Doświadczony trener prawie miesiąc spędził na oddziale intensywnej opieki medycznej, walcząc z COVID-em. Wyszedł z choroby i choć nadal musi wspomagać się tlenem, to właśnie poprowadził swój klub do pierwszego od 58 lat tytułu mistrzowskiego.
Zespół Rauman Lukko pokonał wczoraj w czwartym meczu finału play-off fińskiej Liigi TPS Turku 6:2, a w całej serii wygrał 3-1 i sięgnął po drugi mistrzowski tytuł w historii klubu. Kibice w Raumie na mistrzostwo czekali aż od 1963 roku.
Ich marzenia spełnił w końcu zespół prowadzony przez 52-letniego Pekkę Virtę. Trener akurat w finale mierzył się z drużyną ze swojego rodzinnego Turku, w której barwach jako zawodnik debiutował w ekstraklasie i którą także w przeszłości prowadził w roli trenera, choć ten fragment kariery był dla niego wyjątkowo nieudany.
Virta w ostatnich miesiącach przeszedł naprawdę długą drogę i nie mógł przypuszczać, że ten sezon tak się dla niego skończy.
Pod koniec stycznia trener dowiedział się, że jest zakażony koronawirusem. Początkowo przebywał w domu bez objawów choroby. Ale gdy czas przeznaczony na izolację wydawał się dobiegać końca, nagle pojawiły się z dużą siłą symptomy COVID-19. Virta dostał wysokiej gorączki i miał problemy z oddechem. Trafił do szpitala, którym łącznie spędził aż 48 dni, w tym 27 na oddziale intensywnej opieki medycznej.
- Trudno jest oceniać własną sytuację, ale według lekarzy doszedłem do bramy śmierci. Powiedzieli, że oddział intensywnej opieki sam w sobie oznacza zagrożenie życia, bo tam testuje się w ekstremalny sposób ludzką wytrzymałość - opowiadał później. - Wirus wyrządził duże szkody w moich płucach, a zrozumienie tego sprawiło oczywiście, że się bałem, ale na szczęście w tym stanie nie byłem wszystkiego świadomy.
Virta łącznie przez 66 dni pozostawał na zwolnieniu lekarskim. COVID-19 przeszedł bardzo ciężko, mimo że - jak sam twierdzi - nie miał żadnych chorób współistniejących.
- Nie czułem specjalnej potrzeby publicznego opowiadania o moich problemach, ale chciałem udzielić wywiadu, bo lekarze uważali, że to może pomóc Finom w walce z tym okrutnym wirusem - powiedział dziennikowi "Ilta-Sanomat" już po wyjściu ze szpitala. - Mówili, że być może to przestraszy tych, którzy lekceważą zagrożenie. Może mój przypadek pozwoli najbardziej upartym zdać sobie sprawę, że wirus może wywołać duże problemy nawet jeśli chodzi o podstawowe zdrowie.
Zawodnicy Lukko pod nieobecność swojego trenera radzili sobie znakomicie. Pod wodzą duetu asystentów Erika Hämäläinena i Jarkko Kauvosaariego zdominowali rozgrywki ligowe i zdobyli w nich aż 127 punktów w 60 meczach. Nawet gdy okazało się, że z powodu koronawirusa sezon zasadniczy zostanie skrócony, to i tak wygrali go dzięki najwyższej średniej zdobytych punktów na mecz.
Popularny "Peksi" jeszcze w szpitalu, gdy opuścił już OIOM, kontaktował się z drużyną przez komunikatory wideo. Po wyjściu zapowiedział, że chce jeszcze poprowadzić zespół w tym sezonie z boksu.
Początkowo nie było to możliwe, bo ciągle był zbyt słaby. Codziennie rozmawiał z zawodnikami i pracował nad taktyką, ale nie mógł prowadzić treningów, a mecze oglądał z trybun. - Na razie nie jestem jeszcze w stanie wystarczająco długo bez przerwy stać. Szybko skacze mi wtedy puls, nie mówiąc o problemach z oddychaniem przez uszkodzone płuca - mówił w połowie kwietnia. Na trybunach cały czas miał przy sobie butlę z tlenem. Tylko czasem na chwilę schodził do boksu, by podpowiedzieć coś drużynie i swoim asystentom.
Gdy zespół awansował do finału, wreszcie w meczu numer 2 poprowadził go osobiście. Do historii przejdą zdjęcia trenera dyrygującego drużyną w boksie na siedząco, z wąsami tlenowymi pod nosem.
- Czułem, że jest moim obowiązkiem, żeby pomóc tym facetom - powiedział o swojej drużynie po zdobyciu tytułu. - Zasłużyli na to. Nie chciałem być przyczyną ich niepowodzenia. Nie wiem, na ile to było dobre czy złe dla mnie, ale przynajmniej nie zepsułem im roboty. Cieszę się z tego.
Zdobyciem tytułu mistrzowskiego Virta według informacji fińskich mediów kończy przygodę z Lukko i od nowego sezonu ma objąć drużynę SaiPa Lappeenranta, bo tamtejszy klub zaoferował mu wysoki i długi kontrakt.
Zapytany po zdobyciu "złota" czy wyobrażał sobie taki koniec sezonu, gdy był w szpitalu, odparł: - Nie myślałem o tym. Miałem wtedy trochę ważniejsze rzeczy na głowie.
Czytaj także: