Miroslav Fryčer: Zdania na temat polskich sędziów nie zmieniłem
Szczery do bólu, niezwykle oddany pracy i wystrzegający się układów. Miroslav Fryčer, bo o nim mowa, poprowadził Ciarko PBS Bank STS Sanok do drugiego w historii tytułu mistrzowskiego. Dziś opowiedział nam o swojej przygodzie z klubem z Podkarpacia i wskazał osoby, które miały destrukcyjny wpływ na tamtejszą drużynę.
- Pewnie wielu polskich kibiców nie zdaje sobie z tego sprawy, ale już we wrześniu na sklepowe półki trafi Pana autobiografia. To odpowiedni moment na wydanie książki?
Czego dowiemy z książki, która ma premierę we wrześniu?
Czy książka jest niejako Pana spowiedzią? Chęcią podzielenia się z ludźmi swoją historią życia?
W trenerskiej karierze pracował Pan w Czechach, we Włoszech, Polsce i we Francji. Gdzie było najlepiej?
- Jestem w hokeju już bardzo długo i pracowałem niemal na całym świecie, w wielu krajach. Najlepiej wspominam Włochy i Polskę. We Włoszech byłem naprawdę długo i są one jak mój drugi dom. W Polsce, w Sanoku, poznałem bardzo dobrych przyjemnych ludzi, także blisko związanych z klubem i hokej mnie bardzo radował. Zdobyliśmy także ostatni tytuł mistrza Polski. To był piękny czas!...
Skoro wywołał już Pan temat pracy w Sanoku. Pierwszy sezon z Panem na ławce trenerskiej był wręcz wymarzony.
- W Polsce mi się pracowało dobrze, głównie w pierwszym roku. Mieliśmy dobrą drużynę, wygraliśmy mistrza. Moi asystenci, Tomek Demkowicz i Marcin Ćwikła byli dobrymi ludźmi.
Miło wspominam współpracę z solidnymi obcokrajowcami Martinem Vozdeckým, Petrem Šináglem, Samsonem Mahbodem i Johnem Murrayem. Dużo drużynie dali też miejscowi gracze: Strzyżowski, Kostecki, Rąpała i Ćwikła. Świetny sezon rozegrali również pochodzący z Nowego Targu Rafał Dutka i Krzysztof Zapała. Ten rok zawsze miło wspominam.
A ten drugi?
Dalej je Pan podtrzymuje ?
*(za ostre słowa w marcu 2015 roku Fryčer został ukarany przez WGiD PZHL półroczną dyskwalifikacją oraz karą pieniężną w wysokości 8 tysięcy złotych)
Wspomniał Pan wcześniej o osobie, która niszczyła atmosferę w szatni. Był nią Mike Danton?
img.bordered{border: 5px solid #808080;}
Okładka książki
Co znalazło się w tej umowie?
- Choćby to, że może występować tylko w pierwszym albo ewentualnie drugim ataku, grać każdą przewagę i osłabienie. Na jego koszulce miała znaleźć się litera „C”, oznaczająca kapitana. Wszystko po to, żeby mógł robić wszystko, co chciał.
Wspominałem, że w szatni była ciężka atmosfera. Danton narzekał na miejscowych graczy, że nie rozmawiają ze sobą po angielsku. Nienawidził Czechów. Robił naprawdę wszystko, żeby tak się stało.
Słyszeliśmy, że w sanockiej szatni powstały grupki, które spowodowały, że jedność drużyny została praktycznie zniszczona.
- Zgadza się. Te grupki patrzyły tylko na siebie. To był początek końca. Do tego właśnie dążył Danton. Umiał sobie zyskać zaufanie i przychylność kibiców w restauracjach, dyskotekach. Potrafił to. Wszyscy widzieliśmy, gdzie dotarł z drużyną, kiedy rządził całym Sanokiem wspólnie z panem Bilańskim.
Szkoda tylko, że we wszystko uwierzył im Pan Ziarko. Na szczęście wiele osób widziało to na własne oczy i swoje wie do dziś. Wielka szkoda, że tak się stało. Ludzie w Sanoku zasłużyli na lepszy hokej niż druga, półamatorska liga słowacka.
Na sam koniec zapytamy o Pana zdrowie. Wiemy, że przeszedł Pan przeszczep wątroby, a później różnego rodzaju komplikacje.
- Dziękuję, czuję się dobrze. Problemy mam tylko z plecami. Biodro boli mocniej i mocniej...każdy dzień jest ładny, czy z hokejem czy bez niego. A dla mnie każdy dzień jest dogrywką. Trwa ona już 17 lat. Staram się korzystać z każdego dnia i chwytać go jak najmocniej.
Komentarze