Finał NHL: Siódmy mecz rozstrzygnie (WIDEO)
Siódmy mecz w Bostonie rozstrzygnie o tym, kto zdobędzie Puchar Stanleya. Boston Bruins tej nocy polskiego czasu w St. Louis uratowali się przed porażką, wygrywając wyjazdowe spotkanie numer 6 z Blues.
Wszystko w St. Louis było już gotowe na świętowanie historycznego, pierwszego Pucharu Stanleya Blues. Miejscowy dziennik "St. Louis Post-Dispatch" przez pomyłkę wydrukował nawet we wczorajszym wydaniu gratulacje dla drużyny na całą stronę i przesłane przez klub podziękowania od drużyny dla kibiców za pomoc w zdobyciu trofeum. Puchar Stanleya przyleciał do miasta. Ale Boston Bruins zepsuli imprezę, wygrywając szóste spotkanie finału 5:1.
Goście po dwóch słabszych występach w przewagach, w których nie zdobyli gola w meczach numer 4 i 5, tym razem właśnie w liczebniejszym składzie otworzyli wynik. Potrzebowali jednak do tego podwójnej przewagi. W 9. minucie do siatki trafił Brad Marchand. To był bardzo długo jedyny gol w meczu, bo worek z bramkami rozwiązał się dopiero w trzeciej tercji. Były w nim jednak głównie prezenty dla Bruins. I to przede wszystkim dzięki nieoczekiwanym strzelcom. W 43. minucie obrońca Brandon Carlo zdobył dopiero swojego drugiego gola w play-offach NHL. Po jego strzale z dystansu krążek odbił się od jednego z graczy rywali i wpadł do siatki pod ręką bramkarza Blues Jordana Binningtona. Swoje pierwsze trafienie w play-offach Carlo zaliczył w meczu numer 4 finału.
A później był jeszcze debiutancki gol w rozgrywkach o Puchar Stanleya Karsona Kuhlmana, którego w ogóle mało kto spodziewał się na lodzie. Trener Bruce Cassidy w piątym meczu finału w czwartek zdecydował, że odsuwając od składu Davida Backesa zastąpi go siódmym obrońcą, a nie dwunastym napastnikiem. Tym razem jednak postawił na gracza ataku i dzięki temu Kuhlman dostał szansę występu po raz pierwszy od 30 kwietnia. To była znakomita decyzja, bo w 51. minucie 23-latek popisał się perfekcyjnym uderzeniem w samo "okienko" bramki Binningtona i podwyższył na 3:0.
Gospodarze nieco ponad 100 sekund później zmniejszyli straty, choć początkowo nikt tego nie zauważył. Po strzale Ryana O'Reilly'ego odbitym przez Tuukkę Raska gra toczyła się dalej aż do uwolnienia Bruins, ale nagle w hali zabrzmiała syrena sygnalizująca gola. Sygnał dali sędziowie wideo z "pokoju sytuacyjnego" w Toronto, którzy w powtórce dostrzegli, że Rask odbił krążek już za linią bramkową. Jeśli jednak Blues liczyli, że gol na 1:3 będzie początkiem ich pościgu, to te nadzieje szybko zgasły, bo już po kolejnych dwóch minutach David Pastrňák wykorzystał znakomite podanie od Marchanda i zdobył czwartego gola dla gości. A w końcówce jeszcze nagrodę za swoje poświęcenie dostał Zdeno Chára. Gdy Binningtona nie było już w bramce, Słowak wystrzelił krążek z własnej tercji obronnej i trafił do siatki, ustalając wynik na 5:1 dla gości. Kapitan Bruins nadal gra z pełną osłoną na twarz, wynikającą z tego, że w czwartym spotkaniu finałowym doznał złamania szczęki w wyniku uderzenia krążkiem w twarz.
Bruins w szóstym meczu, który mógł zakończyć ich sezon, mieli także innych bohaterów. Pierwszą gwiazdą spotkania wybrany został Rask, który obronił 28 strzałów. A gdy i on nie dał rady, w drugiej tercji podczas gry w przewadze Blues, uratował go Charlie McAvoy. Po strzale Alexa Pietrangelo krążek przeleciał już za plecy fińskiego bramkarza, ale obrońca Bruins zbił go z powietrza i sprawił, że gospodarze nie wyrównali na 1:1. McAvoy grał wczoraj najdłużej ze wszystkich zawodników swojego zespołu, wykonał najwięcej ataków ciałem (5) i zaliczył jeden odbiór krążka.
Fantastyczna interwencja Charlie'ego McAvoya za plecami bramkarza
- Mamy to szczęście, że zagramy teraz mecz numer 7 - powiedział McAvoy po meczu. - Będzie tak, jak zawsze. Dużo się będzie działo. To jest rollercoaster i trzeba nim jechać. Siódmy mecz zostanie rozegrany w nocy ze środy na czwartek polskiego czasu. Co ciekawe, choć Bruins grają już 17. finał do czterech zwycięstw w swojej bogatej historii, to dopiero po raz drugi rozstrzygną go w siedmiu spotkaniach. Poprzednio zdarzyło się to w 2011 roku, gdy rywalizowali z Vancouver Canucks i wygrali decydujący mecz na wyjeździe 4:0. To także do dziś ostatni w ogóle mecz numer 7 w finale Pucharu Stanleya.
St. Louis Blues zdają sobie sprawę, że zmarnowali wczoraj znakomitą okazję. W historii finałów NHL siedem zespołów niżej notowanych po sezonie zasadniczym zdobywało Puchar Stanleya prowadząc w finałowej rozgrywce 3-2, tak jak oni do wczoraj. Sześć z nich zrobiło to jednak wygrywając u siebie mecz numer 6, a tylko jednej drużynie udało się po porażce u siebie w szóstym spotkaniu wygrać siódmy mecz na wyjeździe. Dokonali tego w 1945 roku Toronto Maple Leafs w rywalizacji z Detroit Red Wings.
Ryan O'Reilly liczy, że jego zespół będzie drugim, który to osiągnie. - Musimy zapomnieć o tej porażce i być gotowi na następny mecz - mówi. - Może taka jest nasza historia. Jesteśmy pewni siebie i świetnie gramy na wyjazdach. Może musimy to zrobić właśnie na wyjeździe.
St. Louis Blues - Boston Bruins 1:5 (0:1, 0:0, 1:4)
0:1 Marchand - Pastrňák - Krug 08:40 (w podwójnej przewadze)
0:2 Carlo - DeBrusk 42:31
0:3 Kuhlman - Krejčí 50:15
1:3 O'Reilly - Pietrangelo - Perron 52:01
1:4 Pastrňák - Marchand - Kuraly 54:06
1:5 Chára 57:41 (pusta bramka)
Strzały: 29-32.
Minuty kar: 20-10.
Widzów: 18 890.
Stan rywalizacji: 3-3.
Siódmy mecz w nocy ze środy na czwartek polskiego czasu w Bostonie.
Komentarze