Blackhawks bez alibi
Buczeniem "nagrodzili" kibice w hali United Center grę Chicago Blackhawks w pierwszym meczu drugiej rundy play-off NHL przeciwko Vancouver Canucks. Trudno się dziwić, bo na usprawiedliwienie wczorajszego występu gospodarze nie mieli nic.
Kontrowersyjny terminarz półfinałów konferencji sprawił, że Blackhawks na swój pierwszy mecz w tej rundzie czekali aż 5 dni od zakończenia serii z Nashville Predators. Długa przerwa mogła przyczynić się do słabszej dyspozycji ekipy z Chicago. Tyle tylko, że Canucks czekali o jeden dzień dłużej. Dodatkowo Blackhawks wiedzieli, co oznacza rywalizacja z ekipą z Vancouver, bowiem spotkali się z nią na tym samym etapie rozgrywek w ubiegłym sezonie. W okresie oczekiwania na wczorajsze spotkanie gracze z Chicago mówili wiele o tym, jak intensywny będzie to mecz. Nie był, bo gospodarze zupełnie zawiedli. Dwa gole w pierwszej i trzy w drugiej tercji dały zespołowi Alaina Vigneault prowadzenie 5:0 po 40 minutach, a w trzeciej odsłonie Patrick Kane trafiając uratował resztki honoru swojej drużyny.
Kibicom Blackhawks to jednak nie wystarczyło i byli dla swoich graczy bezlitośni. W ostatniej tercji "Hawks" mieli zresztą wyraźną przewagę, ale kolejnych goli nie zdobyli, bo wreszcie świetnie w bramce rywali spisywał się Roberto Luongo. Złoty medalista Igrzysk Olimpijskich w serii z Los Angeles Kings bronił najwyżej przeciętnie, a z United Center wiążą go przykre wspomnienia, bowiem przed rokiem w ostatnim meczu serii wpuścił w tej hali 7 goli. Tym razem jednak stanął na wysokości zadania i obronił 36 strzałów, w tym wszystkie 17 w pierwszej tercji. Tymczasem Antti Niemi po 40 minutach bramkę "Hawks" opuścił, a Cristobal Huet, który go zastąpił rozgrywając pierwszy mecz od ponad miesiąca gola nie wpuścił, choć trzeba przyznać, że dużo pracy nie miał, bowiem interweniował trzykrotnie.
Canucks to wyraźne zwycięstwo odnieśli bez choćby jednego gola najlepszego snajpera tych play-offów, Mikaela Samuelssona. Ba, Szwed w ogóle nie punktował. Być może zbyt duże wrażenie zrobiła na nim atmosfera w hali z początku meczu, którą po spotkaniu się zachwycał, ale kiedy jego koledzy strzelali kolejne gole w United Center była już cisza przerywana okresami buczenia. Dopiero drugiego gola w tych play-offach strzelił wczoraj Henrik Sedin. Szwed trafił już w 32. sekundzie drugiej tercji, co dodane do bramki Masona Raymonda z końcówki pierwszej odsłony odebrało pewność siebie gospodarzom. Raymond miał zresztą szczęście, bowiem Niemi odbił krążek po strzale Ryana Keslera dokładnie tam skąd skrzydłowy Canucks, który chwilę wcześniej pojawił się na lodzie nadjeżdżał.
Raymond skończył spotkanie z golem i asystą, podobnie jak Christian Ehrhoff, który otworzył wynik spotkania. Bramki dla zwycięzców zdobyli także Kyle Wellwood i Michael Grabner, a dwukrotnie asystował Kesler. Blackhawks trafili dopiero kiedy goście grali w podwójnym osłabieniu, a Luongo nie dał rady opanować krążka po jednym ze strzałów, co wykorzystał Kane. Zespół Joela Quenneville'a po raz czwarty z rzędu przegrał mecz otwarcia, ale pocieszeniem dla jego fanów może być fakt, że w dwóch z poprzednich trzech takich przypadków wygrywał całą serię. W tych rozgrywkach posezonowych zresztą przewaga własnej tafli działa dość słabo, bo choć Canucks są jedynym zespołem, który w drugiej rundzie wygrał pierwszy mecz na wyjeździe to w całych play-offach wciąż goście zwyciężają częściej.
Mimo wszystko gracze Blackhawks wiedzą, że porażka w jutrzejszym drugim meczu postawi ich w niezwykle trudnej sytuacji. - Nie możemy lecieć do Vancouver przegrywając 0-2- mówi John Madden. -Nie ma żadnego wytłumaczenia dla tego, co pokazaliśmy w pierwszym meczu. Zgodnie z oczekiwaniami na laurach nie zamierzają także spoczywać gracze z Vancouver. -To zwycięstwo nic dla nas nie znaczy- mówi Roberto Luongo. -Nie przystępowaliśmy do tej serii z zamiarem wygrania jednego meczu.Chcemy wygrać cztery, więc na razie nie odczuwam satysfakcji ani osobiście, ani w imieniu zespołu. Drugi mecz odbędzie się w United Center w poniedziałek.
Chicago Blackhawks - Vancouver Canucks 1:5 (0:2, 0:3, 1:0)
0:1 Ehrhoff - Raymond - Kesler 13:51
0:2 Raymond - Kesler 19:49
0:3 H. Sedin - D. Sedin - Salo 20:32
0:4 Wellwood - Bernier - Ehrhoff 30:59 PP
0:5 Grabner - Rypien - Hansen 36:21
1:5 Kane - Toews - Bolland 42:07 PP
Strzały: 37-28.
Minuty kar: 8-12.
Widzów: 22 184.
Drugi mecz w poniedziałek w Chicago.
Pierwszy mecz swojego półfinału Konferencji Wschodniej wygrali Boston Bruins, którzy pokonali po dogrywce Philadelphia Flyers 5:4. Najważniejszą postacią spotkania był Marc Savard. Środkowy Bruins wrócił do składu po niemal dwóch miesiącach przerwy spowodowanej wstrząśnieniem mózgu i od razu zdecydował o zwycięstwie swojego zespołu pokonując Briana Bouchera w 74. minucie gry. Zespół z Bostonu ani przez moment nie przegrywał, ale choć na 8 minut przed końcem trzeciej tercji prowadził dwoma bramkami musiał walczyć w dogrywce. Po golu i asyście zanotowali dla gospodarzy Patrice Bergeron i Miroslav Šatan, a bramki zdobyli także Steve Bégin i David Krejčí. Dla Flyers gola i dwie asysty uzyskał Mike Richards, a o jedną asystę mniej Daniel Briere i Chris Pronger.
Stojący w bramce "Lotników" Brian Boucher, który wydatnie przyczynił się do wyeliminowania w pierwszej rundzie New Jersey Devils tym razem mógł mieć mieszane odczucia. Z jednej strony obronił 41 strzałów, z drugiej jednak wpuścił 5 i przegrał mecz. Mimo zwycięstwa wczorajsze popołudnie nie było idealne także dla Bostończyków, bowiem już w pierwszej minucie Marco Sturm atakując przy bandzie Matta Carle'a doznał kontuzji prawej nogi i do gry nie wrócił. Lekkiej kontuzji doznał także Vladimír Sobotka, ale Czech grał już w drugiej tercji. Boston Bruins i Philadelphia Flyers w latach 1976-78 trzy razy z rzędu grali ze sobą w fazie play-off, ale obecna rywalizacja jest pierwszą od tamtego czasu.
Boston Bruins - Philadelphia Flyers 5:4 (2:0, 1:2, 1:2, 1:0)
1:0 Bégin - Bergeron - Recchi 02:39
2:0 Bergeron - Wideman 12:54
2:1 Parent - Richards - Asham 27:38
3:1 Šatan - Boychuk - Wideman 31:43 PP
3:2 Pronger - Timonen - Richards 35:48 PP
4:2 Krejčí - Šatan - Lucic 47:25
4:3 Richards - Briere - Hartnell 52:37
4:4 Briere - Pronger - Carle 56:38
5:4 Savard - Wideman - Chára 73:52
Strzały: 46-36.
Minuty kar: 14-10.
Widzów: 17 565.
Drugi mecz w poniedziałek w Bostonie.
Komentarze