Jak trener Matczak zepsuł Sobeckiemu urodziny
Sporej niespodzianki doczekali się kibice zgromadzeni na trybunach. Przyszli obejrzeć zwycięstwo lekkie, łatwe i przyjemne, a tymczasem ich pupili pokonała drużyna, która poniosła osiem porażek z rzędu, a ostatnią wygraną na wyjeździe zanotowała 24 listopada. Do tego wcale nie potrzebowała grać wspaniale, żeby nastrzelać GKS-owi tyle bramek.
Mimo plagi kontuzji, który od dłuższego czasu trapi miejscowy team, wyniki zdawałyby się wskazywać, że nie ważne kto zagra, a kto nie - obojętnie jakim składem, tyszanie z pojedynków wychodzili obronną ręką.
Tymczasem dzisiaj zawodnicy grali tak, jakby na zimno skalkulowali sobie, że przy tak małej publiczności nie będzie miał kto później opowiadać o ich poczynaniach.
Spotkanie zaczęło się od kary dla Śmiełowskiego, którą nie zwiastowała jednak nadciągającej burzy - tylko Lipina na poważnie zagroził Sobeckiemu. Chwilę później na horyzoncie pojawiły się jednak chmury - Bacul nie opanował krążka w środkowej części, ale tym razem jeszcze Sobeckiemu udało się powstrzymać kontrującego Urbanowicza. Grzmieć zaczęło w 10 minucie, kiedy Kowalówka spokojnie objeżdżał sobie bramkę gospodarzy, po czym zagrał do wspomnianego Urbanowicza - pierwszy strzał Sobecki obronił rakiem, krążek jednak zamiast się w nim usadowić odbił się przed bramkę i tym razem uderzenie na drugi słupek przyniosło efekty.
GKS odpowiadał nieporadnie - Bagiński niczym baletnica tańczył przy bandzie z Kąkolem i Dąbkowskim, ale nie miał do kogo podać i z akcji nic nie wyszło. W 17 minucie Witecki popychany przez obrońcę strzelał łapiąc równowagę na jednej nodze, ale nie miał dziś szczęścia.
Ataki gości były dużo precyzyjniejsze - raz po raz groźnie kontrowali, imponując spokojem i wyrachowaniem, jakby chcieli udowodnić, że powinni z gospodarzami zamienić się miejscem w tabeli.
Tuż przed końcem, gdy na karze przebywał Woźnica, Grzegorz Piekarski zdecydował się uderzyć z niebieskiej, a gdy Sobecki zaczął się rozglądać za krążkiem, za jego plecami zapaliło się zielone światełko.
Na początku kolejnej odsłony Proszkiewicz mógł wlać nadzieję w serca tyszan, ale kunsztem przy strzale w okienko popisał się Kosowski.
W 25 minucie pomylił się sędzia, który po wejściu ciałem nałożył na Wołkowicza karę za zahaczanie i po 70 sekundach było już 3-0, kiedy Lipina skierował krążek do siatki po strzale Zdráhala.
Dopiero wtedy tyszanie poirytowani obrotem sprawy z furią zaatakowali gości - podanie na wolne pole otrzymał Proszkiewicz, który mimo tego, że obrońca blokował mu kija, strzałem w długi róg zdobył premierowe trafienie. Do roboty zabrał się wreszcie pierwszy atak, najpierw bliski zdobycia kontaktowego gola był Paciga, który dobijał uderzenie Bacula, następnie Bacul dojrzał Sokoła, który uderzał z niebieskiej, a na końcu Parzyszek wymanewrował defensywę JKH, ale nikt nie przerzucił krążka nad leżącym Kosowskim. Po kilkudziesięciu sekundach Kosowski leżał ponownie - Witecki od własnej tercji popisał się solówką i nagrał gumę wzdłuż bramki, jednak ani Galant, ani Krzak nie skierowali krążka do pustej bramki.
W ostatniej tercji równie dobrych okazji zabrakło, bo tyszanie jakby pogodzili się z porażką - wydawało się, że skoro zaczną od dwóch minut w przewadze, to przynajmniej będzie na co popatrzeć, tymczasem kara Piekarskiego minęła bez echa, a później bliżsi strzelenia gola byli za sprawą Radwana goście.
W 47 minucie potknął się o kij któregoś z graczy z Jastrzębia Matla, sędzia nie dopatrzył się nieczystego zagrania i ruszyła kontra - Kąkol podał Pastrykowi, a ten dobijając swoje uderzenie zdobył bramkę.
Pięć minut później było już po meczu - w osłabieniu z kolejną kontrą ruszył Zdeněk i precyzyjnie nagrał krążek do Zdráhala, który ulokował krążek obok rozciągniętego Sobeckiego.
W 54 minucie jeszcze raz skapitulował Kosowski, który obronił strzał Krzaka i dobitkę Witeckiego, ale wtedy krążek znalazł się tuż przy słupku na linii bramkowej i najszybciej dopadł do niego inicjator całego zamieszania, czyli Krzak.
Jastrzębianie i na to trafienie odpowiedzieli. Na 27 sekund przed końcową syreną zdobyli trzeciego gola w przewadze, a ładną trójkową akcję zakończył Kowalówka i ustalił wynik spotkania na 6-2.
Goście nie zagrali w tym spotkaniu wyjątkowo dobrze, ale wtedy, kiedy trzeba potrafili ruszyć do przodu i dokładnie rozegrać akcję. Byli szybsi od swoich rywali, a każda piątka prezentowała się na lodzie dobrze zarówno w obronie jak i w ataku. Hokeiści rozbijali akcje w środku i natychmiast ruszali do przodu - grali zupełnie jak dotychczas drużyna GKS-u.
A przede wszystkim „chciało im się chcieć”, dlatego wynik, choć wysoki jest jak najbardziej sprawiedliwy.
Po meczu powiedzieli:
Jan Vavrečka (GKS): Nie podeszliśmy do tego meczu na 100%. Na pierwszą tercję wyszliśmy na luzie. W drugiej tercji mieliśmy 3-4 okazje, kiedy bramki mogły dla nas paść, takich sytuacji już w trzeciej odsłonie zabrakło. Tak się nie gra o trzy punkty, ale sam znam takie spotkania i jako trener i jako zawodnik. Chyba muszę podziękować zawodnikom, że dopiero teraz nie zagraliśmy nic, po tylu spotkaniach.
Wojciech Matczak (JKH): Mieliśmy sporo szczęścia - po stracie bramek tyszanie atakowali, jakby tam wpadł jeden, czy dwa gole to wynik byłby inny. GKS grał osłabiony kadrowo, ale kiedy przegrywaliśmy tu 7:2, to także mieli braki w składzie. To zwycięstwo przyszło we właściwym momencie, zostało 10 spotkań do play-off i żeby zawodnicy mieli motywację do pracy na następny etap to ta wygrana musiała być, inaczej ta praca przyniosłaby dużo słabsze efekty.
Kamil Kosowski (JKH): To nasze pierwsze zwycięstwo w Nowym Roku. Jest wysokie, ale te gole, które straciliśmy, to czuję, że mogłem wyłapać, zwłaszcza, że jeden, to był strzał w środek bramki. Do tej pory strzelaliśmy po dwa razy w meczu, teraz udało się więcej.
Arkadiusz Sobecki (GKS): Straciłem najwięcej goli w tym sezonie. Ciężko powiedzieć, co się stało, może koledzy chcieli mi dać okazję do wykazania się. To nasze najsłabsze spotkanie w rozgrywkach, ale musiało w końcu przyjść - gramy osłabionym składem, to czwarty mecz, kiedy mamy do dyspozycji 3-4 obrońców i napastnicy muszą pomagać. Dzisiaj ani oni nie pomogli mi, ani ja im, ale kryzysu formy nie ma się co dopatrywać.
GKS Tychy - JKH Jastrzębie
2:6 (0:2;1:1;1:3)
0-1 (9:44) Urbanowicz – Kowalówka
0-2 (19:08) Piekarski – Kowalówka (w przewadze 5/4)
0-3 (25:21) Lipina – Zdráhal (w przewadze 5/4)
1-3 (30:27) Proszkiewicz – Wołkowicz – Bacul
1-4 (46:43) Pastryk – Kąkol
1-5 (51:52) Zdráhal – Zdeněk (w osłabieniu 4/5)
2-5 (53:59) Krzak – Witecki
2-6 (59:33) Kowalówka – Radwan – Urbanowicz (w przewadze 5/4)
Widzów: 800.
Strzały: 43:33 (10:7; 13:15; 20:11).
Kary: 12 - 12 min.
Sędziowali: Dzięciołowski - Kasprzyk, Polak.
GKS Tychy: Sobecki; Proszkiewicz – Śmiełowski (2); Sokół – Matla, Mejka (2) – Banachewicz; Bacul (2) – Parzyszek – Paciga, Krzak – Galant – Witecki, Wołkowicz (2) – Bagiński (2) – Woźnica (2), Gurazda –Maćkowiak – Matczak.
Trener: Jan Vavrečka.
JKH: Kosowski; Wolf (2) – Bryk, Piekarski (4) – Dąbkowski, Górny – Pastryk, Lerch; Lipina (2) – Zdeněk (2) – Zdráhal, Urbanowicz – Kowalówka (2) – Danieluk, Kulas – Kiełbasa – Kąkol, Radwan – Mackiewicz – Szczurek, Olszewski.
Trener: Wojciech Matczak.
Szczegółowe statystyki i relacja live tutaj: http://www.hokej.net/pl/mecz,viewMeczeWiecej,3430
HSK
Komentarze