Hokej wciąż ewoluuje
– Chciałbym, aby moi podopieczni patrzyli przede wszystkim na dobro zespołu, a nie grali tutaj głównie dla pieniędzy. Może brzmi to trochę patetycznie, ale bez wspólnego celu i wspólnego ducha, ciężko coś w hokeju osiągnąć – powiedział nam Roman Stantien, nowy trener Re-Plastu Unii Oświęcim.
HOKEJ.NET: – Zacznę nietypowo. Skąd wziął się pana pseudonim „Bobo”?
Roman Stantien, nowy trener Unii Oświęcim: – Wymyślili go moi koledzy w oparciu o amerykańskie standardy (śmiech). W Stanach Zjednoczonych często używa się zdrobnień imion, na przykład na Anthony'ego mówi się Tony, z kolei Roberta nazywa się Bobem albo Bobbym. Natomiast moi znajomi z Romana zrobili – „Bobo”. Trochę to pomieszane, ale tak już zostało.
Urodził się Pan w Czechach, ale występował Pan w reprezentacji Słowacji. Pana serce jest chyba podzielone?
– Waldek Klisiak na konferencji powiedział, że jestem Czechosłowakiem i tak też się czuję. Urodziłem się w Kyjovie na Morawach, w rodzinnym mieście mojej mamy. Z kolei mój tata jest Słowakiem, więc rachunek pokazuje, że jestem prawdziwą mieszanką tych narodowości.
Odkąd skończyłem dwa lata zaczęliśmy się przeprowadzać i mieszkaliśmy w różnych hokejowych miastach: we Vsetinie, Czeskich Budziejowicach czy Vitkovicach. Sam też grałem zarówno w Czechach, jak i na Słowacji.
Zdobył Pan sześć mistrzostw Czech i dwa mistrzostwa Słowacji. Można było „wycisnąć”coś jeszcze?
– Jestem zadowolony z tej kariery. Hokej dalej mnie bawi, dlatego po zakończeniu etapu zawodniczego zdecydowałem się zostać trenerem.
Miał pan okazję przez cztery sezony pracować w KHL z niezwykle wymagającymi czeskimi szkoleniowcami: Rostislavem Čadą i Milošem Říhą. Ten drugi pracował w KHL przez ponad dziesięć lat i teraz jest selekcjonerem reprezentacji Czech.
– Obaj byli niesamowicie wymagającymi szkoleniowcami. Gdy dostałem szansę pracy u ich boku, to chciałem „wyciągnąć” od nich jak najwięcej. Obserwowałem jak prowadzą treningi, jak zachowują się w konkretnych sytuacjach i jak reagują na rozwój wydarzeń na lodzie. Naprawdę dużo się od nich nauczyłem.
Nie spodziewałem się jedynie tego, że w ciągu dziesięciu lat hokej tak mocno ewoluuje. Musisz uczyć się cały czas, ale uwierz mi, że naprawdę trudno nadążyć za wszystkimi trendami. Obecnie z hokejem jest jak z sekcją zwłok. Każdy element skrupulatnie rozbiera się na czynniki pierwsze i głęboko się analizuje. Często mówi się, że w meczach dwóch wyrównanych ekip o losach spotkania decydują detale. Może to wyświechtane słowa, ale naprawdę tak jest.
Niedawno postawił pan na samodzielną pracę. Najpierw prowadził pan ekipę z Dubnicy, a ostatnio HK Poprad.
– Szczerze mówiąc, to myślałem, że moja współpraca z ekipą z Popradu będzie dłuższa. Szefostwo zdecydowało się obrać inną strategię, inną drogę i musiałem to zaakceptować.
Trochę to dziwne, bo pana zespół sprawił sporą niespodziankę, eliminując w ćwierćfinale HC Koszyce 4:2.
– Nie byliśmy faworytami tej rywalizacji, bo Koszyce należą do najbogatszych drużyn na Słowacji. Nasz budżet a ich, to dwie różne bajki.
Czytałem nieco żartobliwe komentarze, że jedna bądź dwie piątki Koszyc kosztują tyle, ile cały zespół Popradu.
– Jest trochę w tym żartu, ale też wiele prawdy. HC Koszyce to słowacki top. To zespół, który może pozwolić sobie na zakontraktowanie świetnych zawodników, którzy mają w swoim CV wiele występów w czołowych ligach europejskich.
A czego zabrakło, by wygrać półfinałową rywalizację z Bańską Bystrzycą?
– W sezonie regularnym wygraliśmy z Bystrzycą więcej meczów niż z innymi zespołami. To zespół, który miał pięć piątek. Ostatni raz widziałem takie coś, gdy pracowałem jeszcze w KHL. W CSKA Moskwa trenerzy mieli do dyspozycji trzy podstawowe piątki i dwie „rezerwowe”. Tylko między tymi 10 facetami, a kluczowymi zawodnikami nie było praktycznie żadnej różnicy.
Teraz podjął pan nowe wyzwanie, a jest nim praca w Unii Oświęcim. Trzon zespołu jest, ale trzeba jeszcze dołączyć kilka potrzebnych elementów.
– Cieszę się, że podpisałem dwuletnią umowę, w której znalazła się też opcja przedłużenia o kolejny rok. Widzę, że klub ma prężnego sponsora, wspiera go też miasto. Widać, że jest tutaj chęć zbudowania zespołu, który z roku na rok będzie walczył o wyższe cele. Przed nami kawał roboty do wykonania.
Owszem można pozyskać wielu dobrych zawodników, ale nie jest to gwarancją odniesienia sukcesu. Fajnie, że działacze myślą dokładnie w taki sam sposób.
Jaki hokej pan preferuje? Jak będzie grała Unia pod pana batutą?
– Chciałbym, aby grała jak najlepiej (śmiech). Według mnie w hokeju przestają obowiązywać już starsze zasady mówiące o tym, że któryś z zespołów gra defensywnie, a któryś ofensywnie. Teraz wszyscy bronią i wszyscy atakują, ale każdy ma w tej piątce swoją robotę do wykonania.
Na Słowacji trwają Mistrzostwa Świata Elity. W pojedynkach tych najlepszych ekip o losach meczu decydują nie szczegóły, ale szczególiki. Moment zawahania, o jeden zwód za dużo, czy dobra dyspozycja jednego zawodnika w danym dniu – to wszystko może okazać się tym detalem.
Sporą uwagę trzeba przywiązywać do analizy gry. Nie mówię tylko o swoim zespole, ale przede wszystkim rywali. Trzeba dostrzec jak przeciwnicy poruszają się na lodzie, w których sektorach jest nieco więcej miejsca, jak rozgrywają przewagi i w jaki sposób bronią. Musisz wykorzystać każdy nawet minimalny błąd w ich ustawieniu.
To, że przewagi są elementem decydującym wiemy nie od dziś. W poprzednim sezonie z tym elementem w Unii było różnie: nieźle w sezonie zasadniczym, a w play-offach nieco słabiej. Jak go poprawić?
– To była jedna z rzeczy, która u mnie w Popradzie, jak i w Unii nie szła. W Popradzie w trakcie sezonu doszło do przebudowy zespołu. 12 zawodników przyszło do klubu, część odeszła, dlatego te formacje specjalne trzeba było przebudować. Tak sobie myślę, że w półfinałowych starciach z Bańską Bystrzycą zabrakło nam trochę zgrania.
Niemniej pamiętajmy, że każdy kij ma dwa końce. Do przewag i osłabień musisz mieć odpowiednich graczy. Zawodnika, który skończył 25 lat i jest napastnikiem o raczej defensywnej charakterystyce, nie nauczysz w rok czy dwa gry w przewadze. Nie możesz liczyć na to, że to właśnie on w kluczowym momencie zdobędzie bramkę.
To dokładnie tak, jak w szkole. Ktoś ma większe predyspozycje do nauki matematyki, a ktoś jest lepszy z języków obcych. Tak samo jest z hokeistami. Mało jest ludzi, którzy świetnie radzą sobie na każdej życiowej kanwie.
W najlepszych ligach i reprezentacjach prowadzi się dokładny skauting. Tworzy się listy z nazwiskami graczy i ocenia się ich umiejętności. Z pewnymi cechami trzeba się po prostu przyjść na ten świat.
Mówi się, że ofensywnie usposobieni obrońcy muszą urodzić się albo w Ameryce Północnej albo w Skandynawii.
– Bo to prawda. Finowie i Szwedzi mają do tego świetnie predyspozycje, Amerykanie i Kanadyjczycy również. Rosjanie w ostatnim czasie także zaczęli przywiązywać większą uwagę do szkolenia ofensywnie usposobionych defensorów. Taki gracz musi dysponować dobrym otwierającym podaniem, ponadprzeciętnym prowadzeniem krążka, powinien też być kreatywny i potrafić zarówno uderzyć, jak i wrzucić gumę na bramkę.
W Popradzie też miałem fińskiego defensora i znakomicie wpisywał się w te kryteria.
Był nim Joona Erving.
– Dokładnie, ale z tego co wiem zostaje w Popradzie na kolejny sezon.
Cóż, jeszcze kilkanaście lat temu zadaniem obrońcy było przede wszystkim to, że miał on dobrze bronić, potrafić grać ciałem i mieć potężny strzał z dystansu. Jak już powiedziałem wcześniej, hokej mocno ewoluował.
W Popradzie miał pan też dobrego bramkarza Tomáša Vošvrdę, który wielokrotnie ratował wam skórę. Czy w Oświęcimiu będzie pan szukał golkipera o podobnej charakterystyce?
– To prawda, Vošvrda był naszym ważnym punktem. To bramkarz, który ciężko pracuje na treningach i wciąż chce podnosić swoje umiejętności. Potrafi też poświęcić się dla zespołu i ma mocną psychikę. Owszem na początku mu nie szło i pojawiały się głosy, że może warto mu podziękować za współpracę. Tomáš nie przejął się tym faktem i pokazał, że ma jaja.
Przy sprowadzeniu bramkarza musisz patrzeć na różne aspekty, zrobić coś na wzór analizy SWOT. Poznać jego mocne, ale też te słabsze strony. Zresztą nie od dziś mówi się, że dobry bramkarz to 60 procent drużyny. Ma on dać jakość.
Oczywiście o tej porze roku bardzo dobrzy bramkarze mają już podpisane umowy, ale na rynku transferowym wciąż jest kilka ciekawych nazwisk. Postaramy się dokonać jak najlepszego wyboru.
Kadra zespołu na razie nie jest zbyt liczna. Na konferencji prasowej mówił pan, że przed startem rozgrywek potrzebuje pan 25 przygotowanych zawodników.
– To prawda. Byłoby bardzo dobrze, gdyby do momentu przygotowań na lodzie nasz skład liczył 20 graczy. Kolejnych zatrudnimy po obserwacjach. Popatrzymy na charakterystykę graczy i dobierzemy takie ogniwa, jakich w zespole brakuje.
Chciałbym, aby moi podopieczni patrzyli przede wszystkim na dobro zespołu, a nie grali tutaj głównie dla pieniędzy. Może brzmi to trochę patetycznie, ale bez wspólnego celu i wspólnego ducha, ciężko coś w hokeju osiągnąć.
Czy wie pan już, ile rozegracie sparingów?
– Powiem szczerze, że to w tej chwili bardzo trudne pytanie. Większość czołowych ekip ze Słowacji już od lutego ma gotowe plany sparingowe. Wiemy, że na pewno wystąpimy w turnieju w Opawie, a pozostałych rywali będziemy systematycznie szukać.
Nie da się ukryć, że mecze kontrolne mają sprawdzić to, jak poszczególni zawodnicy wywiązują się z zadań taktycznych, jak radzą sobie podczas rywalizacji. Często zdarza się tak, że ktoś jest najlepszy na treningu, a w meczu nie potrafi sobie poradzić.
Pana syn – Patrik w sezonie 2015/2016 występował w Polskiej Hokej Lidze w barwach JKH GKS-u Jastrzębie. Co mówił o naszych rozgrywkach?
– Gdy tu grał, to w lidze były cztery mocne drużyny, a różnica między pozostałymi ekipami była spora. Ale od tamtego czasu poziom polskiej ligi się podniósł, o czym mogą świadczyć choćby wyniki osiągane przez Wasze zespoły.
Różnica między polską a słowacką czołówką nie jest już tak duża, o czym mogą świadczyć wyniki osiągane choćby w turniejach. W stosunku do czeskich ekip polskie drużyny też zanotowały postęp.
A co przekazał panu Robert Kaláber?
– Ostrzegał mnie, że jest to trudna liga i że łatwo można się tutaj „przejechać”. Wspomniał też o tym, że często dochodzi do konfliktów na linii zawodnicy, trenerzy – sędziowie. Ale tak jest chyba wszędzie (śmiech).
W zespole jest kilka znajomych twarzy. Z dyrektorem sportowym Waldemarem Klisiakiem spotkał się pan w czeskiej ekstralidze, z kolei z Michalem Fikrtem w słowackiej.
– Waldek grał w Vitkovicach, a ja we Vsetinie, z kolei gdy występowałem w Slovanie natrafiłem „Fikiego”. Świat jest już tak mały, że nie wiesz, kogo spotkasz w przyszłości. Mogę zapewnić, że problemów z aklimatyzacją w klubie na pewnie nie będę miał.
Kojarzy Pan zawodników z obecnego składu Unii?
– Wiem, że czołowym zawodnikiem poprzedniego sezonu był Andrej Themár. W Unii od lat występuje też Peter Tabaček, z jego starszym bratem Janem często graliśmy przeciwko siebie. Pozostałych chętnie poznam.
Rozmawiał: Radosław Kozłowski
Komentarze