Płachta: Zniesienie limitu obcokrajowców sprawiło, że PHL była silniejsza
O odbudowie hokeja w Hamburgu, pandemii koronawirusa w Niemczech oraz o wydarzeniach z Polskiej Hokej Ligi rozmawiamy z Jackiem Płachtą, byłym selekcjonerem biało-czerwonych, który od dwóch lat pracuje w niemieckiej Oberlidze.
HOKEJ.NET: – Jak wygląda obecnie sytuacja związana z koronawirusem w Niemczech? Są już wstępne plany, kiedy rozgrywki będą mogły zostać wznowione?
Jacek Płachta, trener Crocodiles Hamburg i były selekcjoner reprezentacji Polski: – Na razie dokładne daty nie zostały podane. Jedynym konkretem jest w zasadzie to, że do 31 sierpnia nie mogą odbywać się w Niemczech żadne imprezy masowe. Telewizje informują, że odwołany zostanie też Oktoberfest, który jest ważnym wydarzeniem w Bawarii i na który zawsze przyjeżdża wielu turystów.
Rozgrywki mają ruszyć dopiero we wrześniu. Niemniej każdy klub chciałby rozgrywać mecze z udziałem kibiców. Wpływy z biletów są przecież ważnym czynnikiem przy planowaniu budżetów.
Słychać głosy, że kluby będą musiały zacisnąć pasa, bo sponsorzy czy władze miast muszą ulokować pieniądze gdzieś indziej?
– W Niemczech miejskie dotacje nie należą do najwyższych. Ciężar utrzymania drużyny spoczywa głównie na sponsorach: tych większych, jak i mniejszych. W naszym klubie głównym sponsorem jest Hapag-Lloyd AG (niemieckie przedsiębiorstwo logistyczne, żegluga morska – przyp. red.) i też się zastanawiamy, jak to będzie. Ale w Niemczech nikt nie podejmuje gwałtownych decyzji. Wszyscy czekają i myślą pozytywnie.
A jakim budżetem dysponują kluby w Niemczech?
– W Oberlidze budżety klubów wynoszą od 1,5 do 2 milionów euro. Im wyższy szczebel rozgrywkowy, tym finanse, jakimi dysponują kluby, są pokaźniejsze. Budżet klubu występującego w DEL to około pięć lub sześć milionów euro. Najlepsze kluby mają nawet dwa razy więcej.
Jak wygląda sprawa z kontraktami. Kluby piłkarskie prowadzą rozmowy z zawodnikami na temat obniżek umów, zatem moje pytanie jest proste: czy w hokejowych drużynach występujących w DEL jest podobnie?
– Na razie w hokeju nastał tak zwany martwy sezon, a umowy są różnie konstruowane. Nie da się jednak ukryć, że kluby bardzo cierpią na tym, że nie nie została rozegrana faza play-off, która z pewnością wygenerowałaby spore przychody. Kluby sobie poradzą z tą sytuacją.
Niemniej teraz wszyscy martwią się, kiedy wystartuje nowy sezon i na jakich warunkach będzie on rozgrywany. Nie mówi się na razie o obniżkach kontraktów, ale ten temat pewnie wróci nieco później.
Ostatnie dwa sezony pracował pan w ekipie Hamburg Crocodiles, którzy na co dzień rywalizują w Oberlidze. Pewnie niewielu wie, ale w tej lidze nie ma choćby problemów sprzętowych jak w Polsce.
– Zgadza się. To całkiem profesjonalna liga, a sprawy z brakiem sprzętu tutaj się nie zdarzają. Z kolei jeśli chodzi o mój klub, to od dwóch lat pracuję w Hamburgu, gdzie postępujemy według zasady krok po kroku. Dlaczego? Bo razem z szefostwem musieliśmy odbudować drużynę, bo poprzedni właściciele narobili długów. Były one tak potężne, że najpierw została ogłoszona upadłość, a później przystąpiliśmy do działania. Działacze kochają hokej, żyją nim i dla niego.
A jak wygląda poziom tych rozgrywek?
– Jest naprawdę nieźle. Najlepszą drużyną od dwóch lat jest Tilburg Trappers, w którym gra praktycznie cała reprezentacja Holandii. Jednak w tym sezonie nie mieli tak łatwo, jak rok temu. Musieli się solidnie napocić, by zająć pierwsze miejsce po sezonie zasadniczym.
Żeby być szczerym, to muszę przyznać że dwa czy trzy lata temu poziom rozgrywek nie był może zbyt imponujący. Teraz każdy mecz można wygrać, ale też przegrać. W Oberlidze obowiązuje limit dwóch obcokrajowców, dlatego szansę gry dostaje wielu młodych graczy. Niektórzy cudzoziemcy starają się o niemiecki paszport, a następnie nie są wliczani do limitu.
Zajęliście trzecie miejsce po sezonie zasadniczym. Jest pan z tego zadowolony?
– Jasne. Myśleliśmy, żeby w tych rozgrywkach się ustabilizować. Mieliśmy dobrą pozycję do fazy play-off, ale sezon zakończył się tak, a nie inaczej. Dla nas i kibiców był on na pewno udany.
A jak wyglądało zakończenie sezonu?
– Byliśmy przed rozpoczęciem fazy play-off. Dałem zespołowi trochę wolnego, a ja w tym czasie robiłem skauting, a raczej rozpoznanie naszego rywala. Wróciliśmy do treningów i zapadła decyzja o zakończeniu sezonu, bez wyłonienia medalistów.
Całkowicie odmienna niż ta w Polsce.
– Wiem, wiem czytałem na ten temat w waszym portalu na ten temat. Sporo oberwało się trenerowi Robertowi Kaláberowi, który na dobrą sprawę powiedział prawdę. W takich sytuacjach nie powinno wyłaniać się medalistów. Wystarczyło poprzestać na wskazaniu ekip, które miałyby zagrać w europejskich pucharach. W Lidze Mistrzów wystąpiłby GKS Tychy, a w Pucharze Kontynentalnym Unia Oświęcim.
Nie jestem zwolennikiem przyznawania medali przy zielonym stoliku. W takiej sytuacji ten medal niewiele znaczy, bo faza play-off to całkiem inna para kaloszy.
Zostaje pan w Hamburgu na nowy sezon?
– Tak, mam jeszcze ważny kontrakt. Wspólnie z działaczami mamy ciekawe plany i chcemy zrobić kolejny krok naprzód. Chcemy też dać szansę naszym najzdolniejszym młodym zawodnikom. Jesteśmy na dobrej drodze i z optymizmem patrzymy w przyszłość.
Jak oceni pan decyzję o zniesieniu limitu obcokrajowców w Polskiej Hokej Lidze?
– Na obecną chwilę było to dobre rozwiązanie, bo liga była silniejsza, a poziom był wyższy. Teraz trzeba przeanalizować, jak te zmiany wpłynęły na rozwój poszczególnych polskich graczy, zwłaszcza tych, którzy są w orbicie zainteresowań selekcjonera reprezentacji. W mojej opinii wielu z nich rozwinęło się. Dlaczego tak się stało? Bo poziom ligi był wyższy, a wiele ekip wyrównanych. Spójrzmy choćby na Patryka Krężołka i Dominika Pasia, ale tych chłopaków było znacznie więcej.
Uważam, że w najbliższych latach na pewno trzeba będzie usiąść do rozmów nad wprowadzeniem limitu na nowo.
Cieszę się, że polscy trenerzy, a konkretnie Krzysztof Majkowski i Piotr Sarnik pokazali, że potrafią poprowadzić topowy zespół w Polsce i poradzić sobie z presją. Akurat obaj są dobrze przygotowani i dobrze wywiązują się ze swoich obowiązków.
Rozważa pan jeszcze pracę w Polskiej Hokej Lidze?
– Jestem trenerem i niczego nie mogę wykluczyć (śmiech). Zresztą rok temu prowadziłem rozmowy z jednym z polskich klubów.
Z GKS-em Katowice...
– Tak, rozmowy były bardzo zaawansowane. Nie chcę tego zbytnio komentować, ale ta sytuacja była bardzo dziwna. Dostałem informację, że jutro otrzymam kontrakt, a dwa tygodnie później zadzwoniono do mnie, że GKS Katowice ma już nowego trenera. Chyba nie tak powinno to wszystko wyglądać. Dlaczego tak się stało? O ten aspekt należy już pytać katowickich działaczy.
Koniec części I.
Rozmawiał: Sebastian Królicki.
Komentarze