Hokej.net Logo

Piękna historia. GieKSa postawiła się potędze w europejskim pucharze!

źródło: hokej.gkskatowice.eu
źródło: hokej.gkskatowice.eu

60 lat temu, w pierwszej edycji Pucharu Europy, mistrz Polski - w meczach domowych - mocno postawił się późniejszemu triumfatorowi rozgrywek. ZKL Brno, oprócz meczów na Torkacie, wszystkie pozostałe spotkania wygrał.

W październiku 1965, zainaugurowano rozgrywki hokejowego Pucharu Europy. Przez trzy dekady były to najważniejsze na Starym kontynencie międzyklubowe zmagania, w których uczestniczyli mistrzowie poszczególnych krajów. Rozgrywki te wprawdzie nie zyskały nigdy tak wielkiego prestiżu, jak w innych dyscyplinach sportu, ale nie zmienia to faktu, że istniały i zostawiły po sobie trwały ślad. Z pewnością jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy było to, że rywalizacja została zdominowana przez jeden klub, czyli CSKA Moskwa. "Wojskowi" wygrali aż 20 z 32 edycji. Triumfów mogło być więcej, ale w pierwszych trzech edycjach "Armieńców" po prostu zabrakło.

Za pomysłodawcę utworzenia zmagań o miano najlepszego klubu w Europie uznaje się znanego zachodnioniemieckiego działacza, Günthera Sabetzkiego. Choć nie ma jednoznacznego śladu, że ten późniejszy szef światowego hokeja, który IIHF prezesował w latach 1974-95, miał polskie korzenie, to z dużą dozą prawdopodobieństwa można stwierdzić, że tak było. Sądząc oczywiście po polsko brzmiącym nazwisku. Urodził się bowiem, w 1915 roku, w dużym westfalskim mieście, czyli w Düsseldorfie, a w tamtych okolicach żyli potomkowie tych, którzy w XIX wieku za chlebem wyjechali z terenów Górnego Śląska, Pomorza, Kaszub czy Wielkopolski. Liczbę tzw. Ruhrpolen szacowano na ok. pół miliona ludzi.

Sabetzki, który był jednym z założycieli niemieckiej federacji (Deutscher Eishockey-Bund), inicjując Puchar Europy, inspirował się sukcesem międzynarodowych rozgrywek w innych grach zespołowych. W piłce nożnej rywalizowano od 1955 roku, rok później do walki przystąpili szczypiorniści. Od 1958 roku zmagania zainaugurowali koszykarze, a w 1959 roku - za namowami polskich działaczy - siatkarze. "Przegląd Sportowy" ufundował nawet pierwsze trofeum, a Komisja ds. Pucharu Europy, której pierwszym przewodniczącym był wiceprezes PZPS, Benedykt Menel, przekształciła się z czasem w Europejską Konfederację Siatkówki (CEV).

Obawy były spore

W hokeju na lodzie potoczyło się to wszystko nieco inaczej, ale fakty są takie, że do rozgrywek zgłosiło się 14 zespołów, a w gronie tym zabrakło najpotężniejszej drużyny Europy, czyli wspomnianego CSKA Moskwa. Ekipy czechosłowackiego ZKL-u Brno i zachodnioniemieckiego EV Füssen zostały rozstawione od ćwierćfinałów. Bez walki do najlepszej ósemki wszedł fiński Karhut Pori, który otrzymał walkowera od szwedzkiej Frolundy. Pierwszy, historyczny mecz Pucharu Europy rozegrano 21 sierpnia 1965 roku. Włoska Cortina d'Ampezzo pokonała u siebie 5:2 HC Chamonix z Francji.

Grano na zasadzie dwóch dwumeczów – po dwa razy u siebie i na wyjeździe. Mistrz Polski sezonu 1964/65, czyli GKS Katowice, do rywalizacji przystąpił w dniach 30-31 października. Tuż przed dniem Wszystkich Świętych do stolicy Górnego Śląska przyjechała jugosłowiańska drużyna z Jesenic. Wizyty tego zespołu obawiano się z dwóch powodów. Po pierwsze ekipa ze słoweńskiej części nieistniejącego już kraju niemal w całości stanowiła jego reprezentację i był to zespół znakomicie zgrany. A po drugie mistrzowie Polski z Katowic nie byli przed turniejem w najwyższej formie. Właśnie przegrali ligowy mecz w Nowym Targu (Podhale jesienią 1965 roku nie miało na swoim koncie jeszcze ani jednego tytułu mistrza Polski), a także męczyli się z ostatnią w tabeli Cracovią. W lidze prowadził, spisujący się rewelacyjnie na początku sezonu, toruński Pomorzanin.

GKS przechodzi wyraźny kryzys formy i wcale nie jest powiedziane, że musi wygrać na własnym terenie. Jesenice, to wielokrotny mistrz Jugosławii. Drużyna ta składa się niemal z samych reprezentantów kraju, których znamy z Olimpiady w Innsbrucku i mistrzostw świata w Finlandii, kiedy to nasza reprezentacja miała, poważne trudności nim pokonała ambitnych Jugosłowian.” - pisał „PS” przed dwumeczem na Torkacie nawiązując do meczu reprezentacji na MŚ, wygranym przez nas 4:1.

Zasłużony awans

Tym razem medialne dywagacje się nie sprawdziły, bo GieKSa zagrała dużo lepiej niż w meczach ligowych poprzedzających pucharową rywalizację. W pierwszym starciu, obserwowanym przez 5 tysięcy kibiców, nasz zespół wygrał 4:1. W drugim rozbił rywala aż 10:2. U Jugosłowian dało o sobie znać zmęczenie długą podróżą, bo po dwóch tercjach drugiego ze starć było 4:2. W trzeciej tercji „GieKSa” zaaplikowała jednak rywalowi aż 6 goli. W obu meczach najlepszym strzelcem katowiczan okazał się Andrzej Fonfara. Co ciekawe z trybun spotkania oglądał trener Andrzej Wołkowski, który w 1965 doprowadził GKS Katowice do triumfu w lidze, który dał przepustkę do rozgrywek europejskich. Szkoleniowiec ten, były reprezentant Polski, doskonale znał też zespół z Jesenic. Wcześniej był bowiem jego trenerem i zdobywał mistrzowskie tytuły. Prowadził również reprezentację Jugosławii.

Do Jesenic katowiczanie pojechali zatem z następującą zaliczką: 4:0 w punktach i 14:3 w bramkach. Tego nie można było zmarnować, choć GKS udał się na mecze rewanżowe w osłabionym składzie. Jugosłowiański korespondent z Zagrzebia, Ante Srkić, donosił jednak, że w pierwszym meczu, zremisowanym 2:2, wynik ten przesądził o awansie GieKSy, nasz zespół miał dwa razy więcej sytuacji. Po rewanżu gospodarze mieli chwilę dla siebie, wygrali bowiem 4:2, ale do ćwierćfinału awansował mistrz Polski.

Drabinka była znana już wcześniej, a zatem wiadomo było, że w walce o półfinał GKS Katowice skrzyżuje kije z najsilniejszym – pod nieobecność CSKA – uczestnikiem rywalizacji. Czechosłowacki ZKL Brno był głównym kandydatem do triumfu w całych zmaganiach. Zespół ten, grający wcześniej pod nazwą Ruda Hvězda, od sezonu 54/55 wygrał aż 10 z 11 edycji mistrzostw Czechosłowacji i miał w swoich szeregach wielu reprezentantów tego kraju, medalistów największych światowych imprez.

Dwa razy było 3:0

Gdyby ktoś zapytał zawodników z Brna po przyjeździe do Katowic „W czym wam możemy pomóc, chłopaki?”, to Czechosłowacy odpowiedzieliby z pewnością w tonie bohatera filmu pt. "Poranek kojota", granego przez Tomasza Dedka. Tymczasem na początku drugiej tercji pierwszego spotkania na Torkacie GieKSa prowadziła 3:0! Mało tego, grający bez pięciu podstawowych zawodników ZKL pogubił się zupełnie i złapał dwie kary za nadmierną liczbę graczy na lodzie. Na dodatek brneńczycy zaczęli „sędziować”. Jeden z nich, legendarny dziś w świadomości kibiców Komety Brno, Zdenek Kepak, dwukrotny wicemistrz świata, odepchnął nawet sędziego Zbigniewa Chojnackiego i wyłapał "dychę". W trzeciej tercji gracz ten, po tym, jak najechał na arbitra, otrzymał karę meczu.

Zirytowani niepowodzeniami goście pozbierali się jednak, kontaktową bramkę strzelili jeszcze w drugiej odsłonie, a trzecia należała już do nich. Mecz skończył się remisem 3:3, co uznano za bardzo dobry dla Katowic wynik, choć szansa na sprawienie wielkiej sensacji była ogromna. Podkreślano, że GieKSa zagrała bardzo ambitnie, nieustępliwie, choć zgodnie z duchem fair play. Brak szacunku dla rywala i publiczności wytykano rywalom.

Następnego dnia szansa na zwycięstwo była jeszcze większa. Bo oto GKS - tym razem hokeiści ZKL-u Brno grali czyściej - po golach Małysiaka, Wilczka i Przewoźnika prowadzili 3:0 jeszcze w 53. minucie meczu, choć musieli radzić sobie bez swojego lidera, znakomitego Andrzeja Fonfary. Błąd w defensywie spowodował jednak, że ZKL złapał kontakt. To okazało się kluczowe dla losów spotkania. Katowiczanie, miast nadal grać swoje i kąsać rywala, co wychodziło im bardzo dobrze, postanowili ku swej zgubie skupić się na defensywie. Efekt? Stracili jeszcze dwa gole i mecz ponownie skończył się remisem 3:3. Oczywiście to, że GieKSa nie przegrała ani raz w konfrontacji z faworytem całych zmagań było bardzo dobrym rezultatem. Niemniej jednak musiał po dwumeczu towarzyszyć katowiczanom niedosyt, bo dwa razy prowadzili przecież z mistrzem Czechosłowacji 3:0.

Najtrudniejszy rywal triumfatora

2:2 w punktach i 6:6 w bramkach – bilans przed meczami rewanżowymi w Brnie był zatem idealnie równy, ale to ZKL pozostawał oczywiście faworytem do awansu do półfinału. Ze swej roli wywiązał się bez większego trudu. O ile polska prasa dosyć szczegółowo opisała mecze w Katowicach – oba spotkania oglądało po 5 tysięcy kibiców – o tyle w powszechnie dostępnych źródłach o starciach w Brnie nie można znaleźć zbyt wiele. Powodem są pewnie niezbyt korzystne, delikatnie mówiąc, wyniki, jakie GKS osiągnął. Na dodatek w tym samym czasie reprezentacja Polski pojechała na tournée do Finlandii i Skandynawii, a zatem o tym pisano więcej.

GKS przegrał w Brnie 0:8 i 3:12. ZKL udowodnił swoją wyższość, a warto podkreślić, że czechosłowacka drużyna wystąpiła tym razem w najsilniejszym zestawieniu, z piątką graczy, której zabrakło w Katowicach z powodu występów w drużynie narodowej. Zespół z Brna jako pierwszy zameldował się w półfinale Pucharu Europy, a w nim łatwiej niż z Katowicami poradził sobie z kolejnym przeciwnikiem. Na drodze Czechosłowaków stanął austriacki KAC Klagenfurt i praktycznie w wyjazdowym dwumeczu ZKL zapewnił sobie przepustkę do finału.

Wygrał 7:2 i 4:3, a u siebie nie pozostawił rywalowi złudzeń. Wygrane 4:3 i 11:3 sprawiły, że brneńczycy zameldowali się w decydującej rozgrywce, a ich rywalami byli hokeiści EV Füssen. Zachodnioniemiecki zespół w półfinale, po zaciętej rywalizacji, uporał się z Valerengą Oslo, ale w decydującym starciu niewiele miał do powiedzenia. ZKL temat ponownie zamknął praktycznie w dwóch pierwszych spotkaniach, odwracając losy meczów w Niemczech w trzecich tercjach (6:4 i 7:5). W Brnie, po pewnych zwycięstwach 6:2 i 6:1, kibice fetowali pierwszy, historyczny triumf w pierwszej edycji Pucharu Europy.

Sugerując się jedynie wynikami GKS Katowice stanowił dla ZKL-u Brno najcięższą przeszkodę w drodze po triumf w tych rozgrywkach. Dość powiedzieć, że czechosłowacka drużyna wygrała 10 z 12 meczów i oba zremisowała właśnie z mistrzem Polski. Nie lubimy uprawiać "gdybologii", ale trudno opędzić się od wrażenia, że gdyby losowanie ułożyło się trochę inaczej, to kto wie, czy GKS Katowice nie dotarłby w zmaganiach wyżej. Nawet do samego finału.

Czytaj także:

Liczba komentarzy: 2

Komentarze

Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze. Zaloguj się do swojego konta!
Lista komentarzy
  • Hajnel
    2025-11-18 11:54:38

    Szanowny redaktorze w 1964. r. nowo utworzony klub GKS Katowice nie posiadał sekcji hokeja na lodzie a mistrzem był Górnik 1920 Katowice sekcja hokeja dołączyła dużo później.

  • JajcoW
    2025-11-18 12:03:01

    Na focie od lewej #14 Andrzej "Amajz" Fonfara, #19 Janusz Świerc, #13 Kazimierz "Farba" Małysiak, #3 Maksymilian "Maks" Lebek.

© Copyright 2003 - 2025 Hokej.Net | Realizacja portalu Strony internetowe