Jan Daneček: Chciałbym, abyśmy awansowali do czołowej szóstki
O grze w jednej z najlepszych juniorskich lig na świecie, o marzeniach, które przerwała kontuzja i o szansach biało-niebieskich na wejście do czołowej szóstki rozmawiamy z napastnikiem Unii Janem Danečkiem.
HOKEJ.NET: - Zaczniemy dość sztampowo, jak trafiłeś do Unii?
Jan Daneček, napastnik Unii Oświęcim: - Grałem w AZ Hawierzowie i mój kontrakt dobiegł końca. Dowiedziałem się od znajomych menedżerów, że czeski trener, pracujący w Polsce, szuka napastnika do swojego zespołu. Skontaktował się ze mną Jano Klich i doszliśmy do porozumienia z Unią.
W tym sezonie w barwach AZ-etu rozegrałeś tylko 7 spotkań.
- Miałem słaby początek tego sezonu, grałem w drugiej piątce, ale działacze nie byli ze mnie zadowoleni. Zaproponowali mi pozostanie, ale na gorszych warunkach. Nie przystałem na to rozwiązanie i musiałem sobie poszukać nowego klubu.
Miałeś okazję zagrać z reprezentantem Polski Aronem Chmielewskim?
- Tak. Graliśmy razem w trzech, a może nawet czterech meczach. Jest to dobry napastnik, który ma spory potencjał i wciąż chce się rozwijać. W Trzyńcu konkurencja jest spora, dlatego Aron często występuje w zespole farmerskim, a takim właśnie jest AZ Hawierzów. Z dobrych źródeł, czyli od ojca, który jest trenerem AZ-etu i brata Lukáša, który jest tam pierwszym bramkarzem, wiem, że Chmielewski radzi sobie naprawdę dobrze.
Jeśli jesteśmy już przy Twoim bracie, to warto przypomnieć, że był on o krok od podpisania kontraktu z Unią w sezonie 2012/2013.
- Zgadza się. Wtedy działacze zdecydowali się zakontraktować bramkarza pochodzącego z Poruby Dalibora Sedlářa. Bratu się nie udało, mnie już tak (śmiech).
Wróćmy do Unii. Nie miałeś obaw związanych z tym transferem?
- Początkowo trochę obawiałem się przeprowadzki do nowego klubu. Wiadomo każdemu zawodnikowi zmieniającemu otoczenie towarzyszy taka niepewność. Każdy z nas zastanawia się, jak to się wszystko potoczy.
I jak się potoczyło?
- Nie mogę na nic narzekać. Aklimatyzacja przebiegła bardzo szybko. Znałem się wcześniej z Lubomirem Vosatką, Michalem Fikrtem i wyglądało to lepiej niż mi się na początku wydawało. Wierzę, że uda nam się awansować do tej czołowej szóstki i spełnić ten cel, który został postawiony przed zespołem.Od samego początku staram się tutaj grać z sercem.
Znałeś wcześniej Josefa Doboša?
- Nie. Trener Doboš na początku bardzo mi pomógł, zwłaszcza jeśli chodzi o sferę komunikacyjną. Choć z drugiej strony muszę przyznać, że język polski jest bardzo podobny do gwary morawskiej. Teraz nie mam już większych problemów z tym, żeby się porozumieć.
Póki co w barwach Unii rozegrałeś 18 spotkań, w których zdobyłeś 8 bramek i zaliczyłeś 16 asyst. Jak ocenisz ten dorobek?
- Większość punktów zdobyłem ze słabszymi drużynami i mam tego świadomość. Chcę grać z korzyścią dla zespołu i pomagać mu w starciach zarówno z mocniejszymi, jak i słabszymi rywalami. Przyznam, że nie analizuję swoich indywidualnych statystyk. Liczy się dla mnie dla mnie dobro zespołu.
Do zespołu wkupiłeś się dwiema bramkami w wyjazdowym meczu z Orlikiem Opole.
- Pamiętam te mecz. Przegrywaliśmy 0:1, ale ostatecznie wygraliśmy 4:1. To było dobre spotkanie, choć mieliśmy spore problemy ze skutecznością. Dwa razy znalazłem sposób na ich amerykańskiego bramkarza Johna Murraya. Za pierwszym razem przepuściłem mu gumę między parkanami, a za drugim uderzyłem po długim rogu.
Teraz Orlik to Wasz główny rywal do tego szóstego miejsca...
- Patrząc na poprzednie mecze i okoliczności w jakich przegrywaliśmy, to tych punktów powinniśmy mieć znacznie więcej. Myślę tutaj choćby o ostatnim starciu z Cracovią, gdzie byliśmy lepsi, a przegraliśmy po rzutach karnych. Tak samo było przecież z Podhalem. Tylko na tych dwóch meczach straciliśmy cztery punkty.
Gdyby sportowe szczęście dopisało, to bylibyśmy spokojnie na piątym miejscu, a tak czujemy na swoich plecach oddech Opola. Ważne jest to, żebyśmy w kolejnych spotkaniach punktowali i skutecznie mu uciekali. Niezwykle ważny będzie niedzielny mecz właśnie z opolanami.
W Unii byłeś ustawiony na skrzydle i na środku. Na której pozycji czujesz się lepiej?
- Jestem uniwersalnym zawodnikiem. W 1.lidze czeskiej grałem jako skrzydłowy, ale gdy z powodu kontuzji wypadł nam środkowy, nie miałem większych problemów z przystosowaniem się do nowej pozycji.
W Polsce lepiej czuję się na środku. Wynika to z kilku faktów. Lubię być przy krążku, rozegrać go, a gdy nadarzy się okazja to także strzelić...
Ale przy wznowieniach można dostać też mocno po palcach...
- Prawda, przekonałem się o tym w spotkaniu z Podhalem Nowy Targ. Ale takie jest ryzyko gry na tej pozycji.
Wróćmy do Twojej przeszłości. Występowałeś w jednej z najlepszych lig juniorskich Quebec Major Junior Hockey League, która rok rocznie dostarcza wielu zawodników do NHL. Ostatecznie nie byłeś draftowany.
- Grałem tam przez dwa sezony. Najpierw w Victoriaville Tigres (106 meczów, 39 bramek i 41 asyst), a potem w Shawinigan Cataractes (14 spotkań, 8 goli i 9 podań), jednak nie przystąpiłem do draftu ze względu na kontuzję i operację barku. W tej lidze miałem okazję zagrać naprzeciw hokejowych wirtuozów takich jak Sidney Crosby, Claude Giroux, czy David Krejčí. Każdy z nich jest obecnie liderem swojego zespołu.
Z perspektywy czasu możesz żałować, że ten uraz przytrafił Ci się właśnie wtedy.
- Przeszedłem przez wszystkie szczeble reprezentacji juniorskich w Czechach. Szkoda, że nie udało mi się wypłynąć na szersze wody, bo marzeniem każdego zawodnika jest gra w lidze NHL.
Po operacji i rehabilitacji podpisałem dwuletni kontrakt z Trzyńcem i znowu doznałem tej przeklętej kontuzji. Moja kariera wyhamowała.
Czego można Ci teraz życzyć?
- Tego, żeby Unia weszła do tej szóstki i pokazała się z dobrej strony w fazie play-off.
Rozmawiał Radosław Kozłowski
Komentarze