J. Vitek: Taki jest sport
- Jakbym nie złamał tego kija, to prawdopodobnie Cracovia nie zdobyłaby te bramki. Nie chcę się jednak tłumaczyć. Hokej to gra błędów - mówi Josef Vitek, napastnik GKS-u Tychy po zakończeniu finałowego turnieju Pucharu Polski w Sanoku.
HOKEJ.NET: - Cel GKS-u Tychy przed rozpoczęciem turnieju finałowego Pucharu Polski był jasny dla wszystkich. Liczyliście na zwycięstwo...
- Dokładnie. Nasze nastawienie przez cały sezon jest takie samo. Najprościej mówiąc, chcemy wygrywać. Do Sanoka, na turniej finałowy Pucharu Polski, jechaliśmy po wygraną. Niestety, każdy z uczestników tej imprezy chciał wygrać.
Co zadecydowało o waszej porażce?
- Dwa tygodnie nie graliśmy. Nie chcę, aby brzmiało to jak usprawiedliwienie, ale to zbyt długa przerwa. Było to widać po grze każdej z drużyn. Widać było, że zawodnicy nie byli w meczowym tempie. Na początku meczu półfinałowego gra nam się nie układała. Pod koniec meczu wyglądało to zdecydowanie lepiej. Ważnym momentem był gol zdobyty przez nas w końcówce trzeciej tercji. Niestety, z prowadzenia nie cieszyliśmy się zbyt długo.
Do przebiegu tego meczu jeszcze wrócimy, ale chciałbym zapytać jeszcze o wspomnianą przerwę. Wiele osób zauważało, że przerwa świąteczna w PHL, przedłużona jeszcze o lokaut, to najgorsze co mogło spotkać GKS Tychy, gdyż wcześniej byliście w świetnej formie.
- Moglibyśmy gdybać, co by było, gdyby turniej finałowy odbył się na przykład przed świętami. To jednak tylko gdybanie. Wiemy, że w Sanoku zagraliśmy najlepiej, jak mogliśmy w tym momencie, ale nie udało się wygrać.
GKS Tychy był jednak bliski zwycięstwa. Bramka Kacpra Guzika na 3:2 musiała wzbudzić w Was przekonanie, że finał jest w zasięgu ręki.
- Tak, choć po dwóch tercjach nastroje nie były najlepsze, gdyż musieliśmy odrabiać straty (GKS przegrywał 1:2 - przyp. red.). Nasz pościg się jednak udał. Najpierw doprowadziliśmy do remisu, ale poszliśmy za ciosem i udało nam się objąć prowadzenie po akcji Milana Baranyka i Kacpra Guzika. Wydawało się nam wtedy, że wygramy ten mecz. Cracovia swoimi atakami wymusiła jednak na nas błąd, który spowodował, że doszło do dogrywki.
Można powiedzieć, że w dogrywce największy pech dosięgnął właśnie pana?
- Zgadza się.
Akcja bramkowa Cracovii, dająca zwycięstwo tej drużynie i awans do finału, rozpoczęła się od pana złamanego kija...
- W doliczonym czasie gry rywalizacja była bardzo wyrównana. Do momentu pewnego orzeczenia arbitra. Do tej pory nie wiem, czy sędzia nałożył na nas prawidłowo karę za grę w nadmiernej liczbie graczy. Nie chce tego oceniać, ale chyba to nie nadawało się na karę. Udało się nam jednak wybronić ten okres gry w osłabieniu. A skoro udało się nam obronić to osłabienie, to wydawało nam się, że dojdzie do rzutów karnych. Niestety, tak się nie stało. Na kilka minut przed końcem dogrywki koło naszego boksu Sebastian Kowalówka, to chyba było on, ograł dwóch naszych zawodników, dlatego postanowiłem spróbować ratować sytuację. Rywal mnie jednak również przeskoczył, a gdy to robił, złamał mojego kija. Nie wiedziałem, co mam robić. Popatrzyłem na sędziów. Ci jednak nie odgwizdali kary, dlatego zdecydowałem, że wrócę do boksu się zmienić. Właśnie wtedy drugi z braci Kowalówków wjechał na moje miejsce przed bramkę i dostał idealne podanie, musiał trafić do pustej siatki. I trafił. Jakbym nie złamał tego kija, to prawdopodobnie Cracovia nie zdobyłaby tej bramki. Nie chcę się jednak tłumaczyć. Hokej to gra błędów. Tak to jest. Takiego przypadku jednak jeszcze nie miałem, aby złamany kij zadecydował o wyniku tak ważnego meczu. Taki jest hokej. Chcieliśmy wygrać, ale Cracovia była lepsza od nas o jedną bramkę, jak również od Sanoka i sięgnęła po Puchar Polski.
Można więc powiedzieć, że Cracovia była lepsza w półfinale od GKS-u Tychy o złamanego kija Josefa Vitka...
- Chyba tak. Nie wiem, co mam więcej powiedzieć. Hokej to taka gra, w której czasami wygrywają drużyny, które mają więcej szczęścia. Kilka razy już to przeżyłem takie sytuacje, w których mieliśmy wygrać, ale nam się to nie udało. Taki jest sport.
Teraz musicie skupić się na rozgrywkach ligowych, tylko... nie wiadomo, kiedy zostaną one wznowione.
- No, właśnie. Liczę, że uda nam się wznowić grę w lidze 3 stycznia. Wiadomo, że treningi są ważne w życiu hokeisty, ale każdy z nas woli rozgrywać mecze, podczas których rozwija jeszcze bardzie swoje umiejętności. Liczę więc, że prezes Hałasik szybko porozumie się z prezesami klubów, a my wrócimy do gry.
Komentarze