. Jeśli przestaniemy łapać tyle kar i wyeliminujemy momenty przestojów, ten sezon będzie dla nas lepszy.
Rozmawiałem kiedyś z Patrykiem Wronką. Powiedział, że świetnie mu się grało z Jarosławem Rzeszutką. Zero niepotrzebnych ruchów, szybka gra, trzymanie krążka na kiju tyle, ile potrzeba było w akcji. Ty też czułeś taką nić porozumienia? Przychodzi ci do głowy ktoś inny, z kim rozumiałeś się na tafli tak dobrze?
–Ja chyba jestem takim zawodnikiem, że z każdym potrafię się porozumieć, dopasować do jego ruchów. Natomiast z Patrykiem rzeczywiście szybko zobaczyliśmy, że to dobrze wygląda. Szkoda, że dostaliśmy na lodzie tak mało minut w jednym ataku. Ubolewam nad tym, bo nasza chemia i wspólne ruchy eksponowały najlepsze cechy obu stron. Ta synergia była niesamowita. Szkoda, że tylko na treningach i w przewagach, bo w jednym ataku zagraliśmy praktycznie tylko pół meczu. Szkoda, bo mogliśmy dać tej drużynie sporo dobrego, ale to już czas przeszły. Mogę jedynie pozdrowić Patryka i życzyć mu wszystkiego dobrego.
Przepraszam za brutalność następnego pytania. Myślisz już o końcu kariery? Masz szczegółowy plan, kiedy odwiesisz łyżwy na kołek?
–Teraz najważniejsze jest to, że codziennie przychodzę na trening z uśmiechem na ustach. Dzięki atmosferze w Sosnowcu, wszystkim ludziom, którzy ją tworzą, każdego dnia czerpię z mojej pracy dużą radość. To nie tylko zawodnicy, ale też pracownicy klubu, sztab, wszyscy ludzie dookoła tworzą rodzinną wręcz atmosferę, dzięki czemu z radością wykonuję swoje obowiązki. Chciałbym grać tak długo, jak długo będzie mnie to bawiło. Ale wiem, że różne są etapy życiowe. Często nie zależy od nas, kiedy nadejdzie moment, by zejść ze sceny. Dziś chwytam każdy dzień i cieszę się z niego.
Miniony sezon był 14. z rzędu, w którym wykręciłeś ponad 20 punktów w klasyfikacji kanadyjskiej. Niejeden zawodnik może ci pozazdrościć regularności. Jak wygląda twój etos pracy? Jakiej podpowiedzi udzieliłbyś młodszym zawodnikom, którzy szukają sposobu, by wejść na wysokim poziom, a następnie się na nim przez lata utrzymywać?
–Muszą kochać to, co robią. Czerpać radość z każdego dnia, także ze zmęczenia. Hokej to nie tylko mecze, to głównie treningi i lifestyle. Każdy musi odnajdywać w tym radość i stawiać sobie poprzeczkę najwyżej, jak tylko może. Zawsze chciałem, by drużyna, w której gram zwyciężała. Taki jest mój cel i wiem, że moja najwyższa forma pomoże zespołowi w jego realizacji.
A jaki jest twój cel w Zagłębiu? Krótkoterminowy i długoterminowy.
–Nie planuję na dłużej niż dwa tygodnie do przodu. Nauczyłem się, że życie każdego dnia pisze nowy scenariusz i trzeba być gotowym do adaptacji. Jeśli chodzi o marzenia, to chcę przejść z Zagłębiem pierwszą rundę play-off. Może ktoś powiedzieć, że to wygórowane plany, ale musimy marzyć i ja wierzę, że stać nas na wejście do czwórki.
Rozmawiał: Dominik Kania
Komentarze