Hokej.net Logo
MAJ
3

Znani, ale zapomniani. Andrzej Iskrzycki

Znani, ale zapomniani. Andrzej Iskrzycki

W naszym cyklu publikujemy wywiady z zawodnikami, którzy dołożyli sporą cegiełkę do rozwoju hokeja w Polsce, ale w ostatnim czasie nie znajdowali się na świeczniku. Przed Wami Andrzej Iskrzycki – obrońca znakomicie potrafiący grać ciałem i dysponujący niezwykle celnym strzałem. „Scyzor” to siedmiokrotny mistrz Polski z Podhalem Nowy Targ i człowiek, który nie gryzie się w język. Anegdoty przez niego opowiedziane sprawiły, że żałowaliśmy, że nie wzięliśmy na nasze spotkanie kamery.


HOKEJ.NET: – Panie Andrzeju zaczniemy od wyjaśnienia Pana pseudonimu. Jak doszło do tego, że został Pan „Scyzorem”?

Andrzej Iskrzycki: – Po jednym z treningów trener Pałoński tak mnie „ochrzcił”. Nie wiem, co miał na myśli, bo w juniorach grałem naprawdę dobrze. Byłem obrońcą, a potrafiłem strzelić w meczu po kilka bramek. Po którymś ze spotkań powiedział w szatni, że jak mnie widzi na lodzie, to mu się scyzoryk w kieszeni otwiera. Koledzy błyskawicznie podłapali i wszyscy zaczęli nazywać mnie „Scyzorem”.

Czym się Pan teraz zajmuje?

– Długo by opowiadać. Zajmowałem się masarstwem i kuśnierstwem, a później otworzyłem własną firmę z farbami i lakierami. Miesiąc temu, po trzydziestu latach działalności, musiałem ją zamknąć. To był dobry biznes, bo zaopatrywałem całe Podhale, ale pandemia koronawirusa zrobiła swoje.

Wcześniej popracowałem też trochę za granicą, byłem przez półtora roku w Stanach Zjednoczonych, później grałem też w Austrii z Mietkiem Jaskierskim. Miałem roczny epizod jako zawodnik za granicą, ale później byłem też trenerem. Zresztą wtedy zdobyliśmy tytuł mistrzowski. Był to sezon 1982/1983. Tęskniłem za rodziną i wróciłem.

Skoro wywołał Pan temat Austrii, może zaczniemy od Pana przygody w zagranicznym klubie. Jak tam Pan trafił?

– Grałem w EK Zell am See. Wcześniej było tam dwóch zawodników Podhala: Franek Klocek i Jasiu Bugała. Trzeba przyznać, że oni mieli o nas większą wiedzę niż my sami (śmiech). Przyjechali kiedyś na zgrupowanie do Janowa i chyba od tego wszystko się zaczęło.

Ale w tamtych czasach nie było łatwo wyrwać się z Polski. Na wszystko trzeba było mieć zgodę władz. Całe lato jeździło się z Nowego Targu do Warszawy, żeby ją zdobyć.

Żelazna kurtyna…

– Wtedy zgody na wyjazd udzielał nam Pan Kwaśniewski. Austriacy chcieli zawodników doświadczonych, z nazwiskami, od których tamtejsi mogliby się czegoś nauczyć. W Polsce, jak już kończyłeś 30 lat, to nie pokładano w tobie żadnych nadziei.

Zell am See to klub z zaplecza tamtejszej ekstraligi. Jaki był poziom tej drużyny?

– Austria w tym czasie była za polską reprezentacją i prezentowała dużo słabszy poziom. Nie mieliśmy tam żadnych problemów. Za moich czasów zaczęli już ściągać tam Kanadyjczyków. Dlaczego? Bo było łatwiej. Zadzwonili do takiego gracza, on wsiadał w samolot i na drugi dzień już był. My musieliśmy się prosić o zgodę na wyjazd.

Nie było szans gry jeszcze w lepszym klubie?

– Była propozycja z Grazu, ale ostatecznie ten transfer nie doszedł do skutku. Klub interesował się Mietkiem Jaskierskim i mną.

Nie chciał Pan zostać dłużej w Austrii?

– Rozważałem, ale wtedy był taki przepis, że każda z drużyn mogła zatrudniać tylko jednego obcokrajowca. Zdecydowali się na Mietka, a ja przez rok byłem trenerem. Wtedy na zapleczu ekstraligi austriackiej zdobyliśmy tytuł mistrzowski, ale niestety nasz klub był z małej mieścinki. Nie dalibyśmy rady rywalizować na najwyższym szczeblu rozgrywkowym głównie pod względem finansowym. Nasze miejsce zajął Salzburg.





Nim przejdziemy do Pana gry w Podhalu i reprezentacji, chcielibyśmy zapytać jeszcze o epizod w Legii.

– W Warszawie spędziłem dwa lata, dołączyłem do Legii w 1970 roku. Czasy były takie, że wojsko wzywało każdego młodego chłopaka.

To było tak zwane „odbębnienie” służby wojskowej?

– Młode pokolenie może mówić, że to było „odbębnienie”. Do unitarki był to niezwykle ciężki okres. Mieszkaliśmy w koszarach, była musztra. Dopiero po przysiędze było dużo lepiej. Mieszkaliśmy obok stadionu Legii i jedzenie się poprawiło.

W 1972 roku, czyli wtedy gdy był Pan zawodnikiem „Wojskowych”, wybuchła afera z udziałem nowotarskich zawodników i Bogdana Migacza.

– O to musicie pytać Miecia Jaskierskiego, bo przez to wydarzenie nie pojechał na Igrzyska Olimpijskie do Nagano. Zresztą Andrzej Słowakiewicz też.

Wywołał Pan temat reprezentacji, więc będziemy go kontynuować. Zagrał Pan na olimpiadzie w Insbrucku i na trzech mistrzostwach świata grupy A.

– Zgadza się.

Spotkaliśmy się z wieloma opiniami, że na Igrzyskach Olimpijskich w Insbrucku mogliście zdobyć medal.

– Też mi się tak wydaje. Teraz po latach mogę stwierdzić, że zgubiły nas przedolimpijskie sparingi z Republiką Federalną Niemiec, która była później naszym rywalem. Wygraliśmy wtedy mecze kontrolne na luzie (7:4 i 7:2 – przyp. red.), a o oni nagrali te spotkania. Przeanalizowali naszą grę i dobrze nas rozpracowali. Mieli od tego sztab ludzi.

Ale muszę przyznać, że nie trafiliśmy z formą na odpowiedni moment, no i zachodnie jedzenie nas „wykończyło”. W Polsce była bieda, a tam lodówki były napełnione wszystkim. Nikt nikogo nie pilnował, to żarło się do oporu. Posiłki, lody i deserki...

Na nasze usta ciśnie się pytanie, czy mógł Pan zagrać na większej liczbie turniejów międzynarodowych?

– Owszem. Była taka okazja. Dlaczego się nie udało? Powodów było wiele. Wkurzały mnie układy, które w kadrze panowały. Niektórzy zawodnicy jak Henryk Gruth czy Jerzy Potz mieli plecy. Wujków czy ciotki, którzy pomogli im się wybić. Owszem z czasem stali się dobrymi zawodnikami, ale pozostali, w tym głównie chłopcy z Nowego Targu, musieli dojść do tego ciężką pracą. Nie mieliśmy znajomości.

Ostatecznie zagrałem w Monachium i Düsseldorfie (1975), Pradze (1978) i Moskwie (1979), mogłem też wystąpić w pamiętnych mistrzostwach świata w Katowicach w 1976 roku.

Dlaczego się nie udało?

– Byłem na tym zgrupowaniu w katowickim Novotelu. To było tuż przed tymi pamiętnymi mistrzostwami świata. Mój partner z Podhala Andrzej Słowakiewicz leczył wtedy kontuzję i zanosiło się, że będę grał z kimś innym.

Wyszła trochę głupia sytuacja, bo moja siostra wychodziła wtedy za mąż za Marcińczaka, a ja byłem świadkiem na tym ślubie. Pytałem więc trenera Józefa Kurka, czy będę miał po co wracać do kadry po tym weselu. Odpowiedział mi, żebym jak najszybciej przyjeżdżał, bo mam miejsce w składzie.

Nie było mnie dzień, a potem od kolegów dowiedziałem się, że nie będę w składzie na mistrzostwa. Trener zachował się wobec mnie bardzo nie fair. Nie potrafił powiedzieć mi tego osobiście, podać ręki i podziękować. Szkoda. Spakowałem swoje rzeczy i wróciłem do Nowego Targu. Wtedy polska kadra spadła do grupy B.

Po roku znów byłem w kadrze i w Belgradzie wywalczyliśmy awans...




Nie da się ukryć, że mecz ze Związkiem Radzieckim wygrany przez biało-czerwonych 6:4 jest teraz wspominany przez wszystkich. Żałuje Pan, że nie miał okazji w nim zagrać?

– Na pewno żałuję. Było to wielkie zwycięstwo naszego zespołu, o którym sporo się teraz mówi. Ale wkurza mnie to, że w tym przypadku wymienia się tylko nazwisko Wieśka Jobczyka. Jaki on to był wspaniały...

Prawda jest taka, że na to zwycięstwo zasłużyła cała drużyna. Ja uważam, że najlepszym graczem w tym meczu był Jaskierski, który strzelił dwie bramki i to naprawdę ważne, bo otwierającą wynik spotkania i na 4:2, tuż po zmianie w radzieckiej bramce. Zresztą na tych mistrzostwach Mietek był naszym najlepszym graczem, ale jakoś nie pchał się na świecznik. W całym turnieju miał najlepsze statystyki w polskim zespole i był w pierwszej dwudziestce turnieju.

Sęk w tym, że Mietek był wtedy skromnym chłopakiem, z kolei Wiesiek robił wszystko pod siebie. A wiece dlaczego Jobczyk został redaktorem i komentatorem hokeja?

Proszę mówić. Jesteśmy ciekawi.

– Bo to był straszny gaduła. Pamiętam świetną historię z jego udziałem. Byliśmy na mistrzostwach w Belgradzie, gdzie weszliśmy do grupy A. Wiesiek lubił dużo gadać i z którymś z chłopaków rozmawiał przez telefon. Nawijał, nawijał i mocno nas to wkurzyło. Wziąłem więc kabel od telefonu i przeciąłem go nożyczkami. A on dalej gadał…

Przygotowując się do tego wywiadu natrafiliśmy na informację, że Pan bardzo lubił grać przeciwko niemu. Zresztą mecze Podhala z Zagłębiem Sosnowiec miały wtedy swój specyficzny klimat.

– Ależ on mnie irytował. Ale tak to jest, jak widzisz takiego samego wariata na lodzie jak ty. Chcesz mu pokazać, że jesteś lepszy. Jeszcze wtedy ubierali go w jakiś złoty kask… Kurde, aż korciło, żeby go ciałem zaatakować.

Potem bał się iść do bandy. Ale skubaniec był szybki, potrafił uciec i ciężko było go upilnować. Ale nie umiał jeździć do tyłu.

O Panu Andrzej Zabawa mówił: – Weźcie tego popierdol***** z lodu?

– Może.

Wynikało to pewnie z tego, że lubił Pan ostrzej zagrać, ale też uderzyć z niebieskiej.

– Strzał miałem dobry (śmiech)… Ale prawda była taka, że dobrze grało mi się z Mietkiem Jaskierskim. On wygrywał wznowienia, co nie było łatwe, a ja po prostu ładowałem. Wielkiej taktyki w tym nie było.

Z mocnym i celnym strzałem trzeba się urodzić, czy może da się go wytrenować?

– Nasze pokolenie było trochę inne. Dużo trenowaliśmy, na wakacjach dorabialiśmy na budowach. Nosiło się pełne wiadra po schodach, więc siła była.

Trzeba było kosić, a to był taki sam ruch jak do strzału. Nie myślcie sobie, że były kosiarki… (śmiech). Zresztą kosę mam do dziś.




Przeglądamy Pana statystyki z gry na najwyższym szczeblu rozgrywkowym w Polsce i widzimy tam 122 bramki w 444 meczach. Jak na obrońcę to fenomenalny wyczyn. Rekordzista pod tym względem Sebastian Gonera strzelił 166 goli, ale w 950 spotkaniach!

– Miło słyszeć. Zdarzały się sezony, w których byłem drugi czy trzeci na liście strzelców. Nazbierało się więc trochę bramek.

Jak to się robiło?

– Nie kombinowało się. Trenerzy zawsze nam powtarzali: nie wiesz co z krążkiem zrobić, to strzel na bramkę.

Wiele goli miało dużą wagę, bo były to „bramki psychologiczne”. Tak możemy przeczytać w książce Stefana Leśniowskiego i Andrzeja Godnego pt. 75 lat „Szarotek”.

– „Budziłem się” w momencie takim, że przegrywaliśmy albo wynik był na styku. Strzelałem i udawało się trafić do siatki. Wychodziłem na przewagę, czasem wykorzystałem błąd rywala. Lubiłem zwłaszcza strzelać po lodzie.

Bramkarze się wtedy mocniej irytowali niż teraz?

– Jak im strzelałem z niebieskiej, to się mocno wkurzali. Andrzej Tkacz bił rękawicami po poprzeczce. Kosyl był spokojniejszy, ale on z natury był raczej flegmatykiem.

Komu było najtrudniej strzelić gola?

– Nie przypominam sobie takich. W zasadzie decydowała szybkość. Szybki strzał – cenny strzał. Ale muszę się Wam przyznać, że 30 procent bramek mi nie uznali, bo dziurawiłem siatki. Zresztą wtedy były inne czasy. Siatki łatało się sznurówkami lub innymi takimi rzeczami. To była stała procedura przed każdym z meczów.

Nawet sędzia bramkowy wiele razy nie zauważył, że bramka padła. Nie kłóciliśmy się wtedy i nie obrażaliśmy na sędziów. Tak to po prostu było.

Za Pana czasów specyficzna była rywalizacja z Zagłębiem Sosnowiec.

– Oj tak, wtedy nazywali ten klub kosmosem. To była taka zbieranina. Mieczysław Chmura odszedł z Nowego Targu, a to właśnie on wraz Františkiem Voříškiem wychował wielu graczy. Potem kaperował ich do Sosnowca. Zresztą to był klub Gierka. Bogaty, z dobrym finansowaniem.

Przychodzili do niego chłopcy, którzy bronili się przed wojskiem i grą w Legii. W Sosnowcu były wyższe i pewniejsze pieniądze, bo zawodnicy byli zatrudniani w kopalniach. Pierwszy sekretarz KC PZPR dbał o swoich zawodników.

W Nowym Targu pieniądze nie były złe. Gdy wygrywaliśmy sporo meczów, to dostawaliśmy przyzwoite premie. Ale zaczęliśmy zarabiać wtedy, gdy z dobrej strony pokazaliśmy się w lidze. Etaty dały nam zakłady obuwnicze, ale i tak w hokeja graliśmy dla przyjemności. Teraz gówniarz nie skończy dwudziestu lat i już woła o konkretną kasę. A co on prezentuje?

Dużo wspomina Pan Františka Voříška. Jest to trener, któremu zawdzięcza Pan najwięcej?

– Zdecydowanie. To on zrobił w Podhalu najlepszą robotę, po której przyszły wyniki. Wszystko dokładnie opracował. Miał odpowiednie podejście, charyzmę, znał się na tym, co robił. Miał w sobie hokejowego ducha.

Nie daj Bóg, jak kogoś złapał przy piwie. Wtedy mówił: rosołu się napij gamoniu, a nie piwa!

Tymczasem Rudolf Roháček jest trenerem Cracovii przez 15 lat i jakie są efekty jego pracy? Niewiele się dzieje w szkoleniu młodzieży. Nawet porządnego wychowanka nie wyszkolili przez ten czas. Zresztą rozmawiałem z nim o tym, jak był w Krynicy. Szkoda…




Gdy spotykamy się i ucinamy sobie pogawędki ze starszymi zawodnikami, to chyba wszyscy mówią o sporych problemach sprzętowych.

– Zwłaszcza jak zaczynało się poważniejszą przygodę z hokejem, to było w tym aspekcie bardzo trudno. Moja stopa była bardzo mała, numer 39, a łyżwy dostałem po kimś, kto miał numer 45. Wypychałem więc łyżwę skarpetkami. Inaczej się nie dało.

Zresztą, gdy złamał się kij, to reperowaliśmy go blaszkami z konserwy. Tak, żeby przytwierdzić patkę.

Jeśli chodzi o kontuzje, to jakie urazy najczęściej doskwierały zawodnikom z Pana pokolenia?

– Głównie stłuczenia. Ja – dzięki Bogu – oprócz wybitego zęba i złamanego nosa nie odniosłem poważniejszej kontuzji. Gdy pojawiały się problemy z nogami, był spory problem.

Podobno w Pana czasach, mocno okładaliście się po nadgarstkach.

– Prawda. Ale było tak, że jak w trakcie meczu coś ci się stało, to błyskawicznie cię pocerowali, wychodziłeś na lód i grałeś dalej. Trzeba było być twardym. Przecież, jak ktoś miał problemy z kolanem, to wystarczyło, że go dobrze „powiązali”. Wychodził na lód i „ciupał”.

Gdy łamała nas grypa, to trenerzy po cichu przynosili nam herbatę ze spirytusem. Wygrzałeś się i na drugi dzień grałeś mecz.

Powiem wam, że podczas przygotowań było równie ciężko. Gdy nie wytrzymywałeś kondycyjnie, to cię elektrodami ładowali w płuca. Tak było.

Jak Pan reaguje, gdy widzi to, co stało się z polskim hokejem?


– Płakać się chce. W zeszłym sezonie w Podhalu doszło do sytuacji, jaka jeszcze nigdy nie miała miejsca. Nie mieści mi się w głowie, że można zatrudniać aż tylu obcokrajowców i pomiatać wychowankami.

Nie mówię, że zawodników zagranicznych ma nie być w Polsce. Niech będzie ich mniej, ale niech będą to klasowi gracze. Lepsi od naszych. Wiele krajów zdało sobie sprawę z faktu, że miejscowych zawodników trzeba wspierać, bo jest ich coraz mniej. Teraz czas na Polskę.

Prawdę mówiąc, to już od czasów Ēvaldsa Grabovskisa zaczęły się dziwne zabiegi. Były sezony, że zgłaszał sobie on wielu zawodników do składu, oczywiście swoich znajomych i – co jest tajemnicą poliszynela – kasował od nich prowizje. Szefostwo klubu dawało mu we wszystkim wolną rękę.

Taka polityka sprawiła też, że liczba wychowanków systematycznie się zmniejszała. Wielu chłopaków się zniechęcało, a w tamtych czasach wychowankowie byli siłą Podhala. Zresztą nie tylko „Szarotek”, bo grali też z powodzeniem w innych polskich klubach.

Kolejna sprawa – Szkoła Mistrzostwa Sportowego, wymyślona przez Safonowa. Cóż, ale poza kilkoma rocznikami nie dała polskiemu hokejowi nic. Lepiej by się stało, gdyby ci chłopcy zostali w swoich macierzystych klubach i tam doskonalili swoje umiejętności.

Pamiętam też sytuację z moich juniorskich czasów. Wtedy mieliśmy wielu zawodników w składzie i rywalizacja o miejsce była spora. Zarząd zrobił selekcję i powiedział wielu chłopakom, w tym mnie, żebyśmy poszli grać do Wisły Kraków. Stwierdzili, że jestem słabszy od moich kolegów i muszę gdzie indziej udowodnić swoją wartość.

I co było dalej?

– Nie obraziłem się na nich, a przecież mogłem.

Ale pewnie solidnie się Pan wkurzył...

– I to jak. Tak się wkurzyłem na działaczy i chciałem im udowodnić, że popełnili błąd. Nie wiem, czy w Krakowie spędziłem miesiąc. Później dostałem powołanie do juniorskiej reprezentacji i pojechałem z nią na mistrzostwa świata grupy B.

Nie każdy chłopak ma ogromny talent. Ten, który w wieku młodzieńczym dobrze rokuje, może nie zrobić wielkiej kariery. Wiele razy było tak, że w seniorach lepszym zawodnikiem stawał się ten, który lepiej i wytrwalej pracował.

Niektórzy na początku nie nadawali się do gry, a później wracali do drużyny.

W jakim wieku rozpoczął Pan grę w hokeja?

– Miałem szesnaście lat, gdy mnie wzięli do drużyny. Wcześniej w hokeja grałem na ulicy. Tak to wtedy wyglądało.

Mirosław Tomasik na naszych łamach wspominał, że gdy skończyło się trzydzieści lat trzeba było się liczyć z tym, że zostanie się zastąpionym przez młodych graczy.


– Trzeba było się pakować albo solidnie zapieprzać, by utrzymać miejsce w drużynie. Młodzi rozpychali się łokciami. Chcieli ci pokazać, że są od ciebie lepsi.

Teraz słyszę, że ktoś ma 40 lat i dalej gra w hokeja. Wcześniej byłoby to nie do pomyślenia. Podobnie, jak kwestia tego, ile zarabiają obecnie hokeiści. Nie wiem, może jestem z pokolenia tych graczy, którym nie chodziło o pieniądze. Ważniejsza była rywalizacja, chęć pokazania, że jesteś coś wart. Po prostu kochaliśmy hokej.




A jak wspomina Pan swój debiut w polskiej ekstralidze. Kiedy do niego doszło?

– Trenerem Podhala był wtedy František Voříšek. Zabrał mnie wtedy na mecz w Katowicach. Wtedy grało się na tym legendarnym Torkacie. Nie wiem, czy pamiętacie to lodowisko?

Znamy z opowieści.

– Wtedy wszedłem do gry w miejsce Andrzeja Szala, który niestety już nie żyje. Był to zawodnik starszy ode mnie, aktywny reprezentant Polski i olimpijczyk. Wtedy klepnął mnie w bark i powiedział: idź chłopcze do boju. Wspierał mnie, bo doskonale wiedział, że jego czas w Podhalu się kończy. Taka była wtedy naturalna kolej rzeczy. Niemniej było to wydarzenie, które będę wspominał do grobowej deski.

Zdobył Pan z Podhalem siedem mistrzowskich tytułów. Jak wyglądało świętowanie złota w Pana czasach? W XXI wieku niektóre drużyny potrafiły bawić się przez kilka dni.

– U nas tak nie było. Była uroczysta – jak na tamte czasy – kolacja, przyjechał sekretarz partii, spółdzielni mieszkaniowej, co był w klubie. Zebrały się wszystkie szychy z Nowego Targu. Ktoś dostał talon na mieszkanie, ktoś na malucha, do tego jakieś pieniądze w kopertach.

Medali nie było. Nie dostałem żadnego z nich, chyba jedynie proporczyk. Radość była, śpiewy, tańce, ale nie było czasu na szaleństwa.

Dlaczego?

– Bo już miesiąc później startowały przygotowania do kolejnego sezonu. Trzeba było zbierać siłę, bo nie należały one do najłatwiejszych.

Trenowaliśmy dwa razy dziennie, niedziela też wchodziła w grę, jak z formą coś było nie tak. Teraz jak słyszę, że zawodnicy grają trzy razy w tygodniu i mają dwa-trzy treningi, to chce mi się śmiać.

Nasze pokolenie oprócz treningów musiało pracować fizycznie. W gospodarstwie była robota, trzeba było wywieźć gnój, orać, kosić, a czasem iść na jakąś budowę. Karmienie krów to był relaks. Teraz młody gracz potrenuje sobie z dwa razy tygodniu i jest wielce zmęczony.

Teraz nie praktykuje się już obozów, na których ciężko się pracowało.

– Podhale często miało kontakt z Dynamem Kijów. Po prostu jeździliśmy na obozy tam, gdzie oni. W przygotowaniach byliśmy lepsi niż oni, a wychodziliśmy na lód i dostawaliśmy w du**. Byliśmy zahukani.

Pamiętam mecz z Amerykanami, bodajże w Monachium. Jak wyszli na lód, narobili krzyku jak atakujące plemię Indian. Połowa naszej drużyny w tym momencie zesr*** się w pory. Wszystko robili na dużym luzie, byli swobodnie ubrani, a nie tak jak my w garnitury. Potem grali na luziku i wygrywali. Co do Niemiec, to zawsze wkurzało nas to, że jedziemy do kraju, który rozpętał i przegrał obie Wojny Światowe, a żyje się tam znacznie lepiej niż u nas. Niczego nie brakuje.

A jak wyglądało przyjęcie do drużyny, zwane chrztem?

– Du** pękały z bólu. Każdy młody dostawał jak nie ręką, to kijem. No może jeszcze klapkiem drewnianym. Za pierwszą bramkę strzeloną znów był chrzest. A jak wyłamałeś się z jakiegoś wewnętrznego regulaminu, to czekało cię smarowanie jaj. Wiecie na czym to polegało?

Nie….

– Kładli cię na stole, ptaka obwiązali ci sznurkiem, potem podciągali do sufitu i pastą do butów smarowali jądra. Szczotka ryżowa i glancowanie, mycia na cały tydzień.

Wtedy wychodziła twardość człowieka. Ten, który był miękki płakał od razu. Niektórzy nawet uciekali. Teraz podobno recytuje się wierszyk albo śpiewa piosenkę…. Zabawa.




Opowiedział Pan nam kilka dobrych anegdot, zapytamy jeszcze o tę przygodę po powrocie z Finlandii. Graliście wówczas z Ässätem Pori.

– To było chyba podczas tej zimy stulecia, za Gierka. Graliśmy mecz z Finami na wyjeździe, przegraliśmy nieznacznie. Później razem z Finami wracaliśmy samolotem na Okęcie. Tam z klubu podstawili nam dwa autobusy: jednego Bałtyka, drugiego Jelcza. Finowie zapytali, ile będą musieli tym autobusem jechać. Jak się dowiedzieli, że 400 kilometrów, to się spakowali w samolot i polecieli tam, skąd przyjechali.

My spakowaliśmy się w autobus i w Słomnikach autobus stanął. Podobno ropa zamarzła. Nikt się nami nie interesował, więc zatrzymaliśmy pociąg. Ogólnie to plany były też takie, żeby się zapakować do ciężarówek.

Nie było żartów, w końcu na zewnątrz 40 stopni mrozu. Ale to wszystko nas hartowało. Byliśmy z Nowego Targu w hali było zimno, więc przyzwyczailiśmy się do takich warunków. Wiele drużyn nie wytrzymywało naszego ostrego powietrza.

Ale wśród trenerów prowadzących polskie ekipy byli też spryciarze. Stefan Csorich to był taki kombinator, który umiał załatwić nas sposobem. W Gdańsku puszczał dmuchawy, żeby w hali było jak najwięcej ciepłego powietrza. Tak chciał nas taktycznie załatwić. „Papa” to był jednak dobry trener.

A jako kadra mieliście też dość ciekawy wypad do Kanady. Rozegraliście kilka meczów w parę dni.

– Wygraliśmy większość tych spotkań, ale to nie były drużyny z NHL, ale ich kluby farmerskie. Byliśmy w Montrealu, w Vancouver i w Calgary. W sumie pokonaliśmy sześć tysięcy kilometrów. Mówi się, że Kanada naprawdę żyje hokejem. Potwierdzam, już wtedy tam było.

Przywoziliście coś z takich wyjazdów?

– Zdarzało się. Głównie to, czego w Polsce nie było. Ale największy numer zrobił Walo Ziętara. Wymienił się z portkami z Japończykiem. Walo był taki, a Japończyk chudszy i mniejszy.

Dlaczego jest tak, że wielu olimpijczyków i ludzi związanych z Podhalem zraziło się do tego klubu.

– Bo nikt ich nie słucha i nie szanuje. Czasem jest ogromna zawiść, zazdrość i to nie przekłada się na budowę pozytywnej atmosfery. Przecież nie raz mój syn słyszał, że skoro ja grałem w hokeja, to on już nie musi.

Tymczasem mój wnuk, Denis Szczepaniec, gra w Szwajcarii i tam – nim trafił do hokejowej akademii – został dokładnie sprawdzony. Działaczy drużyny interesowało to, czy ktoś z jego członków rodziny był kiedyś sportowcem.

Kiedyś było tak, że na mecze chodziło się dlatego, że w klubie grał syn, wnuk, kuzyn czy sąsiad z bloku lub ulicy.

Często w Polsce słychać też powiedzenie, że hokejem w naszym kraju zajmują się ludzie, którzy ze sportem nie mają wiele wspólnego.

– Widać to po wynikach. Wiele osób po prostu się na nim nie zna. A warunki do uprawiania hokeja są lepsze. Postęp technologiczny temu sprzyja. Tymczasem przegrywamy z reprezentacjami, które tłukliśmy w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych.

Poza tym śmieszy mnie widok tego, jak niektórzy zawodnicy przygotowują się do meczu. Jak pakują wiele rzeczy do autobusu. Szafy przewożą, zostawiają przed bagażnikiem. A kierowca to wszystko wnosi. Mają słuchawki na uszach, cole w ręce i czują się wielkimi gwiazdorami.

Tak to jest, gdy dostaje się większość pieniędzy do ręki. My podnosiliśmy wszystko z lodu, więc wyniki były lepsze. Teraz zawodnik podpisze kontrakt i ma wszystko w nosie. Nie pójdzie mu w jednym klubie, to pójdzie do następnego. Może nawet wynegocjuje lepsze warunki. To jest smutne.



Rozmawiali: Radosław Kozłowski i Sebastian Królicki.





Metryczka:
Andrzej Iskrzycki
(ur. 20 listopada 1951 w Nowym Targu). Obrońca, występował w Podhalu Nowy Targ (-1970, 1972-1981, 1982-1983), Legia Warszawa (1970-72), EK Zell am See (Austria, 1981-82). Olimpijczyk z 1976 roku. Występował na Mistrzostwach Świata trzy razy (1975, 78 i 79). W reprezentacji Polski rozegrał 54 mecze i zdobył 7 bramek. Zdobył 7 mistrzostw Polski (1971, 74-79). Liga polska (434 spotkania, 122 bramki).




Poprzednie odcinki z cyklu "Znani, ale zapomniani":

Włodzimierz Komorski »

Marek Koszowski »

Oskar Szczepaniec »

Mirosław Tomasik »

Piotr Zdunek »

Walerij Gudożnikow »

Janusz Syposz »

Władimir Paszkin »


Jurij Karatajew »

Liczba komentarzy: 0

Komentarze

Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze. Zaloguj się do swojego konta!
Wypowiedz się o hokeju!
Shoutbox
  • emeryt: Nilson grał z Linusem w Troja Lungby SWE,taka sytuacja
  • Simonn23: Przydałby się ktoś taki jak Martin Vozdecky w top formie, dobry grajek był
  • Oświęcimianin_23: Jamer, dej no inicjały tego co podpisał:)
  • Simonn23: Pewnie Lundin
  • szarotekNT: Hubalu a gdzies się wybierasz? Jesli nie to Ty zostaniesz napewno
  • szarotekNT: PanFan daj znać czy w którejś z wyspaiarskich tv można oglądnąć mecze Polakow
  • PanFan1: Serwus Szarotek tu będzie to w którymś PPV, ale zaglądnij na onhockey tam na bank będzie
  • PanFan1: Dallas Stars wygrali sezon zasadniczy na zachodzie, a teraz zaliczyli u siebie dwa gongi od ósmej drużyny zachodu czyli VGK i prawie pewne jest że "Gwiazdy" mają po imprezie.
  • PanFan1: Bardzo widowiskowa jest rywalizacja LA Kings z Oilers
  • PanFan1: polecam streaming na NHL66
  • rawa: PF1 w przypadku golden shite nie ma znaczenia ze byli w zasadniczyn na ósmym. Jak co roku ta sama zagrywka z udawanymi kontuzjami. Mam nadzieje, ze ktos ich zleje w g... wygraja w tym roku.
  • rawa: Czas zamiałczyć
  • rawa: Matthew Tkachuk ukuł Tampe. Lundell asysta. 1:0
  • rawa: Bob daję rade
  • rawa: Vasi też daje radę
  • rawa: Trzecia kara dla Kotów
  • rawa: W końcu się zemściło. 1:1
  • rawa: Challenge offside i dalej 1:0
  • rawa: Tampa słupek w ostatniej sekundzie pierwszej
  • rawa: Znowu Stamkos i mamy remis
  • rawa: Tampa zajebisty poczatek drugiej i druga brama
  • rawa: Ale się meczycho zrobiło
  • rawa: Sam Reinhart i 2:2. Akcja za akcje
  • rawa: Brandon Montour ale wcisnał spod niebieskiej 3:2
  • rawa: W karach 4:0 dla Panther
  • rawa: Bedzie ogień w trzeciej i stan przedzawałowy
  • rawa: Jeeeest Steven Lorentz 4:2
  • rawa: Jeszcze 9 minut
  • rawa: Gdzie są te wszystkie Kocury co miały oglądać playoffy?😁
    Znowu za mongoła robię😁😁
  • rawa: I w koncówce będzie ciśnienie 4:3
  • rawa: Czy Kocury dotrwaja do końca? 4 minuty
  • rawa: Stamkos wybronił strzał Tarasa do pustaka.
  • rawa: Matthew Tkachuk rozpoczął dzisiaj strzelanie i skończył do pustaka 5:3 i 3:0 w serii.
    Mecz bardzo wyrównany. Tampa bardzo słabo dzisiaj przewagi.
  • rawa: Brawo Kocury 🐀
  • emeryt: ...oto jest dzień oto jest dzień,który dał nam Pan...x3
  • Oświęcimianin_23: Pantery, a nie kocury:)
  • uniaosw: 19:46 tik tak
  • Andrzejek111: Mi się dzisiaj śniły podgrzybki. Co to może znaczyć?
  • emeryt: zupa grzybowa...Zupa 2025
  • emeryt: musi być coś na rzeczy
  • J_Ruutu: Albo jakiś stary grzyb :)
  • J_Ruutu: Lub podgrzyb.
  • KOS46: Nie żebym był upierdliwy, ale droga Redakcjo! tabelę medalową i bilans klubów można by już zaktualizować. Coś się jednak zmieniło w kwietniu.
  • emeryt: Michaił Szostak sto lat najlepszego,67 lat ale ten czas leci...
  • Andrzejek111: Z jakim numerem grał Szostak (Shostak?) Nie mogę sobie przypomnieć.
  • narut: WB to w sensie transmisji hokejowa czarna dziura.. na onhockey nie ma zapowiedzi transmisji dzisiejszego meczu naszych z WB.. jeszcze raz - to w sensie transmisji hokejowa czarna dziura, co mecz to brak możliwości oglądania..dziadostwo...
  • narut: z całego świata ze wszystkich imprez obejrzysz tylko nie stamtąd..
  • emeryt: #17
  • KOS46: Ech były czasy... I piątka: Osoba (24) - Cholewa (5); Kotoński (15) - Szostak (17) - Kotyla (18)

    "...dwie bramki Kotyla, dwie bramki Kotoński i Unia jest mistrzem Polski"
  • emeryt: taaaaaa.
  • emeryt: i Michaił czerwony jak burak
  • KOS46: i wąs Kotońskiego
  • emeryt: Sadłoszka jak sie rozpędzał to drobił jak Kotyla
  • KOS46: a przed Michaiłem na środku grał Kazek Jarnot (13)
  • emeryt: Rączka
  • stary kibic: emeryt Szostak z tego co wiem to nie żyje
  • emeryt: Kotoński Rączka
  • emeryt: hmmm,czyli hokej.net znowu robi urodziny zmarłym...?
  • Ixat: @narut
    Transmisja tutaj ale za 15£
    https://www.icehockeyuk.tv/
  • Oświęcimianin_23: Wizja Sport - ostatnia słuszna stacja TV gdzie było mnóstwo hokeja... Szkoda, że ówczesny C+ nie zainteresowany hokejem:(
  • Andrzejek111: Dlatego nie ma już Wizji, że było za dużo hokeja. 😉
  • zakuosw: Unia powinna poszukać trochę w lidze Polaków. Nie mówię o naszych gwiazdach reprezentacji ale tacy obrońcy jak Florczak, Jaworski mogliby dostać szanse obok Miłosza Noworyty i naszej młodzieży czyli Prokopiaka. Fajnie by było mieć trochę tych polskich nazwisk :)
  • zakuosw: szkoda, że nie przyszedł Brynkus, liczyłem na to ale dla niego plus, Ziętara mu obiecał ważną rolę, u nas grałby w 3/4 piątce
  • Oświęcimianin_23: zakuosw, pytanie czy by faktycznie grali czy grzali ławę :) Nie wiem jakie plany ma zarząd, ale pewnie chcą obronić MP i fajnie wypaść w CHL więc kadra musi być na prawdę mocna.
  • Luque: 15 funtów za sparing... a to niby Lokaty jest łasy na kasę ;P
  • emeryt: stary kibic,nie znalazłem nigdzie zeby Szostak zmarł ...przepraszam hokej.net za mojo insynuacje
  • Zaba: nie siejcie plotek... i nie uśmiercajcie Michaiła!!!!
  • Zaba: komuś coś gdzieś dzwoni... zmarł inny były hokieista Unii, niesttey teraz nie mogę sobie przypomnieć...
  • Paskal79: Michał Szostak grał z nr 17 :-)
  • narut: Brytole wciąż mają w sobie coś z mentalności fabrykantów z czasów I Rewolucji Przemysłowej..15 funtów ..niech się gonią (!) zostanę przy tekstówce z HN..
  • Paskal79: Narut 15 funtów to dużo,a po ile były bilety na Słowenię,a po ile na Danię będą?
  • rawa: Brytole z reguły maja płatne transmisje z meczów swojej repry. 15 paździochów chcą za transmisje a bilet na mecz w Leeds kosztował 22 a do Nottingham 25 paździochów na centralny sektor. Zwykłe pazerne wuje. W biznesie nie ma sentymentów.
  • stasiu71: Padakin i Bukowski do wziecia :))
  • Luque: No nareszcie Padaka out
  • uniaosw: Najważniejsze że Bagiś zostaje uff
  • thpwk: Jeszcze tylko jeden ukr do odpalenia został
  • emeryt: Bagiś sól ziemi...On był jeszcze przed Adamem i Ewo
  • Oświęcimianin_23: Brawo Tyszanie za zniszczenie Bukowskiego:)
  • mario.kornik1971: Padakin, dzwoń do Humennè
  • szop: w GKS Tychy to maja talent do niszczenia zawodnikow Alan uciekaj bo za sezon bedzie po Tobie
  • Passtor: Ważne że w łoświecimiu wszystko gra
  • mario.kornik1971: passtor, przeproś łośle
  • Oświęcimianin_23: Przyszedł Bukowski w TOP formie, wychodzi jako mizerny zawodnik. Fakt, nie opinia.
  • Luque: Szop a z Podhala kto ostatnio wypłynął? Tak z ciekawości...
  • Passtor: 🤣🤣🤣🤣
  • Passtor: Więcej majstra nie zobaczycie to pewne
  • szop: Brynkus Kamiński niedlugo Jarczyk Worwa Bizub a z GKS Luq
  • Luque: Brynkus i Kamiński poszli chyba z juniorów i jakoś tak furory nie robią
  • Luque: Chodzi mi o zawodnika co zagrał sezon jak Bukowski i ktoś go od Was wykupił...
  • szop: Fabian Kapica... jedno jest pewne napewno z topowego gracza jeszcze nigdy nie zrobionu tu łamagi
  • Luque: A kiedy Podhale ostatnio wykupiło topowego gracza z ligi...
  • szop: a to mozesz sprawdzic sobie sam:)
  • szop: Wronka to taki gracz czy słaby?
  • szop: a jesli chodzilo Ci o fińska lige to takiego u Was nie kojarze
  • szop: nie chcialem Cie urazic ale Pasiut Kolusz Wronka itp itd jak przyszli do Was grali piach odeszli i od razu odzyli moze nie mam racji?
  • szop: Rac Mroczkowski wymieniac mozna dlugo dalej sadzisz ze to przypadki
  • Luque: Kolusz nie grał aż takiego piachu, Wronka przyszedł przeczekać pandemię
  • Luque: Mroczkowski grał dobrze 3 sezony, popatrz na liczby, a że obniżył loty to cóż
  • Luque: Cichy i Szczechura też grali dobrze z 3 lata i potem obniżyli loty
  • szop: moze dla Ciebie nie ale dla tych którzy wiedza na co go stac gral
Tylko zalogowani użytkownicy mogą korzystać z Shoutboxa Zaloguj się!
© Copyright 2003 - 2024 Hokej.Net | Realizacja portalu Strony internetowe