Do dwóch zwycięstw w finale
Choć w pewnym momencie zanosiło się na spokojną końcówkę Philadelphia Flyers tak, jak wszystko w tych play-offach również zwycięstwo w meczu numer 4 rywalizacji finałowej osiągnęli w dramatycznych okolicznościach. Finał NHL 2010 zaczyna się od nowa, ale toczy się już tylko do dwóch zwycięstw.
Przez dużą część wczorajszego meczu numer 4 rozgrywanego w Wachovia Center wszystko szło po myśli gospodarzy. Od znakomitego przechwytu Mike'a Richardsa, który pozwolił mu strzelić pierwszego gola meczu aż po trafienie Ville Leino na 4:1, którego nie byłoby, gdyby krążek nie odbił się od pleców zupełnie niezainteresowanego przebiegiem akcji (choć stał w okolicach własnej bramki) Krisa Versteega. Później dość nagle zaczęły się kłopoty. W odstępie nieco ponad minuty na ławce kar wylądowali Scott Hartnell i Braydon Coburn, a Blackhawks wreszcie wykorzystali przewagę. Fakt, że potrzebowali do tego aż dwóch kar rywali mówi wiele o ich brakach. Duncan Keith świetnie wypatrzył Dave'a Bollanda i zagrał mu krążek tak, że ten nie mógł nie trafić stojąc tuż przed bramką.
Niespełna 4 minuty później Brian Campbell wrzucił krążek pod bramkę Michaela Leightona. "Guma" odbiła się od kija Kimmo Timonena i wtoczyła do bramki dając najdroższemu hokeiście Blackhawks pierwszego gola w tych play-offach, a jego drużynie niespodziewaną bramkę kontaktową. Później goście rzucili się do ataków i odliczanie sekund do końca gry zmieniło się dla miejscowych fanów z radosnego w niezwykle nerwowe. Na szczęście dla nich Leighton spisywał się znakomicie, a w ostatniej minucie spotkania Duncan Keith nie potrafił zatrzymać krążka w tercji ataku, co wykorzystał Jeff Carter wyprowadzając kontrę i trafiając do bramki opuszczonej już przez Anttiego Niemiego.
Chicago Blackhawks pierwszy raz w tym sezonie play-off przegrali drugi mecz z rzędu, a ich kibice będą musieli teraz zmienić nieco swoje oczekiwania. Dotyczy to również tych dziennikarzy z "Wietrznego Miasta", którzy także w ostatnich dniach weszli w rolę fanów i po pierwszych dwóch spotkaniach martwili się, że już nie zobaczą drużyny w United Center, ponieważ seria skończy się zwycięstwem 4-0. W niedzielę jednak Blackhawks pojawią się przed własną publicznością i będą walczyć o odzyskanie kontroli nad rywalizacją. Trudno będzie to zrobić, jeśli do właściwej gry nie wróci pierwsza formacja ataku. Wczoraj jedynym jej punktującym graczem był Patrick Kane, ale jak na ironię grał on zawstydzająco słabo i kończył mecz z wynikiem -4 w klasyfikacji +/-.
Po czterech spotkaniach trio Kane - Jonathan Toews - Dustin Byfuglien ma na koncie jednego gola, cztery asysty i -12. Wczoraj w trzeciej tercji trener Joel Quenneville nieco przestawił formacje, ale to też nic nie dało. Flyers znów byli lepsi, choć strzelali rzadziej od rywali. Także ich pierwszy atak był ostatnio krytykowany, ale tym razem pierwszego gola strzelił Richards, a wynik ustalił Carter. Dla obu były to pierwsze trafienia w serii. Na listę strzelców wpisali się także: Ville Leino, najlepiej punktujący w play-off debiutant w historii klubu i Claude Giroux, który strzelił już 10 goli. Protokół w rubryce strzelców uzupełnił Matt Carle korzystając z fatalnego wybicia krążka przez słabego wczoraj Niklasa Hjalmarssona.
Chyba najlepszym graczem "Lotników" był jednak Chris Pronger. Potężny obrońca w swoim tradycyjnym stylu próbuje denerwować rywali i choć jego ciągłe dopominanie się o kary dla przeciwników może być irytujące, to wyrasta on dziś na głównego kandydata do Conn Smythe Trophy, jeśli Flyers zdobędą Puchar Stanleya. Pronger był wczoraj nieco oszczędzany przez Petera Laviolette'a i spędził na lodzie 27:51 (średnia 29:02), ale zaliczył +4, 6 ataków ciałem i 3 zablokowane strzały. W tej ostatniej kategorii gospodarze byli zresztą znakomici, ponieważ do 28 skutecznych interwencji Leightona dołożyli drugie tyle uderzeń zablokowanych.
Najczęściej blokowanym graczem (7 razy) był Duncan Keith, który kończył mecz z trzema asystami, ale też to jego błąd ostatecznie zakończył marzenia Blackhawks o odrobieniu strat. Zdaniem Jonathana Toewsa kluczowa dla losów spotkania była jednak końcówka pierwszej tercji, kiedy jego zespół niespełna minutę po zdobyciu gola na 1:2 stracił kolejną bramkę. -To było po prostu głupie.Nie powinniśmy stracić takiej bramki chwilę po tym, jak strzeliliśmy bardzo ważną- mówi kapitan Blackhawks. -Powinniśmy schodzić na przerwę ze stratą jednego gola, a po oddaniu takiej bramki trudno wrócić do gry. Toews tym razem przegrał pojedynek kapitanów z Mike'em Richardsem, który rozpoczął strzelanie w 5. minucie po odebraniu krążka Niklasowi Hjalmarssonowi.
-Przegraliśmy wznowienie, ale on trochę za długo utrzymywał się przy krążku.Po prostu mu go odebrałem, strzeliłem i padł gol- tłumaczył prosto mistrz olimpijski z Vancouver. Seria finałowa jest pierwszą w tegorocznych play-offach, w której gospodarze wygrali wszystkie 4 pierwsze spotkania. Blackhawks wygrywać na wyjeździe nie muszą, a kiedy w niedzielę obie ekipy wrócą do Chicago będą mieli po swojej stronie nie tylko przewagę własnych fanów, ale także ostatniej zmiany. Nie wiadomo, czy Quenneville wykorzysta formację Dave'a Bollanda do powstrzymywania ataku Danny'ego Brière'a, czy odradzającej się pierwszej linii Richardsa. Fakt, że będzie raczej "chował" Kane'a i Toewsa przed Prongerem sprawia, że 35-letni defensor znów pewnie spędzi na lodzie ponad 30 minut.
Philadelphia Flyers - Chicago Blackhawks 5:3 (3:1, 0:0, 2:2)
1:0 Richards 04:35 PP
2:0 Carle 14:48
2:1 Sharp - Keith 18:32
3:1 Giroux - Timonen - Hartnell 19:23
4:1 Leino - Brière - van Riemsdyk 46:43
4:2 Bolland - Keith - Kane 52:01 PP2
4:3 Campbell - Ladd - Keith 55:50
5:3 Carter 59:35 EN
Strzały: 31-34.
Minuty kar: 8-14.
Widzów: 20 304.
Stan rywalizacji: 2-2. Piąty mecz w niedzielę w Chicago.
Komentarze