Krajči: Przyjeżdżamy, aby zagrać dobre mecze
Już jutro w Tychach rozpoczną się mecze drugiej rundy Pucharu Kontynentalnego. Jednym z rywali GKS-u Tychy będzie mistrz Rumunii Dunărea Gałacz. O sile ofensywnej tego zespołu stanowi znany z polskich lodowisk Robert Krajči. 34-letni Słowak w 8 meczach tego sezonu zdobył 8 bramek i zaliczył 9 asyst.
fot: archiwum zawodnika
HOKEJ.NET: - Znów wracasz do Polski. Tym razem w barwach dość egzotycznej drużyny...
Robert Krajči, napastnik Dunărei Gałacz: - Ale za to od razu na lodowisko wielkiego rywala (uśmiech). Podczas mojej gry w Unii Oświęcim, to właśnie GKS był naszym największym rywalem. Spotkaniom obu ekip zawsze towarzyszył specyficzny klimat. Kibice głośno wspierali swój zespół i spodziewam się, że teraz też będzie podobnie.
Działacze klubu postawili przed Wami jakiś konkretny cel?
- Nie da się ukryć, że zdecydowanymi faworytami są GKS Tychy i Coventry Blaze. To właśnie między nimi rozstrzygnie się kwestia awansu do kolejnej fazy. A my? Cóż, przyjeżdżamy, aby zagrać fajne mecze i pokazać się z dobrej strony.
Jak wygląda poziom rumuńskiej ligi?
- Nie jest to mocna liga i tego nie da się ukryć. Występuje w niej sześć drużyn, z czego dwie rywalizują o krajowy prymat. To nasz zespół i Steaua Bukareszt. Oczywiście rumuńskimi zespołami są również Corona Braszów i HSC Csíkszereda, ale one skupiają się głównie na rywalizacji w lidze MOL, a u nas wystawiają głębokie rezerwy.
Jeśli chodzi natomiast o ilość spotkań, to w sezonie zasadniczym czekać nas będzie 40 meczów. Potem zagramy w play-offach i zrobimy wszystko, by sięgnąć po tytuł mistrzowski.
Jak będzie? Zobaczymy. Działacze mają też plany, aby dołączyć do znacznie silniejszej ligi MOL.
Wasz skład oparty jest głównie na zawodnikach rumuńskich. Jest też kilku Ukraińców i Słowaków.
- Dokładnie. Ciekawostką jest fakt, że naszej bramki przeważnie strzeże 45-letni Viorel Radu, którego żartobliwie nazywamy rumuńskim Dominikiem Haškiem. W obronie gra między innymi mój rodak Juraj Ďurkech i potężnie zbudowany Ukrainiec Kostiantyn Riabenko. Z kolei w ataku jedną z głównych postaci jest Serhij Czernenko.
Jaki hokej dominuje w Rumunii? Czytałem, że kluby często zapominają o dyscyplinie taktycznej i koncentrują się wyłącznie na ofensywie.
- Rzeczywiście, jest w tym wiele prawdy. Każdy z zespołów w pierwszej kolejności myśli o zdobywaniu bramek. Ostatnio rozmawiałem z miejscowymi zawodnikami i powiedzieli mi, że liga rumuńska ostatnio poszła o krok do przodu.
Grałeś przez dwa lata w polskiej lidze, załóżmy więc czysto hipotetycznie: gdyby Twój obecny zespół dołączył do naszych rozgrywek, to o jakie miejsca by walczył?
- Myślę, że plasowałby się raczej w dolnych rejonach tabeli. Na pewno poniżej szóstego miejsca.
Jeszcze w poprzednim sezonie z powodzeniem występowałeś słowackim ekstraligowcu MsHK Żylina. Dlaczego nie przedłużono z Tobą kontraktu?
- Dobre pytanie. I powiem szczerze, że sam tego nie wiem. Jeszcze w maju działacze przekonywali mnie, że podpiszą ze mną kontrakt. Jednak wtedy w klubie ciężko było z pieniędzmi. W sierpniu nikt z otoczenia Żyliny już się ze mną nie skontaktował.
Później wyjechałeś do Kazachstanu i miałeś grać w Bejbarysie Atyrau.
- Tak, ale tam również pojawił się problem, bo ten klub długo nie mógł dostać licencji. Dlatego znów musiałem poszukać sobie nowego miejsca.
Sezon rozpocząłeś w słowackim pierwszoligowcu HC Detva u boku swojego znajomego Lukáša Říhy. Potem trafiłeś do Dunărei Gałacz...
- Skontaktowałem się Lukášem i zapytałem, czy w klubie nie potrzebują napastnika, który potrafi strzelać bramki. Przyjechałem na treningi, ustaliliśmy z szefostwem warunki kontraktu i tak to się zaczęło. W kontrakcie zawarliśmy jednak klauzulę, że jak dostane lepszą propozycję finansową, to będę mógł odejść.
I pojawiła się ona bardzo szybko, bo w barwach Detvy rozegrałem zaledwie dwa spotkania. Później Zadzwonił do mnie prezes Dunărei i w zasadzie już przez telefon dogadaliśmy szczegóły mojego kontraktu.
Przeglądałem Twój profil na facebooku i znalazło się tam zdjęcie środka transportu, jakim pojechaliście na jeden z meczów.
- No tak (śmiech). Na jedno ze spotkań pojechaliśmy busikiem, podobnym do tych, które kursują na trasie Oświęcim-Kraków. Nasz przewoźnik miał pewne problemy z taborem i było to jedyne możliwe rozwiązanie.
Rozmawiał Radosław Kozłowski
Komentarze