Szefowie polskich klubów, którzy chcą wzmocnić swój skład w najbliższym czasie, mają twardy orzech do zgryzienia. Rynek jest pusty i trudno znaleźć na nim gracza, który dałby zespołowi odpowiednią jakość, a przy tym nie obciążył klubowego budżetu.
W poprzednim sezonie było z kogo wybierać. Pandemia koronawirusa sprawiła, że niektóre ligi nie wystartowały albo uczyniły to z opóźnieniem. Wielu zawodników znacznie odważniej podchodziło do kwestii transferów i decydowało się na kierunki, które wcześniej stanowczo wykluczali. Nie było w tym nic dziwnego, bo z czegoś przecież trzeba żyć.
Niektórzy gracze, zwłaszcza ci z wielkimi nazwiskami, decydowali się na wybór egzotycznych ofert. Do Polskiej Hokej Ligi również trafiło wiele gwiazd, jednak ich przygotowanie kondycyjne pozostawiało wiele do życzenia.
W obecnej sytuacji na rynku transferowym widoczne są pustki. Na listach wysyłanych do klubów przez menedżerów trudno spotkać graczy ze Skandynawii, Czech czy nawet Słowacji.
Dominują Amerykanie, Kanadyjczycy i przede wszystkim Rosjanie, ale ich transfery obarczone są sporym ryzykiem. Zdecydowana większość z nich w tym sezonie jeszcze nie grała albo rozstała się ze swoimi klubami już po kilku ligowych kolejkach.
– Rzeczywiście trudno pozyskać teraz gracza, dającego odpowiednią jakość, który przy tym nie obciążałby znacznie klubowego budżetu – takie słowa usłyszeliśmy przynajmniej od kilku prezesów.
Wiemy, że linię defensywną chcieliby wzmocnić działacze Re-Plast Unii Oświęcim, Ciarko STS Sanok i KH Energi Toruń.
Z kolei szefostwa Zagłębia Sosnowiec i GKS-u Tychy poszukują bramkarza, by zwiększyć rywalizację na tej szczególnej pozycji.
Za wzmocnieniami rozglądają się też katowiczanie, jednak oni poczekają zapewne do grudnia albo nawet do stycznia. Jacek Płachta, znany ze swojej pragmatyczności, z pewnością dokładnie sprawdzi potencjalnych kandydatów i wybierze tych, którzy nie zaburzą jego koncepcji gry.
Czytaj także: