Finał NHL: Capitals wyrównali. "Parada życia" Holtby'ego (WIDEO)
Nawet kontuzja najskuteczniejszego gracza play-offów nie przeszkodziła Washington Capitals w wygraniu drugiego meczu finału NHL. "Stołeczni" doprowadzili w Las Vegas do remisu w serii finałowej, a Braden Holtby uratował im zwycięstwo paradą, o której będzie się pamiętało przez lata.
Capitals byli wczoraj w "Mieście Grzechu" naprawdę w trudnej sytuacji. Nie dość, że przegrali pierwszy mecz finałowy w poniedziałek i w 8. minucie drugiego stracili gola po strzale Jamesa Neala, to jeszcze musieli sobie przez większą część meczu radzić bez lidera klasyfikacji punktowej play-offów Jewgienija Kuzniecowa. W 15. minucie Rosjanin został ostro potraktowany przez Braydena McNabba. Sędziowie powinni odesłać obrońcę Golden Knights na ławkę kar, bo w trakcie swojego ataku uderzył Kuzniecowa łokciem w głowę, ale to za rękę trzymał się gracz gości zjeżdżając do szatni.
Na początku drugiej tercji klub z Waszyngtonu ogłosił, że powrót jego gwiazdy do gry "stoi pod znakiem zapytania", co należało od razu rozumieć jako zapowiedź tego, że nie nastąpi. Oficjalnie Kuzniecow ma kontuzję "górnej części ciała", ale nie wiadomo czy będzie gotowy do powrotu na mecz numer 3. Uraz przerwał jego passę 11 meczów ze zdobytym punktem
Capitals w tej trudnej sytuacji potrzebowali graczy, którzy podniosą swój poziom gry i pozwolą zapomnieć o urazie gwiazdy. Znaleźli zwłaszcza jednego. Ofensywnym bohaterem wieczoru był w ich zespole Lars Eller. Drugi Duńczyk w historii występujący w finale Pucharu Stanleya wszedł nawet za Kuzniecowa do pierwszej formacji grającej przewagi i to jego kapitalne między parkanami a kijem Marc-André Fleury'ego w 26. minucie pozwoliło Aleksandrowi Owieczkinowi właśnie w przewadze strzelić pierwszego gola w finałowej rywalizacji. Rosjanin dał wówczas drużynie prowadzenie 2:1, bo jeszcze w pierwszej tercji po szybkim rozegraniu krążka do remisu doprowadził właśnie Eller.
Duńczyk w samej końcówce pierwszego meczu finału był bardzo bliski doprowadzenia do remisu 5:5, ale gdy miał przed sobą pustą już bramkę lekko uderzając w jego kij okazję zabrał mu Brayden McNabb. Tym razem Eller miał udział przy wszystkich golach swojego zespołu. W 30. minucie podał do Brooksa Orpika, a ten oddał strzał po którym krążek odbił się jeszcze od ręki próbującego blokować uderzenie napastnika gospodarzy Alexa Tucha oraz od obu słupków i wpadł do bramki.
Gol Orpika to naprawdę w NHL rarytas. Zawodnik znany z twardej gry nie trafił do siatki w dwóch ostatnich sezonach zasadniczych oraz w trzech poprzednich latach w play-offach. Po raz ostatni gola strzelił 26 lutego 2016 roku, czyli 220 spotkań temu. W poprzednich 7 meczach obecnych play-offów nawet nie oddał strzału. Wczoraj uderzał trzykrotnie, a jego gol okazał się być zwycięskim, bo ostatecznie "Stołeczni" wygrali 3:2. W 38. minucie podczas gry w przewadze po kontrowersyjnej karze dla T.J.'a Oshie'ego strzałem z nadgarstka spod linii niebieskiej straty gospodarzy zmniejszył Shea Theodore.
Na więcej jednak nie było "Złotych Rycerzy" stać, bowiem znakomicie w bramce Capitals spisywał się Braden Holtby, który skończył mecz z 37 udanymi interwencjami. To głównie dzięki niemu w trzeciej tercji przyjezdni nie stracili gola. Po karach dla Toma Wilsona i Ellera musieli przez 68 sekund bronić się w podwójnym osłabieniu i zrobili to skutecznie. A w przedostatniej minucie bramkarz przyjezdnych popisał się niesamowitą paradą, o której kibice będą pamiętać bardzo długo. Krążek odbity od bandy za bramką wypadł wprost na kij Cody'ego Eakina, ten błyskawicznie podał do Tucha, a gdy wszyscy na trybunach widzieli już krążek w odsłoniętej bramce, Holtby zatrzymał strzał rywala kijem. Tuch może mieć do siebie pretensje, bo gdyby podniósł "gumę", to bramkarz Capitals raczej nie miałby nic do powiedzenia i zapewne trzeba by było grać dogrywkę, ale w Waszyngtonie nikt się tym nie przejmuje.
Kamery po tej interwencji pokazały siedzącego na ławce Aleksandra Owieczkina, który aż złapał się za głowę. - Dzięki bogu, że on jest naszym bramkarzem - powiedział później Rosjanin. - Zawsze jest na miejscu, kiedy go potrzebujemy i wielokrotnie już nas ratował. To z pewnością była interwencja sezonu. Inny gracz gości Jay Beagle poszedł dalej i nazwał wyczyn Holtby'ego "paradą życia"
Wczorajszy mecz był bardziej intensywny fizycznie niż poniedziałkowe pierwsze spotkanie. Capitals wykonali w nim aż 46 ataków ciałem, a Golden Knights 39. Niestety na wysokości zadania nie stanęli słabo dysponowani sędziowie. Oprócz wspomnianego braku kary dla McNabba za atak na Kuzniecowa popełnili kilka innych błędów. Przede wszystkim w 32. minucie nałożyli na Dmitrija Orłowa karę za zahaczanie Ryana Carpentera w sytuacji "sam na sam" z bramkarzem, zamiast podyktować rzut karny dla gospodarzy. Poza tym podyktowali kilka kontrowersyjnych kar w obie strony.
Ta dla Oshie'ego, po której padł drugi gol Golden Knights była efektem znacznie baczniejszego zwracania uwagi na ataki kijem trzymanym oburącz, po tym jak taki przegapiony faul w trzeciej tercji pierwszego meczu pozwolił Ryanowi Reavesowi doprowadzić do remisu 4:4. Była wczoraj jednak także obustronna kara za trzymanie dla Nicklasa Bäckströma i Erika Hauli po tym, jak ten pierwszy powalił zupełnie niewinnego Fina na lód czy dla Orpika za rzekomy atak na głowę Neala, choć gracz gości w ogóle głowy rywala nie dotknął.
Drużyna gospodarzy jak zwykle zanotowała dużo odbiorów krążka, ale tym razem ten element gry "gasł" w niej z każdą minutą. Ze swoich 19 przechwytów podopieczni Gerarda Gallanta aż 10 zaliczyli w pierwszej tercji, w której Capitals mieli z tym duże problemy. W drugiej odsłonie "Rycerze" odbierali krążek już tylko 6, a w trzeciej zaledwie 3 razy. Sami za to popełnili aż 12 niewymuszonych strat, podczas gdy Capitals mieli ich zaledwie 4. Podopieczni Barry'ego Trotza nie zagrali w tych play-offach meczu z mniejszą liczbą strat.
Golden Knights dopiero po raz drugi w tegorocznych play-offach przegrali u siebie i po raz drugi musieli uznać wyższość rywala w meczu, w którym pierwsi strzelili gola. Tymczasem Capitals są prawdziwymi mistrzami gry na wyjazdach. Z 13 zwycięstw aż 9 odnieśli w tegorocznej rywalizacji o Puchar Stanleya w obcych halach. Z tego punktu widzenia nie jest dla nich najlepszą informacją to, że seria przenosi się teraz do Waszyngtonu, gdzie w sobotę odbędzie się mecz numer 3.
Gracz Golden Knights przekonują, że w stolicy USA odzyskają przewagę własnej tafli. - W tym meczu nie potrafiliśmy wskoczyć na ten wyższy bieg - skomentował po spotkaniu obrońca najlepszej drużyny konferencji zachodniej Luca Sbisa. - To był jeden z takich meczów, zwłaszcza pod koniec. Alex Tuch miał okazję, jaka zwykle kończy się golem, ale nie tym razem. Nadal jesteśmy pewni siebie, bo już byliśmy w takich sytuacjach.
Vegas Golden Knights - Washington Capitals 2:3 (1:1, 1:2, 0:0)
1:0 Neal - Sbisa - Miller 07:58
1:1 Eller - Kempný - Burakovsky 17:27
1:2 Owieczkin - Eller - Bäckström 25:38 (w przewadze)
1:3 Orpik - Eller - Burakovsky 29:41
2:3 Theodore - Smith - Karlsson 37:47 (w przewadze)
Strzały: 39-26.
Minuty kar: 8-14.
Widzów: 18 702.
Stan rywalizacji: 1-1. Trzeci mecz w nocy z soboty na niedzielę polskiego czasu w Waszyngtonie.
Komentarze