NHL: 3 kluby w 3 dni. Niezwykła bramkarska karuzela
Nie jest łatwo być zawodnikiem NHL, którego klub w każdej chwili może oddać do innej drużyny. Nie jest łatwo samemu hokeiście, ale także jego rodzinie, o czym przypomina ta historia nowego bramkarza Philadelphia Flyers, który w 3 dni zaliczył 3 kluby.
Flyers przejęli Mike'a McKennę z listy graczy odrzuconych, na którą odesłał go klub Vancouver Canucks. Ten sam, który pozyskał McKennę... przedwczoraj z Ottawa Senators w zamian za Andersa Nilssona. Amerykanin w środę przeniósł się więc z Ottawy do Vancouver, w czwartek był zawodnikiem Canucks, a już w piątek dołączył do Flyers.
To efekt dość skomplikowanego pomysłu Vancouver Canucks na rozwiązanie swoich problemów z pozycją bramkarza, który ostatecznie nie wypalił. Mało tego, klub z Kolumbii Brytyjskiej sprowadził na siebie duże kłopoty. Wszystko przez to, że chciał się pozbyć Nilssona, który zarabiał rocznie 2 miliony dolarów, a nie był w stanie wygrać rywalizacji o miejsce w bramce z Jacobem Markströmem. Generalny menedżer Canucks Jim Benning wymyślił, że zmiennikiem Markströma zostanie dobrze radzący sobie w AHL w barwach Utica Comets Thatcher Demko. Trzeba było jednak zrobić dla niego miejsce, a trudno było odesłać na zaplecze ligi Nilssona zarabiającego tak dużą kwotę.
W Vancouver potrzebowali więc bramkarza z tzw. kontraktem "dwudrogowym", czyli obniżającym wysokość wynagrodzenia, gdy zawodnik występuje w AHL. Znaleźli takiego w McKennie, a że Senators wobec zdrowotnych problemów swoich podstawowych bramkarzy mieli ochotę na wymianę, to obie strony w środę dobiły targu. Było o tyle łatwiej, że obaj bramkarze byli w jednym miejscu, bo drużyny z Ottawy i Vancouver w środę wieczorem grały przeciwko sobie. McKenna zdążył nawet usiąść na ławce w tym meczu i wczoraj w Montrealu przeciwko Canadiens, ale tylko dlatego, że do AHL mógł zostać odesłany wyłącznie przez listę "odrzutków". Zaraz po meczu w Montrealu na nią trafił, by zrobić miejsce dla Demko.
Tyle tylko, że do AHL nie trafił, bo do akcji włączył się klub Philadelphia Flyers, który sam ma ogromne problemy z kontuzjami bramkarzy. Aktualnie leczą się Brian Elliott i Anthony Stolarz, a dziś stało się jasne, że do grona kontuzjowanych dołączył Michal Neuvirth. Władze "Lotników" wykorzystały więc okazję i przejęły McKennę. 35-latek ma zdążyć dolecieć do Filadelfii na czas, by jutro być zmiennikiem Cartera Harta w meczu z Calgary Flames.
McKenna jest siódmym (!) bramkarzem w składzie zespołu z Filadelfii w tym sezonie. Jeśli zagra w jego barwach choć przez sekundę, to "Lotnicy" wyrównają rekord NHL, korzystając właśnie z siedmiu bramkarzy w jednych rozgrywkach. W sezonie 1989-90 zrobili to Quebec Nordiques, w 2002-03 St. Louis Blues, a w 2007-08 Los Angeles Kings.
Problemy mają teraz także w Vancouver. Demko i tak trafi do NHL, a do roli zmiennika dla bramkarza Utica Comets w AHL Iwana Kułbakowa przed jutrzejszym meczem ligowym ściągnięto na próbną umowę Alexa Sakellaropoulosa, który ostatnio grał w niższej lidze ECHL.
Mike McKenna to prawdziwy hokejowy obieżyświat, który ma już doświadczenie w podobnych sytuacjach. Flyers to jego 22. klub w karierze. W początkach swojej zawodowej przygody z hokejem regularnie krążył między ligami AHL i ECHL, a w NHL też nigdzie nie zagrzał miejsca na stałe. W 2002 roku Nashville Predators wybrali go w drafcie z numerem 172, ale w tym zespole nigdy nawet nie zadebiutował. W NHL grał za to w Tampa Bay Lightning, New Jersey Devils, Columbus Blue Jackets, Arizona Coyotes, Florida Panthers, Dallas Stars i wreszcie Ottawa Senators. Nigdzie nie był pierwszym bramkarzem. W najlepszej lidze świata we wspomnianych 7 klubach uzbierał zaledwie 34 występy, w których bronił ze skutecznością 89,2 %, a średnio wpuszczał 3,58 gola na mecz. Raz zachował "czyste konto". W tym sezonie zagrał dla Ottawa Senators 10 razy, odniósł zaledwie jedno zwycięstwo, obronił 89,7 % strzałów i średnio wpuszczał 3,96 gola na mecz.
Bohater całego zamieszania do sprawy podchodzi z dystansem i humorem. - Ok, wiem, że to był "dziki" tydzień. I w najbliższej przyszłości z pomieszanym sprzętem będę wyglądał jak kaladium - napisał na Twitterze, nawiązując do dwubarwnej rośliny. McKenna zakończył swój wpis nieprzetłumaczalnym w pełni na polski, humorystycznym zdaniem legendarnego baseballisty Yogiego Berry "when you come to a fork in the road, take it". Znany ze swoich kultowych w Stanach Zjednoczonych powiedzonek Berra miał je wypowiedzieć tłumacząc znajomemu drogę do swojego domu. Oznaczało ono mniej więcej "gdy dojedziesz do rozwidlenia dróg, to jedź nim". Chodziło najprawdopodobniej o to, że niezależnie od wybranej drogi i tak instruowany trafi do domu Berry. Za Oceanem to zdanie jest jednak także odbierane bardziej metaforycznie jako wyraz wiary, że każda wybrana droga w końcu doprowadzi do celu. A żartobliwość powiedzenia polega również na tym, że "fork" to nie tylko rozwidlenie dróg, ale także widelec. W tym znaczeniu można przetłumaczyć je jako "jeśli znajdziesz na drodze widelec, to go podnieś".
Pytany czy w przeszłości miał już do czynienia z podobnymi sytuacjami powiedział jednemu z dziennikarzy z uśmiechem: - Krążyłem po niższych ligach na tyle długo, że widziałem rzeczy, jakie trudno sobie wyobrazić. W ECHL kiedyś zgarnialiśmy nowych zawodników drużyny w drodze na mecz z parkingu. Jeśli ktoś chce posłuchać anegdot z drogi, to mam dla niego kilka.
Ale w internecie głośno zrobiło się w ostatnich godzinach o emocjonalnych wpisach twitterowych jego żony, która życie rodziny profesjonalnego hokeisty w takiej sytuacji, jak ta McKenny ukazuje od strony, na którą kibice zwykle nie zwracają uwagi. - Mam dwulatkę, która płacze i czasem myśli, że jej tatuś już jej nie kocha, bo nie mieszkał z nami przez 2 miesiące. Ona nie może zrozumieć, jak szczególne jest to, co jej tata robi. A na jej łzy i złamane serce strasznie jest patrzeć. Mam też pięciolatkę, dla której tata jest bohaterem i bardzo za nim tęskni. Stara się mieć pozytywne nastawienie, ale jeśli on ma tylko kilka minut na rozmowę, bo jest dzień meczu, a ona nie widziała go od tygodni, to nie rozumie, dlaczego nie może porozmawiać z nim dłużej - napisała żona hokeisty.
W serii swoich tweetów Rachel McKenna dodała jednak, że nie ma o to pretensji. - Jestem wdzięczna za całą karierę i szanse, które Mike dostał przez te 14 lat. Każda okazja, żeby być w NHL jest szczególna i wspaniała. Świetnie zdaję sobie sprawę z tego, jak to jest niesamowite - napisała. - Zrozumcie więc proszę, że to całe moje narzekanie nie wynika z chciwości czy egoizmu, antypatii dla hokeja czy klubów, w których Mike grał, tylko chodzi o dzieci. Kochamy i cenimy to, co hokej nam dał. Po prostu nie zawsze jest łatwo.
Jeden z kibiców Vancouver Canucks umieścił w internecie zdjęcie Mike'a McKenny ściskającego swoje córki po meczu.
Mike McKenna ze swoimi córkami / Fot. twitter.com/jordansavageee
Sam bramkarz mówi: - Karuzela ciągle się kręci, a ja ciągle dostaję na nią bilet. Na szczęście moja żona wykonuje absolutnie niesamowitą pracę trzymając rodzinę razem. Trzeba przyznać, że nie jest to łatwe.
Komentarze