Krajczi: Harówka się opłaciła
Robert Krajczi, skrzydłowy Aksam Unii, okupił niedzielne spotkanie z Comarch Cracovią urazem barku. Jego zespół wygrał z Pasami 6:3. - Zapracowaliśmy na to zwycięstwo. Teraz muszę zrobić wszystko, by we wtorek wystąpić w meczu z Zagłębiem - zapewnił.
Biało-niebiescy po piątkowej porażce z GKS Tychy wyciągnęli wnioski i w niedzielę przełamali kompleks Cracovii, z którą nie wygrali w lidze od 494 dni. - Zasłużyliśmy na to zwycięstwo, bo byliśmy zespołem o klasę lepszym. Harowaliśmy na każdym centymetrze lodu i graliśmy bardzo ofiarnie. Opłaciło się - wyjaśnił 30-letni Słowak, który zaznaczył, że doskonale pamięta spotkanie z 21 września 2010 roku: - To był wyjazdowy mecz, jeszcze za kadencji Ladislava Spisiaka. Wygraliśmy wówczas 3:1, a ja strzeliłem dwie bramki.
W niedzielę prawoskrzydłowy również wpisał się na listę strzelców. - Otrzymałem dobre podanie od Lukasza Rzihy i musiałem posłać gumę do siatki. Muszę jednak przyznać, że mogłem jeszcze strzelić co najmniej jednego gola - przyznał Krajczi.
W 59. minucie napastnik biało-niebieskich został sfaulowany przez Nicolasa Bescha i opuścił taflę, trzymając się za bark. - Besch nie chciał mnie powstrzymać tylko uszkodzić. Po jego uderzeniu kijem wyrósł mi na barku krwiak. Zrobię jednak wszystko, by zagrać we wtorek z Zagłębiem - stwierdził.
- Moje zachowanie było nieprofesjonalne - przyznał Nicolas Besch. Podkreślił też, że nie wytrzymał meczowego napięcia. - Byłem wściekły i nie opanowałem emocji, ale muszę przyznać, że rywale również mnie nie oszczędzali, dostałem przecież kijem w twarz. Jednak każdy zawodnik powinien być przygotowany na to, że rywal może zagrać nieczysto - dodał.
Reprezentant Francji od razu zjechał z lodu i udał się do szatni. - Nie zamierzałem dyskutować z sędziami, wiedziałem, że źle zrobiłem i zaakceptowałem ich decyzję. Z tego, co wiem, to we wtorek będę mógł zagrać z Tychami - wyjaśnił.
Komentarze