Hokej czasami boli
Michał Woźnica przechodzi rehabilitację po kolejnej ciężkiej kontuzji. 33-letni skrzydłowy znalazł czas i udzielił „Gazecie Wyborczej” niezwykle szczerego wywiadu. Jakie kwestie poruszył?
Dla wielu kibiców trójkolorowych „Wozik” jest symbolem klubu. Graczem, który świetnie kontynuuje tradycje rodzinne i jest żywym przykładem na to, że hokej potrafi uzależnić, ale też powodować ogromny ból.
W meczu z PGE Orlikiem Opole został ostro zaatakowany przez Jareda Browna. Spadł mu kask, wpadł na bandę i doznał ciężkiej kontuzji.
– Miałem złamany oczodół, który jak zawsze trzeba było wyciągać drutem, żeby wrócił na swoje miejsce. Potem niestety wdało się jakieś zakażanie, więc dostałem antybiotyki. Jednym słowem: norma – mówił bez ogródek.
Woźnica przez całą dotychczasową karierę był wierny jednemu klubowi. Ale trener ekipy z de Gaulle'a Jiří Šejba tuż przed rozpoczęciem rozgrywek zakomunikował mu, że nie widzi dla niego miejsca w składzie.
– Miałem nawet ofertę z innego klubu, ale coś nie mogę sobie wyobrazić siebie w koszulce innego zespołu. Nie potrafiłbym też zrobić tego mamie, która najpierw ściskała kciuki za męża, a teraz za syna. Nie chciałbym, żeby musiała wysłuchiwać jakiś przykrych uwag na mój temat – zaznaczył „Wozik”.
– Jestem wychowankiem GKS-u, a takich zawodników zawsze traktuje się inaczej. No bo to przecież wychowanek. Jak nie ma pieniędzy, to poczeka dłużej. Jak brakuje, to zadowoli się połową. No przecież nie odejdzie – dodał.
Sam zawodnik zdaje sobie sprawę, że konkurencja w zespole jest ogromna. Nie chce być jednak „zapchaj dziurą” tylko ważną częścią drużyny.
Komentarze