Kosowski: W tym sezonie miałem niesamowitego pecha
Pogoń za marzeniami i ogromna chęć gry w zagranicznym klubie odbiły mu się czkawką. Ostatecznie Kamil Kosowski wrócił do Polski i związał się z liderem rozgrywek - GKS-em Tychy. To właśnie w jego barwach dokończy sezon 2014/2015.
HOKEJ.NET: - Po zakończeniu poprzedniego sezonu wydawało się, że zostaniesz za granicą. Z naszych informacji wynika, że miałeś kilka ciekawych ofert.
Kamil Kosowski, nowy bramkarz GKS Tychy: - Po Mistrzostwach Świata na Litwie dostałem pewną ofertę z Kazachstanu. Jednak w mojejgłowie urodził się pomysł, by spróbować swoich sił na zachodzie Europy. Myślałem o Cardiff Devils, z którymi w zasadzie dogadałem się na następny sezon. Jednak po kilku tygodniach dowiedziałem się, że te trzy osoby, z którymi rozmawiałem, czyli główny menedżer, trener i trener bramkarzy zostały zwolnione, więc automatycznie straciłem miejsce w drużynie. Cóż, tak chciał los...
Muszę jednak przyznać, że w Walii bardzo dobrze się czułem. Po pierwszych pięciu dniach miałem wrażenie, jakbym grał z tymi chłopakami od co najmniej trzech lat. Atmosfera była niesamowita i bardzo mi się tam podobało.
Potem nie było zbyt kolorowo, bo długo czekałeś na nowy klub.
- Przyznam się, że przez okres wakacyjny nie miałem żadnych ofert. Współpracuję z kilkoma agentami i pomysły tych menedżerów były różne. Niestety skończyło siętylko na rozmowach i oczekiwaniu na to, że ktoś kiedyś da znać.
W końcu trafiłeś do słowackiego MsHK Żylina.
- Pomógł mi w tym obecny trener JKH GKS Jastrzębie Robert Kalaber. Wszyscy opowiadali mi, jaka jest sytuacja finansowa na Słowacji, ale wciąż uważałem, że gra u naszych południowych sąsiadów będzie lepszym rozwiązaniem niż pozostanie w Polsce. Żeby była jasność - nie uważam, że nasza liga jest słaba. Po prostu, miałem plan, by spróbować czegoś innego. Wiedziałem o tym, że może przyjść taki moment, w którym poniosę konsekwencje swoich decyzji.
Przyjechałem do Żyliny i wszystko było w porządku. Znałem się z Czechami, którzy tam grali i od razu złapaliśmy fajny kontakt. Jednak fatalnie rozpoczęliśmy sezon,bo prawie każdy mecz przegrywaliśmy. Po trzech tygodniach zmienił nam się nam trener. Odszedł Jozef Zavadil, a w jego miejsce działacze zakontraktowaliPetera Mikulę.
Na początku wydawało się, że trener Mikula będzie na Ciebie stawiał.
- Pod wodzą trenera Mikuli rozegrałem tylko dwa mecze - jeden wygraliśmy 4:0 na wyjeździe, a drugi przegraliśmy z Popradem 2:4 i to był mój ostatni mecz w barwach"Wilków".
Jak Ci się współpracowało ze słowackim szkoleniowcem? Wiem, że w oświęcimskim klubie zostawił po sobie sporo spalonej ziemi.
- Ciężko. Trener Mikula nawet ze mną nie rozmawiał. Był taki obojętny. Do niektórych zawodników zwyczajnie nie miał szacunku, a topowinno działać w dwie strony. Tymczasem w ciągu trzech tygodni jego rządów z klubu odeszło siedmiu Czechów i jeden Polak w pakiecie.
Odszedł też Twój pierwszy konkurent do miejsca w bramce Filip Landsman.
- Wydaje mi się, że nie wytrzymał psychicznie tego, co tam się działo. Ja też nie do końca przekonałem się do metod i zachowań trenera Mikuli. W Kazachstanie zostałem zwolniony, w Anglii ostatecznie nie przedłużono ze mną kontraktu, ale wiedziałem, co o tym zdecydowało. Od trenera Mikuli nie usłyszałem żadnego słowa. Powiem więcej, gdybym nie zaczepił go na korytarzu, to nawet nie powiedzielibyśmy sobie słowa "dziękuję".
Jak wyglądały kulisy Twojego odejścia?
- W Żylinie zaczęli się pojawiać nowi bramkarze, więc poszedłem do generalnego menedżera klubu Imrego Valáška i chciałem się dowiedzieć, co się dzieje. Imreprzekazał mi decyzję trenera Mikuli. Brzmiało to mniej więcej tak: - Słuchaj Kamil, na początku plan był inny, bo bardzo chciałem, żebyś został, ale trener Mikulapowiedział, że nie widzi dla Ciebie miejsca i raczej już nie zagrasz w oficjalnym meczu.
Tak zakończyła się moja historia z trenerem Mikulą i nie wspominam jej dobrze. Poza tym słyszałem też co nieco od znajomych chłopaków z Oświęcimia.Owszem Słowak miał osiągnięcia i trenerski warsztat, ale często poniżał innych. Współpracowałem z wieloma trenerami i sprawiali wrażenie osób skromnych.Pan Mikula był inny w tym aspekcie, bo bardzo się wywyższał.
Później pojawiła się chyba szansa do występów w lidze holenderskiej...
- Po powrocie do Polski skontaktował się ze mną agent z Włoch, który próbował mi załatwić klub w Holandii. Niestety wówczas nie miałem swojego sprzętu, więc to była kolejna kwestia do uzgodnienia. Minęło pięć dni, w zasadzie bez jakiejkolwiek informacji i w końcu zadzwoniłem przez skype'a do kanadyjskiego trenera z Eindhoven. Usłyszałem, że mój menedżer nie porozumiał się z holenderskim klubem i działacze ekipy załatwiają już wizę dla bramkarza z Ameryki.
Później przyszły oferty z angielskiej ekstraklasy, tylko że były to kontrakty na góra miesiąc. Miałem zastąpić kontuzjowanych bramkarzy. Była też poważna propozycja z Belsfastu Giants, więc na samą myśl mocno się ucieszyłem. Agent odezwał się do mnie po południu, później czekałem na odzew klubu. Wieczorem dowiedziałem się jednak, że w Belfaście zagra Kanadyjczyk Carsen Chubak.
Niefart?
- Nie wiem czy tu chodzi o mnie, czy o mój paszport... Ciężko powiedzieć. W tym sezonie miałem niesamowitego pecha. A najlepsze jest to, że podpisując umowę w Żylinieczekałem na nią przez trzy miesiące. Rano podpisałem kontrakt, a po południu odezwali się do mnie dwaj agenci i zaproponowali posadę w jednym z klubów z ekstraklasy francuskiej.
Seria niekorzystnych zbiegów okoliczności?
- Zły timing... Ogólnie nie udało mi się i muszę się do tego przyznać. Bałem się nawet, że w Polsce nikt nie będzie mnie chciał, bo każda drużyna z czołówki ma zagranicznego golkipera.
Na początku rozmawiałem z Polonią Bytom i przez długi czas trenowałem z nimi w Jastrzębiu. Nie zależało mi na pieniądzach, ale na systematycznej grze. Jednak sytuacja w Polonii była coraz trudniejsza. Z klubu zaczęli odchodzić zagraniczni zawodnicy. Polonia nie miała pieniędzy na kartę transferową dla mnie i temat w końcu upadł.
Ostatecznie trafiłeś do Tychów, czyli do wicemistrza Polski i obecnego lidera rozgrywek.
- Muszę powiedzieć, że w tym samym czasie odezwały się do mnie dwa kluby. GKS Tychy i Ciarko PBS Bank KH Sanok. Z powodu sytuacji rodzinnej zależało mi, żeby akurat w tym okresie być bliżej domu.Przed podpisaniem umowy z GKS-em zadzwoniłem do sanockich działaczy i wszystko im wyjaśniłem. GKS oprócz mnie ma dwóch znakomitych bramkarzy Štefana Žigardy'ego i Arka Sobeckiego. Mam nadzieję, że zarówno oni, jak i cała drużyna będą widzieli we mnie kolegę, a nie kogoś, kto chce urwać komuś miejsce w drużynie albo zepsuć atmosferę.
Poza tym jestem bardzo wdzięczny GKS-owi Tychy za to, że dali mi szansę. Jeśli kiedyś nadejdzie taki czas, że trener zaufa mi i desygnuje mnie do gry, to zrobię wszystko, by zagrać jak najlepiej. Wierzę, że to mi się uda. Najważniejsze jest to, że kondycji, warunków fizycznych i techniki mi nie brakuje. Teraz najbardziej potrzebuję pewności siebie i ogrania. Chcę, aby koledzy z drużyny wiedzieli, że mogą na mnie polegać. W ten sposób chcę poczuć się częścią tego zespołu.
W tym sezonie minie 10 lat, odkąd tyszanie po raz pierwszy i ostatni sięgnęli po tytuł mistrzowski. Kibice trójkolorowych cały czas marzą o drugim złocie.
- GKS Tychy zawsze walczy o najwyższe cele. Najpierw czeka nas konfrontacja o Puchar Polski, a potem zacięta walka o mistrzostwo kraju, bo godnych rywali nam nie brakuje. Na pewno każdy z nas da z siebie sto procent.
Przez zagraniczną tułaczkę straciłeś miejsce w reprezentacji. Czy w Twojej głowie kołacze myśl o powrocie do kadry? Najbliższe Mistrzostwa Świata dywizji IA odbędą się przecież na polskiej ziemi.
- Pewnie, że tak. Nie dziwię się trenerom, że straciłem miejsce w kadrze. Ostatnio nie miałem klubu. Owszem trenowałem z Polonią, ale brakowało mi przede wszystkim rytmu meczowego. Tak jak powiedziałem na początku, za swoje decyzje trzeba ponieść konsekwencje. Zrobię jednak wszystko, by znów znaleźć się w kadrze ireprezentować Polskę na mistrzostwach świata w Krakowie.
Rozmawiał Radosław Kozłowski
Komentarze