Okiem Kojota: Za chwilę zabiorą mi dom, czyli jak stracę drużynę
Zawsze mówię, że chętnie słucham i zbliżam się do kibiców polskiej ligi. Dziś spokojnie mogę powiedzieć, że jestem bliżej niż kiedykolwiek, choć nie w sposób, w jaki bym tego chciał. Wraz z resztą „Watahy”, jak nazywamy siebie samych, my, kibice Arizona Coyotes, będziemy mierzyć się ze stratą drużyny. Z tym lękiem mierzyliśmy się od ponad 10 lat, ale nikt nie był gotowy. Reakcji dorosłych ludzi – wśród nich biznesmenów, lekarzy, prawników, żołnierzy nie dało się przewidzieć. Ja też nie poznaję samego siebie. Tracimy dom i przychodzi nam patrzeć, jak wielcy tej ligi wynoszą meble i gaszą światło.
W wielkim skrócie – co się dzieje?
Nie mam najmniejszej ochoty na szczegóły, więc skrótowo. Arizona Coyotes wynoszą się do Utah. Włodarze Kojotów dostaną około 5 lat na postawienie tu hali i przygotowanie infrastruktury. Jeśli im się to uda, otrzymają drużynę na drodze ekspansji ligi. NHL pracuje dzień i noc by błyskawicznie przenieść „Yotes” do Salt Lake City, gdzie czeka hala w opłakanym stanie, ale i gwarancja nowej. To tyle dziennikarstwa. Pora na emocje i przemyślenia.
Reakcje kibiców, reakcje zawodników, reakcje „Watahy”
Arizona Coyotes od dawna byli wyśmiewani za brak hali, nazywani byli „Poverty franchise” czyli „bieda organizacją”. Jednak gdy gruchnęły wieści o końcu ekipy, nie dostaliśmy batów, jakich się spodziewaliśmy. Na moją skrzynkę spłynęły DOSŁOWNIE kondolencje i wyrazy współczucia. Nawet Kanadyjscy fani hokeja życzyli nam wszystkiego dobrego i pisali wiele o tym, byśmy się trzymali.
Nawet admin konta poświęconego nieistniejącej już ekipie Atlanta Thrashers pisał do mnie o tym, jak poradzić sobie ze stratą ekipy. Podkreślił, że nie zna ANI JEDNEGO kibica, który pokochał drużynę, którą stały się jego Drozdy z Atlanty (Winnipeg Jets). Kibice Thrashers dostawali wręcz groźby śmierci ze strony fanów „Odrzutowców”. Nam się jednak to nie zdarza. Wyrazy współczucia i wsparcia spływają z całego świata i od kibiców niemal wszystkich ekip. Potencjalni hejterzy są „gaszeni” w zasadzie przez wszystkich.
Ludzie nie śpią, cierpią, płaczą. Nikt nam nie umarł, a jednak przechodzimy przez proces straty. Od 1998 roku kocham ten klub, te barwy – obejrzałem kilka tysięcy spotkań i cieszyłem się i cierpiałem razem z nimi. Kojoty miały zaledwie dwa lata więc byłem z nimi od samego początku. Wielu ludzi wychowało się na nich w USA i w Kanadzie. Wydarzenia rodzinne, „die hards”, czyli najbardziej oddani kibice i społeczności kształtujący się na całym świecie. Wielkie oczy kibiców, gdy byłem w Phoenix i mówiłem im że jestem z Polski i kibicuję „Yotes” od wielu lat. Ba, tak poznałem mojego przyjaciela z USA – Kevina, który zaczepił mnie w katowickiej „Superjednostce”, bo miałem koszulkę z Kojotem na piersi i który zabrał mnie na mecz do Glendale Arena i spełnił moje marzenie.
Znacie to, prawda?
Kibice z Katowic, Sosnowca, Janowa, Gdańska czy Warszawy – wymieniam z głowy, ale to pewnie tylko marna część tych, którzy przeżyli to, co przeżywam ja. W mojej przygaszonej i zmęczonej głowie przypominam sobie, gdy zaczynałem przygodę z pisaniem i na moje pytania odpisał… Shane Doan – kapitan Phoenix Coyotes, absolutnie zaskoczony faktem, że w Polsce ktoś w ogóle kojarzy jego i drużynę. Kilka lat później dostaję dużą paczkę z USA, bo mój brat w „kojociej wierze” przysyła mi masę pamiątek. Jego syn specjalnie biegnie za kapitanem Coyotes, by ten złożył autograf na plakacie, który potem przyjechał do mnie.
Jako dzieciak, powiesiłem na ścianie spore zdjęcie mojego absolutnego idola wszech czasów – Keitha Tkachuka, ojca Matta z Panthers i Brady’ego z Senators. Gdy w moim życiu było różnie, patrzyłem na jego twarde zagrania i śledziłem karierę próbując przetrwać i brać przykład.
Gdy grałem z moim zespołem w polsatowskim talent show Must Be The Music, zamiast próbować się wyspać przed programem, który oglądało kilka milionów ludzi, ja zamknięty w toalecie o 3:30 nad ranem, drąc się w poduszkę prawie płakałem ze szczęścia, gdy Mike Smith (bramkarz) zdobył bramkę a Coyotes pewnie zmierzali po Finały Konferencji.
Bluzę Arizona Coyotes miałem też na sobie, gdy poszedłem na pierwszy mecz polskiej ligi, na katowicką GieKSę. To była prehistoria a o „kibolach” i tym pdobnych słyszałem z telewizji straszne rzeczy. W drodze do kasy biletowej zaczęło w moją stronę spieszyć kilku bardzo rosłych gości w barwach GKS-u Katowice. Pewny zbliżającego się łomotu kazałem mojej ówczesnej dziewczynie uciekać w razie czego i w przypływie jakiejś odwagi pomieszanej z absolutnym przerażeniem gotowałem się do tego by przyjąć baty, dając jej czas na ucieczkę (nie wyglądało to nawet w 3% tak mężnie jak to opisuję). Scena jak z filmu amerykańskiego na szczęście się nie spełniła. Co się stało zamiast tego?
Panowie spojrzeli na moje barwy (być może upewniając się, że to nie konkurencja z polskich lodowisk), spojrzeli na moją przerażoną minę i powiedzieli dosłownie (nigdy nie zapomnę), „Jesteście pierwszy raz? Zajebiście, że przyszliście. Bawcie się dobrze”. Lubię myśleć, że logo Coyotes na piersi w jakiś sposób pomogło mi wtedy rozpocząć przygodę z polskim hokejem.
W latach 90-tych i na początku 2000 musiałem oglądać mecze na pożyczonych kasetach VHS od kolegi, którego nawet nie lubiłem. Znosiłem jego debilne żarty i żałosne próby bycia dorosłym, by móc oglądać Phoenix Coyotes i ich spotkania nagrane z niemieckiej DSF czy włoskiej RAI. Znałem wyniki, wieziałem o meczu wszystko z reguły zanim go zobaczyłem a mimo to przeżywałem każde spotkanie, jak gdyby ważyły się losy świata jak w turnieju Mortal Kombat.
W końcu kilka lat temu śmiałem się wspólnie z czołowym snajperem Kojotów, Claytonem Kellerem gdy ten nie dał rady rzucić mi krążka w uznaniu wielkiego plakatu, który zrobiliśmy na mecz.
To w końcu cały segment podcastu PHNX Coyotes, w którym najlepszy dziennikarz ligi, Craig Morgan, opowiedział historię nowotworu mojej narzeczonej Marty, którą wtedy czekała radioterapia i chemioterapia. Kilka minut po emisji programu, Craig napisał do mnie: „Kibice Coyotes pytają czy potrzebujecie jakichś pieniędzy i gdzie można wpłacać”. Choć na szczęście to nie był ten przypadek, łzy wzruszenia mojej narzeczonej zostaną mi w pamięci na zawsze.
Chyba nie muszę mówić, skąd ksywa, prawda?
Cierpimy. To też znacie, prawda?
Kibice polskiej ligi bardzo często nie wiedzą, czy ich ekipy wystartują i czy będą istnieć za rok czy dwa. Moja ma szanse wrócić, ale co robi się w międzyczasie? Jak kibicować z sercem, które zostało rozerwane i nie jest w stanie bić tak samo dla żadnej innej drużyny?
Z nieoficjalnych doniesień wiadomo, że w 2027 roku do ligi wejdą (po raz trzeci) Atlanta Thrashers, więc będę im kibicować ze względu na łączący nas i ichniejszych kibiców los – ale to nie Coyotes. Nie będę kibicować drużynie z Salt Lake City bo to nie Coyotes i nawet nie będą się tak nazywać (być może to pomogłoby widzieć w nich moje Kojoty z Arizony).
Jak mam oglądać nadchodzący sezon, skoro NHL już rozpisuje kalendarz uwzględniający Utah a nie Arizonę? Jak ekscytować się zwycięstwami czy porażkami, skoro nie ma się drużyny, na spotkania której czeka się z podwyższonym ciśnieniem?
Nikt nie umarł…
…nie zdiagnozowano u mnie poważnej choroby, nie straciłem krewnych. Mimo to nie umiem się pozbierać i czuję się, jak gdybym za kilka dni miał udać się na jakiś pogrzeb. Nie umiem sobie znaleźć miejsca, nie chce mi się jeść. Wspominam, męczę się, kiepsko śpię.
Jakkolwiek złośliwy bywam na temat innych drużyn tak zawsze współczułem straty, relokacji i przenosin. Pomyślcie o nas, kibicach Arizona Coyotes, ciepło i miło w tym czasie. To dla nas więcej niż drużyna, to więcej niż tylko darcie ryja do zdobywanych bramek…
Jest jakieś 3% szans, że Coyotes zostaną i okaże się to około 18 kwietnia. Moja wiara jest prawie żadna, ale co mi pozostało?
Trzymajcie za nas kciuki.
Komentarze
Lista komentarzy
narut
m. in. szkoda że tak się dzieje bo gra w Kojotach była największym marzeniem Matthewsa, który wychowywał i rozwijał się hokejowo w Arizonie..
Michał83
Mieszkam na Mazowszu. Mój synek trenuje w juniorach unihokejowej drużyny bo nie mamy w "rozsądnej" okolicy hokeja na lodzie. Jeździmy raz na jakiś czas do Mińska Mazowieckiego na łyżwy a w tym roku po raz pierwszy po 25 latach mogliśmy zagrać na "łąkowym" lodowisku u siebie. Dlatego kibicujemy w NHL drużynie z pustyni. Oglądamy mecze a jeśli czas nie pozwala to skróty. Dumni i szczęśliwi gdy pustynna drużyna wygrywała swoje spotkania. Nie byłem w Stanach i nie widziałem Kojotów na żywo ale serca pękły nam kilka dni temu ...
Setunia
Z całym szacunkiem dziś hokejowa Polska żyje finałem Polskiej Ligi , to po co ten artykuł o przeciętnym klubie NHL.
Dziś o 20:30 rozpocznie się najważniejszy mecz PHL i tylko to jest ważne.
Nie miejsce i czas.
Pozdrawiam serdecznie i czekam na ciekawsze artykuły z tematyki NHL (playoff) , no i Mistrzostwa Świata.
Grzybek
Nie interesuje cię artykuł to nie czytaj. Innych może interesować. Pozdrawiam
Potff
Kompromitujący komentarz. Autorowi tekstu należą się przeprosiny za Twoją przykrą wypowiedź.
mario.kornik1971
przykre
kudlacz88
Coyotes mieli jedne z najlepszych koszulek I logo w nhl. Szkoda źe na tym sie skoczyło
szop
wystarczylo wybudowac hale tyle lat i lipa bywa